Polskie duchy ruinowo-zamkowe.pdf

(75 KB) Pobierz
Polskie duchy ruinowo - zamkowe
Witam serdecznie wszystkich czytelników „Czarownicy”. Maja zaproponowała mi
współpracę, zgodziłem się i oto jestem. Temat, na który miałem napisać (z polecenia pani
naczelnej) dotyczyć miał duchów w ruinach zamków na tle historycznym. Postanowiłem
jednak, iż ograniczę się do naszych rodzimych duchów i ruin. Ponieważ temat ten mimo
wszystko jest bardzo obszerny, spośród wielu legend postarałem się wybrać te
najciekawsze. Życzę miłego czytanka.
Jako pierwszą przedstawiam Wam legendę o zamku w Babicach, oto ona:
Gdy ktoś będzie miał dosyć odwagi, by o północy znaleźć się na dziedzińcu zamczyska,
a także sporo szczęścia, by natrafić na właściwy moment może stać się świadkiem
niezwykłej sceny. Oto, gdy w pobliskich wioskach pieją strwożone koguty, gdy zimny
wicher nagania nad zamek skłębione, czarne, burzowe chmury, na zamkowy dziedziniec
wjeżdża poszóstna kareta. Wysiada z niej biskup i w otoczeniu świty kościelnych
dostojników wkracza na wewnętrzny dziedzińczyk zamku. Za nimi wloką spętanego,
słaniającego się skazańca. Na dziedzińcu ustawiono już pieniek. W pobliżu czeka
zakapturzona postać, to kat z potężnym toporem w ręku. Na dany przez biskupa znak
pachołkowie kładą głowę nieszczęśnika na pieńku, kat wznosi topór i już, już ma ciąć,
gdy nagle... uderza piorun. Oślepiający blask rozświetla mrok, a zjawy rozpływają się, by
za chwilę zniknąć zupełnie.
(Dodam tylko, że byłem w Babicach i padał deszcz, ale nie było ani pioruna ani północy,
więc nici ze zjawy...)
Kolejna opowieść o zamczysku w Baranowie Sandomierskim.
Gdy jakiś nieopatrzny gość bądź turysta zapędzi się wieczorową porą na dziedziniec
zamku w Baranowie Sandomierskim natknąć się tam może na tajemniczą, bezkształtną
zjawę, w której z trudem tylko dopatrzyć się można podobieństwa do ludzkiej postaci.
Zjawa owa snuje się bez słowa po zamkowym dziedzińcu, przemierza krużganki, by na
koniec zniknąć gdzieś w czeluściach północno-wschodniej baszty.
Starzy, mądrzy i znający dawne tajemnice ludzie powiadają, że to duch młodego panicza
syna pana zamku, możnego i wpływowego magnata. Młody, bogaty, przystojny chłopiec
oraz jego brat, obaj mający świetlaną przyszłość, udali się pewnego razu do owej
feralnej, mieszczącej wówczas zbrojownię baszty i tam targnęli się na swoje życie. Cóż
skłoniło ich do tego kroku? Jeśli się kto wsłucha w mowę starych, zamkowych murów, to
dowie się, iż sprawiła to miłość do jednej kobiety. Braterska solidarność i przywiązanie
nie pozwoliły im rywalizować o względy pięknej dziewczyny. Nie mogąc i nie chcąc
wybierać pomiędzy dwiema miłościami, zdecydowali o swojej śmierci.
(Mury kłamią!!! Na pewno pozabijali się z zazdrości o nią )
1
Zamek w Bobolicach.
W bobolickim zamku zamieszkała kiedyś osiemnastoletnia dziewczyna, którą wydano za
sześćdziesięcioletniego hrabiego. Po kilku latach niekochany mąż zmarł pozostawiając
majątek trójce ich dzieci, a gdyby te zmarły, to swojej młodej żonie. Kobieta kochała swe
dzieci i bardzo troskliwie się nimi opiekowała. Zły los jednak sprawił, że dwoje z nich
umarło. Jedyny, pozostały przy życiu syn Ludwik stał się oczkiem w głowie pani na
zamku. Jednakże zawistni krewni posądzili ją o uśmiercenie swoich dzieci w celu
zagarnięcia majątku i odebrali jedynego syna. Odtąd życie jej było samotne, pełne bólu i
goryczy. Cierpienia tak wpłynęły na jej umysł, że mogła w jakiś niezwykły sposób,
szóstym zmysłem, widzieć swego ukochanego syna przy nauce i zabawie. Pewnego
dnia zobaczyła jak jej dziecko pozostawione bez opieki przez niedbałego sługę wpada do
stawu i tonie. Tego zbolałe serce matki nie było w stanie wytrzymać. Kobieta umarła.
