Dzień Godryka - Mithiana.pdf

(53 KB) Pobierz
Dzień Godryka (całość)
autor: Mithiana
Dedykowane wszystkim tym, którzy po lekturze Dnia Salazara nie uciekli z krzykiem i zażądali
Severusa w purpurze. Można więc powiedzieć, że samiście chcieli...
Szczególne podziękowania dla Szu (za upór), Arienka (za Krwawą Mary we właściwym momencie i upór
w kwestii epilogu), Tanger (za Lwa) oraz dla Toro, najcudowniejszej z cudownych bet (za wszystko)
Z pierwszomajowym pozdrowieniem,
Mith
DZIEŃ GODRYKA
z cyklu Dzień Założyciela bagatela druga
- Hermiono - znękanym głosem oświadczył Ronald Weasley. - Przysięgam ci, że jeśli w tym stroju
zejdziesz na ucztę, usiądę ze Ślizgonami!
Siedzący w fotelu przy kominku Harry Potter popatrzył ze współczuciem na przyjaciela. Od samego
rana Hermiona Granger doprowadzała ich do płaczu. O świcie wpadła do dormitorium chłopców,
grzechocząc pudełkiem pełnym plakietek Stowarzyszenia WESZ, budząc ich bezlitośnie i wołając, że oto
właśnie dziś „nadszedł dzień krwi i chwały, oby dniem wskrzeszenia był”! Potem wystroiła ich w klubowe
odznaki i – wyniośle odmawiając spaceru nad jezioro – zaprowadziła do kuchni, by wygłosić pogadankę
dla pracujących tam skrzatów. Wyprawa zakończyła się katastrofą, skrzaty na jej widok rozpierzchły się
na wszystkie strony. Mrużka, do której ostatnimi czasy przez etanolową mgiełkę niewiele już docierało,
usiłowała schować się w butelce kremowego, a najodważniejszy ze skrzatów, Zgredek, płaczliwie acz
stanowczo prosił Harry’ego o zabranie Hermiony, zanim wystraszy wszystkich na śmierć i zniweczy
ostatnie szanse na uroczystą ucztę ku czci Godryka Gryffindora. Razem z Ronem ledwie ją stamtąd
wyciągnęli. A teraz, niezrażona kuchennym niepowodzeniem, Hermiona zaprezentowała im swój
najnowszy pomysł. Wyszła z dormitorium dziewcząt ubrana li tylko w kusy, zaplamiony obrusik,
oświadczając, że właśnie w tym stroju ma zamiar udać się na ucztę. Widok serwetki, opinającej się na
Hermionie we wszystkich właściwych miejscach, na chwilę pozbawił ich tchu, a zaraz potem Ron
eksplodował. Hermiona nie została mu dłużna, zaczęli się przekrzykiwać, odsądzając przy okazji od czci i
wiary. Zajęty pielęgnacją miotły, Harry w duchu podziękował Merlinowi za piękną pogodę, bowiem dzięki
temu mieli cały pokój wspólny tylko dla siebie. Teraz jednak oderwał się od pasty Fleetwooda i podniósł
wzrok na przyjaciela. Znał Rona na tyle, żeby wiedzieć, że ten właśnie sięgnął po swój ostateczny
argument. Jeśli to jej nie przekona...
- Ronaldzie, jeśli chcesz zasiąść w jednym rzędzie z tymi, którzy od pokoleń wyzyskiwali bezbronne
stworzenia tylko dlatego, że nie dorównują nam wszechstronnością magiczną, to proszę bardzo, droga
wolna! Zamiast mi pomóc…
- W czym? W przygotowywaniu rewolucji? Hermiono, czy trzy lata kompletnej klapy tej twojej wszy
niczego cię nie nauczyły? Chcesz się wygłupić na oczach całej szkoły? Nie krępuj się! Ale mnie i Harry’ego
w to nie mieszaj!
- Przecież ja do niczego was nie zmuszam? Czy każę wam szydełkować czapeczki? Czy ja proszę,
żebyście założyli podobne szmatki? Czy chcę coś ponad dobre słowo i odrobinę moralnego wsparcia? Nie!