Podobno do dziś snuje się pośród ruin zamkowych piękna, choć blada postać niewieścia.
Można też usłyszeć jej żałosne jęki i płacz za utraconym synem.
(jakie to smutne ;(((( )
Time for Brodnica’s story.
Z początkiem XV wieku komturem sławnego krzyżackiego zamku w Brodnicy został
Baldwin Stal. Rycerz ów kochał ziemię, na której przyszło mu żyć. Wierzył, że jego zakon
ma tu do spełnienia misję, i że służy tej ziemi oraz zamieszkującym ją ludziom jak
najlepiej. Z niechęcią patrzył na wzrost potęgi sąsiedniej Polski, niegdyś zbyt słabej by
przeciwstawić się potędze zakonu, a teraz kwestionującej poczynania jego współbraci.
No i stało się. Przyszedł rok 1410 i wielki mistrz powołał Baldwina na wojnę z Polską. W
wielkiej grunwaldzkiej rozprawie dzielny rycerz zginął, ale dusza jego nie mogła zaznać
spokoju. Od tamtej pory do dziś duch Krzyżaka przybywa do zamku na swym białym
koniu. Zsiada z niego przed murami, podnosi przyłbicę hełmu i powoli wspina się na
szczyt wieży. Stamtąd spogląda smutnym wzrokiem na kraj, który tak kochał i na
harcujące po nim zastępy zwycięskich polskich rycerzy. Po czym znika cicho, a wraz z
nim jego biały koń.
(“biały koń” ^^ ^^ ^^ ....... jestem zboczony? Nie zdziwię się jak to wytniesz ,Majeczko ^^
^^ ^^).
Kolejna legenda o......... Czosie (Czosze?)
W czasie wojen husyckich zdobyto i splądrowano wiele zamków na Śląsku. Zawitały
oddziały husyckie i do Czochy. Jednakże załoga zamku, pomimo długotrwałego
oblężenia ani myślała o poddaniu. Husyci już przemyśliwali o ustąpieniu, gdy od
miejscowych dowiedzieli się, że mieszka w zamku pewna kobieta o imieniu Gertruda,
bardzo łasa na pieniądze. Tego tylko było im trzeba. Zdołali jakoś dotrzeć do owej kobiety
2
i, za sowitą opłatą, nakłonić do otwarcia bram. Odeszli spod murów warowni, aby
obrońcy myśleli, że się wycofują, jednakże nocą, gdy załoga zamku spała utrudzona
walką podeszli pod bramę. Wpuszczeni do środka przez Gertrudę wymordowali
wszystkich obrońców. Nie nacieszyła się jednak zdrajczyni zbyt długo swoimi skarbami.
Wkrótce wrócił pan Czochy i dzięki swoim wiernym rycerzom odbił zamek. Samą zaś
chciwą Gertrudę kazał ściąć na zamkowym dziedzińcu. Odtąd duch nieszczęsnej
niewiasty nawiedza mury warowni. Dzieje się to raz na sto lat w rocznicę jej zdrady.
(Dziwna legenda. Gertruda, Czocha....... szkoda, że nie rozwinęli treści. Ciekawe, jakie
inne wspaniałomyślne nazwy własne by wprowadzono...)
Legenda zamku w Załużu.
Wśród ruin Załuskiego zamku okoliczni kmiecie widywali nieraz odzianą w biel postać
niewieścią spoglądającą długo na południe, w kierunku szlaku wiodącego do Węgier.
Powiadają ludzie, że to duch Margarity, młodej węgierskiej szlachcianki, która onegdaj
została przemocą wydana za pana na zamku Sobień, podczas gdy jej wybraniec
pozostał po drugiej stronie Karpat. Pewnego jednak razu, gdy stary kasztelan musiał
wyjechać, Andreas, jej ukochany, przybył pod zamek i zakradł się do komnaty
dziewczyny. Uradzili, że zebrawszy towarzyszy przybędzie ponownie by wykraść
Margeritę. Gdy kasztelan wrócił usłużni szpiedzy donieśli mu o wszystkim. Wielka była
jego wściekłość, kazał swą młodą, niewierną żonę zamurować w piwniczce.