- Hermiona zapalała się coraz bardziej, obrus na jej biuście zaczął falować niebezpiecznie. - Będę żywą
manifestacją niedoli naszych mniejszych braci. Może wreszcie ktoś zastanowi się, jak upokorzone są
skrzaty, zmuszane do chodzenia w takich łachmanach! To będzie prawdziwa demonstracja! Jeszcze tylko
transparent… Jakieś dobre, chwytliwe hasło… - Usiadła przy stole, w zamyśleniu łaskocząc się piórem po
brodzie. Harry patrzył na nią przez chwilę, po czym powrócił do polerowania idealnie wyprofilowanej rączki
Błyskawicy, a Ron, westchnąwszy ciężko, na chybił trafił otworzył książkę do transmutacji i zaczął
przyglądać się rycinom. W pokoju wspólnym zapadła pełna napięcia cisza, którą przerwała dopiero
Hermiona.
- Słuchajcie, jak to brzmi? Razem, skrzaty miast i osad…
- Mam was tam, gdzie nie mam nosa… - mruknął Ron, przezornie zasłaniając się podręcznikiem do
transmutacji.
- No wiesz…! – Hermiona zerwała się z krzesełka, złapała kałamarz i rzuciła nim w kierunku Rona.
Granatowy atrament spłynął malowniczymi strużkami po okładce dzieła profesor Goshawk. – Nie
traktujecie mnie poważnie, to nie mamy o czym rozmawiać, wy nieczułe, zarozumiałe, zadufane w sobie…
Malfoye!
Harry’ego i Rona zamurowało, a czerwona jak piwonia Hermiona odwróciła się na pięcie i pobiegła do
dormitorium dziewcząt. Zanim odzyskali panowanie nad sobą, drzwi pod portretem otworzyły się i stanęła
w nich obładowana książkami Ginny. Rzut oka na ociekającego atramentem brata i Harry’ego siedzącego z
rozdziawionymi ustami wystarczył. Coś się musiało stać.
- Co jest? – spytała rzeczowo.
- Hermiona… - wymamrotał Ron. – Hermiona…
- Zdenerwowała się nieco. Chyba ma problemy z opanowaniem rzeczywistości… - sprecyzował Harry.
Darując sobie dodatkowe pytania, Ginny ruszyła w kierunku schodów prowadzących do dormitorium
dziewcząt. Chłopcy popatrzyli po sobie niepewnie.
- Naprawdę sądzisz, że pójdzie na ucztę w tym, co miała na sobie? – zapytał Ron z jękiem.
Harry popatrzył się na przyjaciela z powątpiewaniem.
- Ona jest do tego zdolna. Ale mam wielką i szczerą nadzieję, że może Ginny wybije jej to z głowy…
***
Pięć pięter niżej zastępczyni Dyrektora Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart, Opiekunka Domu
Gryffindora i profesorka Transmutacji Minerwa McGonagall stała przed zamkniętymi na głucho drzwiami
pracowni eliksirów. Ubrana w elegancką, lamowaną złotem szatę barwy burgunda wyglądała jak
uosobienie potęgi Gryffindoru. W oczach czarownicy płonęły iskierki rozbawienia, jednak skrzyżowane na
piersiach ramiona i usta zaciśnięte w wąską kreskę sugerowały, że kres jej cierpliwości majaczy już na
horyzoncie.
- Severusie, proszę, byś mi towarzyszył na uczcie.
- ...
- Nie wierzę, mój drogi. Żaden kac nie trwa tak długo.
- ...
- Nawet postcruciatusowy.
- ...
- Tak, kolacja ma charakter uroczysty.
- ...
- To znaczy, że Opiekunowie Domów muszą się pojawić.
- ...
- Nie, nie powiem Dyrektorowi, że umarłeś z miłości do Jęczącej Marty i zamierzasz razem z nią
straszyć...
- ...
Przyczajone w końcu korytarza duchy, które przysłuchiwały się z wielkim zainteresowaniem tej nieco
jednostronnej konwersacji, teraz mało nie zmaterializowały się ze śmiechu. Tymczasem Minerwa
postanowiła przejść do frontalnego ataku.
- Ty się w ogóle ciesz, że dziś niedziela. W dzień powszedni nie miałbyś szans na ukrywanie się w tych
swoich lochach. No, chodźże wreszcie! Uczta się już zaczyna, nie wypada, żebym się spóźniła...
- ...
- Ty też się nie powinieneś spóźniać, w końcu jako pomysłodawca Dnia Założyciela...
- ...
- O nie, mój drogi. Jak się powiedziało Avada...
- ...
- Ach, to tak! Chyba nie liczyłeś, że Albus zapomni?! To niegodne ciebie, Severusie. Choć przyznaję,
bardzo ślizgońskie.
- ...
- Wiem, że jesteś bardzo ślizgoński. Jesteś najbardziej ślizgońskim Ślizgonem, jakiego widziałam w
życiu. A teraz po ślizgońsku założysz gryfońskie ubranko...
- ...
- Nie będziesz wyglądał jak Kuba Rozpruwacz po pracy! A w ogóle, to jeśli nie podoba ci się barwa
Gryffindoru, to pomyśl sobie, jak pociągająco będzie się prezentowała twoja jasna karnacja w cytrynowej
żółci Puchonów! Czy wolisz może odcień kanarkowy?
- ...
- Nie mój drogi, nie udusisz mnie. Żeby mnie udusić, musiałbyś otworzyć drzwi, a to...
Nie skończyła zdania, gdy z hukiem drzwi się otwarły i stanął w nich Mistrz Eliksirów, przybrany w
kardynalską purpurę. Na bladej twarzy malował się przedziwny grymas, jakby nieszczęśnik wciąż jeszcze
nie mógł się zdecydować, czy lepsza będzie żądza mordu, wyniosła rezygnacja czy też pełna obrzydzenia
niechęć. Minerwa McGonagall zachichotała.
- No widzisz, nie bolało... Choć muszę przyznać, że nie podejrzewałam cię o tak odważny dobór
odcienia...
- Jak ginąć, to z honorem - oświadczył ponuro Opiekun Slytherinu. - A bez mojej czerni czuję się nagi.
- Ależ skąd! Wyglądasz rewelacyjnie. Chodź, zasłużyłeś na drinka. - Pociągnęła go za rękaw.
- Lepiej, żeby był olbrzymi - mruknął Snape, pozwalając się poprowadzić w kierunku schodów. - Łatwo
ci się śmiać - rzucił zbolałym głosem do unoszącego się w półcieniu Krwawego Barona. - Ciesz się, że
nawet Dumbledore nie zna sposobu na zabarwienie ektoplazmy...
***
Wielka Sala tonęła w czerwieni niczym truskawki w syropie. Purpurowe draperie zdobiły ściany, a sufit
płonął najpiękniejszym zachodem słońca, jaki Szkocja widziała od lat. Przed stołem nauczycielskim leżał
dumny Lew Gryffindoru, tocząc znudzonym wzrokiem po zgromadzonych. Od czasu do czasu klepał w
kamienną posadzkę złocistym pędzlem na końcu ogona, nonszalancko oblizując przy tym lewy górny kieł.
Skrzaty widać doszły już do siebie po wizycie Hermiony, bowiem stoły uginały się pod stosami
czerwonego pożywienia. Krwiste befsztyki, spaghetti z sosem Bolognese, paprykowe jambalaye, raki,
sałatki pomidorowe w tysiącu odmian, torty wiśniowe i truskawkowe, arbuzy, granaty, lody malinowe –
uczta zapowiadała się naprawdę wspaniale.
Uczniowie stanęli na wysokości zadania i solidarnie zamienili zwykłe czarne szaty na gryfońską
czerwień, stosownie do rzuconego o poranku hasła „Wszyscy jesteśmy Gryfonami!”. Luna Lovegood poszła
nawet jeszcze dalej – na głowie miała swój sławny kapelusz z lwem, który ryczał w najmniej
spodziewanych momentach, strasząc sąsiadów, którym przy każdym ryku sztućce leciały z rąk. Każdy taki
występ kapelusza Pomyluny prawdziwy Lew Gryffindoru kwitował pogardliwym prychnięciem. Nawet
Hermiona Granger – mimo wcześniejszych pogróżek - zjawiła się na uczcie w zwykłej, tyle że
krwistoczerwonej szacie. Nie wyrzekła się jednak do końca swych ideałów – na jej piersi dumnie migotała
wielka plakietka Stowarzyszenia WESZ, a na głowę wsadziła sobie jedną z czapeczek, które wciąż
szydełkowała nocami w nadziei, że jakiś skrzat przypadkiem je podniesie. Ogólny entuzjazm wkrótce
oderwał ją jednak od planowania skrzatowyzwoleńczych kampanii i wraz z innymi pałaszowała ochoczo
wyborne smakołyki. Tylko przy stole Ślizgonów Draco Malfoy bez przekonania mieszał łyżką w talerzu
zupy pomidorowej z makaronem sześciojajecznym. Dwa miesiące temu uważał, że Potter w zieleni to
widok wart każdej ceny, ale dziś już nie był tego taki pewien. Od dwunastu godzin chodzi w czerwonej
szacie. A jeśli zafarbowały mu jego haftowane bokserki?? No i w ogóle miał wrażenie, że przez tę szatę
zrobił się jakiś taki niezdrowo rumiany. To zdecydowanie nie jest jego kolor!
Za stołem nauczycielskim siedziała chmura gradowa w nietypowym odcieniu intensywnej czerwieni.
Mistrz Eliksirów co prawda powstrzymywał się nadludzkim wysiłkiem przed wygłaszaniem nietaktownych
uwag na temat lwa, który właśnie rozwalił się bezwstydnie jak długi i intensywnie manipulował jęzorem
pod tylną łapą, ale uważał, że na tym może poprzestać. Na grzeczne pytanie Pomony Sprout, czy woli sok
malinowy, czy wiśniowy, zmierzył lwa głodnym spojrzeniem i poprosił ponuro o coś w bardziej...
„krwistym odcieniu, jeśli rozumiesz, co mam na myśli, Pomono”. Minerwa ponad ramieniem zmartwiałej
koleżanki podsunęła mu litościwie Krwawą Mary.
Wreszcie Albus Dumbledore dyskretnie zastukał złotym widelcem w stojący przed nim kryształowy
puchar.
- Przyjaciele! – zawołał wesoło. – Proponuję toast na zakończenie Dnia Godryka. Wypijmy zdrowie
Wielkiego Gryffindora!
***
Późnym wieczorem, w lochach
- Widzisz, nie było tak źle!
- Nie, nie było źle. Było strasznie. Okropnie. Przerażająco. Jaskrawie, pierwszomajowo i gryfońsko!
- Nie marudź, było pięknie. I pociesz się, że następny Dzień Godryka dopiero za rok.
- O stulecie za wcześnie! Ale musisz przyznać, że wbrew twoim obawom obyło się bez niewłaściwych
incydentów.
- Nie do końca, niestety.
- Masz na myśli kuchenną krucjatę tej nieznośnej Granger?
- Owszem. Okazuje się jednak, że skrzaty domowe nie są materiałem na rewolucjonistów...
- Może po prostu w hogwarckiej kuchni nie ma odpowiedniego krążownika?
- Severusie!
- Głośno myślę.
- To przestań!
- Przestanę. Ale zdradź mi jedno. Kto wymyślił tego lwa?
- Gryfusia?
– Co!???
- Nie co, tylko Gryfuś. Siedział w moim gabinecie i tak się nudził, biedactwo... Pomyślałam, że w
zasadzie nic się nie stanie, jeśli pohasa sobie trochę?
- ...!!
- Nie rób takiej zgorszonej miny!
- Ja się gorszę? A niby czyj lew przez pół wieczoru lizał się po...
- Whisky?
- Zawsze. Muszę odreagować tę piekielną purpurę. A co to!? O wiedźmo. O żmijo. Gryfońska żmijo.
- Wiedźma owszem, ale dlaczego żmija!? Co się znów stało?
- Et tu, contra me ! Tak znienacka atakować!
- Dowiem się wreszcie!?
- Ta whisky ma czerwoną etykietkę!
Koniec
Zgłoś jeśli naruszono regulamin