Zamurowanej dziewczyny Andreas uprowadzić potajemnie nie mógł, pozostało mu
jedynie zdobycie zamku. Zebrał różnego rodzaju opryszków, których dość w owych
czasach po Bieszczadach się ukrywało i z nimi uderzył na zamek. Zaskoczony kasztelan,
widząc że zamek się nie obroni, kazał zanieść do piwniczki beczkę prochu, zatknął w niej
lont i ... podpalił. Tak Andreas zamek zdobył, ale ukochanej nie odzyskał. Gdy ujrzał co
zostało z piwniczki wsiadł na koń, odjechał i słuch po nim zaginął. A nieszczęsna
Margarita nawet po śmierci wypatruje swojego wybranka.
( W kolejnym odcinku: Czy Margarita doczeka się powrotu ukochanego? Co się stało z
Andreasem? Co myślał Andreas podczas wysadzania ukochanej? Czy Margarita ciągle
czeka? To wszystko w kolejnym odcinku............. no comment -_- ) .
Kilka słów o Suchej Beskidzkiej.
Gdy zdarzy się wyjątkowo ciemna, bezksiężycowa noc, gdy wiatr pędzi po niebie ciężkie,
burzowe chmury i szumi złowieszczo w koronach drzew, wtedy na Suskim zamku zjawia
się tajemnicza zjawa w czarnej krynolinie. Snuje się po zamkowych komnatach i
krużgankach wydając złowieszcze dźwięki. Zjawa ta, to niegdysiejsza Pani zamku Anna
Konstancja Wielopolska. Ponoć za życia wyprawiała się wraz ze zbrojnymi na zbójów
grasujących w okolicy, tak, że ziemie tutejsze wolne była od tej plagi. Ludek miejscowy
gotów był błogosławić za to swoją Panią gdyby... Gdyby nie to, że dla swoich poddanych
3
była równie bezwzględna i nielitościwa jak dla zbójów. Gnębiła i karała za najmniejsze
przewinienie tak, że biedni ludzie nie byli pewni czy aby ze zbójami nie żyło im się lepiej.
Gdy w końcu okrutna Pani umarła wszyscy odetchnęli z ulgą. Naiwni. Nie przewidzieli, że
jej złośliwość będzie tak wielka, iż nawet po śmierci nie da im spokoju. Czeka tylko na
wyjątkowo ciemną noc...
(paskudna baba, to kolejny dowód na to, że kobiety są gorsze od mężczyzn!!! :P)
Maćko Borkowic z Olsztyna.
Prawie każde zamczysko ma swojego upiora, który straszy turystów naruszających jego
włości. Pojawia się taki upiór i w Olsztynie, a jest to osobnik niepośledni. Żył w czasach
Kazimierza Wielkiego, nazywał się Maćko Borkowic i był wojewodą poznańskim. Ten
możny i dumny pan poczuł się na tyle silny, że stanął na czele konfederacji panów
wielkopolskich przeciwko królowi. Najeżdżał i łupił wioski oraz dwory należące do
stronników Kazimierza. Król kazał go pojmać i zakutego w kajdany osadził w Olsztynie.
Wojewoda chciał być sprytny, zawarował sobie, że nie może zginąć z głodu, z
pragnienia, od ognia, żelaza, uduszenia, uderzenia itp. Król przystał na te warunki. Nie
więził Maćka, lecz gościł w zamkowej wieży, nie palił ogniem, nie katował. Nie pozwolił
też, by wojewoda głodował. Każdego dnia posyłał mu kubek wody i... wiązkę siana.
Dziewięć dni trwała ta gościna i wszyscy z pewnością byli zdumieni, gdy wojewoda
zmarł. Do dziś można spotkać ducha Maćka Borkowica, który miota się w zamkowej
wieży i, na przemian, jęczy oraz złorzeczy królowi Kazimierzowi.
(Chyba przestali płacić tym upiorom, bo w Olsztyńskim zamku też byłem i też kaszanka,
zero duchów.)
Legenda o zamku w Mirowie.
Przed wielu wiekami na zamku w Mirowie mieszkał pewien rycerz. Miał on brata
bliźniaka, który dzierżył pobliski zamek w Bobolicach. Pomiędzy warowniami wykute byo
podziemne przejście. Tam obaj bracia składali swoje nieprzeliczone, zdobyte w
wojennych wyprawach skarby. Strzegła owych bogactw czarownica o czerwonych
ślepiach i zły duch wcielony w złośliwego psa. Pewnego razu, jeden z braci przywiózł z
wojennej wyprawy brankę, dziewczynę niezwykłej urody. Drugi brat z miejsca zakochał
się w niej. Pierwszy, gdy to zauważył, wiedziony zazdrością zamknął dziewczynę w
podziemnym lochu pod pieczą czarownicy. Gdy ta jednak odlatywał na Łysą Górę na
sabat, drugi brat wchodził do lochu i pocieszał nieszczęśliwą brankę. Zdradziło ich
warczenie psa, które usłyszał właściciel dziewczyny. Zakradł się do podziemi i
zobaczywszy obejmującą się parę wyciągnął miecz i zabił brata. Niedługo potem, gdy pił
na umór usiłując zagłuszyć wyrzuty sumienia, został rażony piorunem. Zaś piękna
dziewczyna podobno do dziś przebywa w podziemnym lochu strzeżona dobrze przez
4
czarownicę, odpędzającą każdego śmiałka, który próbuje zbliżyć się do uwięzionej
księżniczki.
(W Mirowie nie byłem.)
Dawno temu w Morsku...
Dawno, bardzo dawno temu mieszkał na zamku „Bąkowiec” w Morsku pewien pan, który
majątek swój zdobył w czasie licznych wojennych wypraw. Wiele bogactw zgromadził
ponoć w zamkowych lochach, ale największym jego skarbem była córka, dziewczyna
niezwykłej urody. Marzył, że wyda ją za syna któregoś z najznamienitszych rodów i w ten
sposób sam do tych rodów dołączy. Nieszczęśliwie, zamysły dziewczyny rozminęły się
zupełnie z oczekiwaniami ojca, gdyż pokochała młodego i przystojnego wprawdzie, ale
biednego szlachcica. Urażony ojciec ani myślał zgodzić się na taki związek. Uwięził
córkę w lochu i tam zamorzył ją głodem. Nieszczęsny młodzian postanowił pomścić
śmierć ukochanej. Zebrał grupę gotowych na wszystko ludzi, założył obóz w jaskiniach
pobliskiego Okiennika i łupił wioski należące do pana z Bąkowca czekając stosownego
momentu, by przypuścić szturm na samą warownię. Jednak opatrzność nie lubi, gdy
ludzie sami próbują przyspieszyć wykonanie jej sprawiedliwych wyroków. Gdy zbójcy w
swej kryjówce szykowali się do wyprawy na zamek rozszalała się straszliwa burza. Od
uderzeń piorunów zawaliły się mury twierdzy grzebiąc jej właściciela. A zrozpaczony
młodzian, widząc że zemsta wymknęła mu się z ręki, rzucił się ze skały, na której
wznosiła się warownia. Do dziś, w czasie burzowej pogody zobaczyć można jego ducha,
ogromną zjawę, która snuje się wśród zamkowych murów, zawodzi okrutnie przez chwilę
i... znika.
(no jasne: burze, pioruny, północe, pełnie księżyca ....... -_- .......jasne).
Krasiczyńska legenda o Bielicy.
Zamek w Krasiczynie od chwili powstania zachwycał swą bajkową urodą. Nie dziwota, że
chętnie gościli w nim królowie i liczni możni oraz dostojni panowie. Zdawało by się, że
mieszkać w takim miejscu, to jak mieszkać w raju, i że w murach tych jedynie szczęśliwe
chwile można pędzić. Tak jednak nie było. Przed wieloma wiekami, na zamku mieszkał
pewien wielki pan, który miał młodą i piękną córkę. A że panna była do tego dobrze
ułożona, miła i... bogata, konkurentów do ręki miało co niemiara. Na próżno cieszył się
ojciec, że tak zacni, ze znamienitych rodów młodzieńcy chcą pojąć za żonę jego latorośl,
na próżno cieszyła się matka. Serce nie sługa i dziewczyna pokochała pięknego
wprawdzie, ale biednego chłopca. Nie pomogły prośby i płacz dziewczyny. Ojciec na taki
związek przystać nie chciał. Przymuszał, żeby wybrała sobie męża spośród równych
sobie urodzeniem i majątkiem, w przeciwnym razie sam jej męża wybierze. Gdy mijał
czas ojcowskiego ultimatum, nieszczęsna dziewczyna nie wiedząc co począć odebrała
sobie życie rzucając się z wieży zegarowej na uroczy zamkowy dziedziniec. Pojawia się
odtąd czasem wśród zamkowych murów jej zwiewna postać nazwana Bielicą. Podobno
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin