Dumas Aleksander Wicehrabia de Bragelonne Tom 3.doc

(2390 KB) Pobierz
Wicehrabia de Bragelonne

Aleksander Dumas

Wicehrabia de Bragelonne 03

 

 

Przełożyła Hanna Szumańska-Grossowa

Wydanie polskie 1959

Tytuł oryginału Le Vicomte de Bragelonne

 

 

Spis treści:

 

1. Dwoje starych przyjaciół.              2

2. Okazuje się, że targ nie ubity w jednym miejscu można ubić gdzie indziej.              7

3. Skóra niedźwiedzia.              11

4. U królowej matki.              15

5. Dwie przyjaciółki.              18

6. Kwit kardynała Mazariniego.              22

7. Brulion pana Colbert.              26

8. Autor dochodzi do wniosku, że pora jest wrócić do hrabiego de Bragelonne.              30

9. Dwie zazdrości.              34

10. Rewizja domowa.              36

11. Metoda Portosa.              39

12. Przeprowadzka, ukryła klapa i portret.              43

13. Rywale w polityce.              49

14. Rywale w miłości.              52

15. Król i szlachcic.              56

16. Skutki burzy.              60

17. Heu! Miser!              63

18. Rana za ranę.              65

19. Co Raul odgadł.              67

20. Trzej biesiadnicy, zdziwieni tym, że przyszło im wspólnie spożywać wieczerzę.              70

21. Co się działo w Luwrze podczas wieczerzy w Bastylii.              73

22. Rywale polityczni.              77

23. Portos daje się przekonać nie zrozumiawszy.              81

24. Towarzystwo pana de Baisemeaux.              85

25. Więzień.              89

26. Próbki.              104

27. W którym Molière, być może, znalazł pomysł swej komedii „Mieszczanin szlachcicem”.              112

28. Ul, pszczoły i miód.              115

29. Jeszcze jedna wieczerza w Bastylii.              117

30. Generał Zakonu.              121

31. Kusiciel.              126

32. Korona i tiara.              130

33. Zamek w Vaux-le-Vicomte.              133

34. Wino w Melun.              136

35. Nektar i ambrozja.              138

36. Kosa i kamień.              140

37. Colbert.              146

38. Obraza majestatu.              149

39. Noc w Bastylii.              153

40. Cień pana Fouquet.              156

41. Ranek.              164

42. Przyjaciel króla.              168

43. Jak w Bastylii został uszanowany rozkaz.              176

44. Królewska wdzięczność.              180

45. Samozwańczy król.              184

46. Portos sądzi, że jedzie po tytuł książęcy.              189

47. Ostatnie pożegnanie.              192

48. Pan de Beaufort.              194

49. Srebrny półmisek.              196

50. Więzień i dozorca.              200

51. Między kobietami.              203

52. Ostatnia wieczerza.              207

53. Przyjacielska rada.              211

54. Jak król Ludwik XIV odegrał swoją małą rólkę.              214

55. Biały koń i czarny koń.              219

56. Gdzie wiewiórka pada, żmija latać zaczyna.              223

57. Belle-Isle-en-Mer.              228

58. Co powiedział Portosowi Aramis.              232

59. Dalszy ciąg pomysłów króla i pomysłu d’Artagnana.              237

60. Syn pana de Biscarrat.              238

61. Grota Locmaria.              242

62. Jaskinia.              245

63. Pieśń Homera.              250

64. Śmierć Tytana.              253

65. Epitafium Portosa.              255

66. Ront pana de Gesvres.              258

67. Król Ludwik XIV.              261

68. Testament Portosa.              266

69. Starość i śmierć Atosa.              269

Zakończenie.              272

 

 

1. Dwoje starych przyjaciół.

 

Kiedy na dworze każdy zajmował się własnymi sprawami, jakiś mężczyzna o tajemniczym wyglądzie szedł przez plac de Grève w kierunku domu, który znamy już, widzieliśmy bowiem, jak go podczas zamieszek oblegał d’Artagnan.

Dom ten miał główne wejście od placu Baudoyer.

Człowiek, o którym mowa, szedł krokiem pewnym, choć nie był już pierwszej młodości. Każdy, widząc jego płaszcz barwy szarego muru i długą szpadę podnoszącą ów płaszcz, uznałby go za poszukiwacza przygód; gdyby się zaś przyjrzał z bliska starannie podkręconym wąsom i gładkiej, czerstwej twarzy, widocznej pod kapeluszem, musiałby podejrzewać, że będą to przygody miłosne.

I rzeczywiście, ledwie kawaler ów wszedł do domu, zegar u Świętego Gerwazego wybił godzinę ósmą, a w dziesięć minut później dama, której towarzyszył uzbrojony służący, zapukała do tych samych drzwi, które od razu otworzyła jej stara odźwierna.

Wszedłszy, dama podniosła zasłonę z twarzy. Nie była to już piękność, ale była to jeszcze kobieta; niemłoda już, ale jeszcze rześka i okazałej postawy. Pod bogatą, w najlepszym smaku toaletą ukrywała wiek, który jedna tylko Ninon de l’Enclos witała z uśmiechem.

Ledwie weszła do sieni, kawaler, którego postać ledwie naszkicowaliśmy, wszedł i podał jej rękę.

- Droga księżno - rzekł - dzień dobry.

- Dzień dobry, drogi Aramisie - odparła księżna.

Wprowadził ją do wykwintnie umeblowanego salonu, którego wysokie okna pałały ostatnią czerwienią zachodu, przyćmioną przez czarne- wierzchołki kilku świerków.

Usiedli obok siebie. Ani jednemu, ani drugiemu nie przyszło na myśl poprosić o światło j powoli pogrążali się w mroku, jak chcieliby się pogrążyć wzajemnie w zapomnieniu.

- Kawalerze - rzekła księżna - nie dałeś mi znaku życia od naszego spotkania w Fontainebleau i przyznam się, że twa obecność na pogrzebie franciszkanina i twe wtajemniczenie w niektóre sekrety wprawiły mnie w największe zdumienie, jakie zdarzyło mi się w życiu doznać.

- Mogę ci wytłumaczyć, księżno, moją obecność, mogę ci wytłumaczyć i wtajemniczenie moje - odparł Aramis.

- Przede wszystkim - rzekła żywo księżna - pomówmy trochę o tobie. Już tak dawno jesteśmy dobrymi przyjaciółmi.

- Tak, pani, i jeśli się Bogu spodoba, jeszcze będziemy nimi, jeśli nie długo, to zawsze.

- To na pewno, kawalerze, i świadczą o tym moje odwiedziny.

- Nie mamy już w tej chwili, księżno pani, tych samych co niegdyś wspólnych interesów - rzekł Aramis uśmiechając się w tym półmroku bez obawy, że jego uśmiech mógłby się wydać mniej niż niegdyś czarujący i świeży.

- Dziś, kawalerze, mamy inne interesy. Każdy wiek ma swoje kłopoty, a że dziś, rozmawiając, rozumiemy się tak dobrze, jak niegdyś czyniliśmy to bez słów, porozmawiajmy, dobrze?

- Jak rozkażesz, księżno. O, wybacz, ale jak odnalazłaś mój adres? I po co?

- Po co?... Już ci powiedziałam. Z ciekawości. Chciałam się dowiedzieć, czym byłeś dla tego franciszkanina, z którym łączyły mnie pewne sprawy, a który zmarł w sposób tak dziwny. Chyba pamiętasz, że kiedyśmy się spotkali w Fontainebleau na tym cmentarzu nad tym świeżo zasypanym grobem, oboje byliśmy tak wzruszeni, że nie mogliśmy poczynić sobie żadnych zwierzeń.

- Tak, pani.

- Otóż ledwie się z tobą rozstałam, pożałowałam tego. Wydało mi się to niegodne dwojga dobrych przyjaciół takich jak my i szukałam okazji, żeby się zobaczyć z tobą i dać ci dowód, że zawsze ci jestem oddana i że Maria Michon, biedna zmarła, zostawiła na ziemi cień mający dobrą pamięć.

Aramis pochylił się do ręki księżnej i złożył na tej ręce szarmancki pocałunek.

- Zapewne nie bez trudu odnalazłaś mnie, księżno - rzekł.

- Owszem - odparła z przymusem, niechętnie zbaczając na temat, który mógł interesować Aramisa - ale wiedziałam, że jesteś przyjacielem pana Fouquet, więc poszukałam w pobliżu pana Fouquet.

- Przyjacielem? - zawołał kawaler. - O, za wiele powiedziałaś, pani. Jestem dla pana Fouquet ubogim księdzem popieranym przez tego szlachetnego protektora, sercem wdzięcznym i wiernym.

- To on cię zrobił biskupem?

- Tak, księżno.

- Ależ, piękny muszkieterze, to twoja nagroda za wysługę lat.

„Jak dla ciebie polityczne intrygi", pomyślał Aramis. - Więc - dodał dowiadywałaś się w otoczeniu pana Fouquet?

- Dowiedziałam się łatwo. Byłeś razem z nim w Fontainebleau, zrobiłeś niewielką podróż do twej diecezji, którą jest Bell-Isle-en-Mer, zdaje mi się?

- Nie, o, nie, pani - rzekł Aramis. - Moja diecezja jest w Vannes.

- To chciałam powiedzieć. Więc dowiedziałam się, żeś wrócił z Vannes, i posłałam do twego przyjaciela, pana hrabiego de la Fère.

- O! - odezwał się Aramis.

- Ten jest dyskretny: odpowiedział mi, że nie zna twego adresu.

„Zawsze ten sam Atos", pomyślał biskup, „co zacne, zawsze jest zacne".

- Wtedy... szczęśliwym trafem spotkałam pana d’Artagnan, jednego z twych dawnych przyjaciół, prawda?

- Jednego z mych obecnych przyjaciół, księżno.

- On mi dał wskazówkę: posłał mnie do pana de Baisemeaux, gubernatora Bastylii.

Aramis zadrżał, a oczy tak mu błysły w ciemności, że jego wszystko-widząca przyjaciółka nie mogła tego nie zobaczyć.

- Do pana de Baisemeaux? - rzekł. - A dlaczegóż to, księżno, d’Artagnan posłał cię do pana Baisemeaux?

- O, nie wiem.

„Co to ma znaczyć?" rzekł sobie biskup, zbierając wszystkie siły umysłu, żeby godnie wytrwać w walce.

- Pan de Baisemeaux jest ci zobowiązany, tak mi powiedział d’Artagnan.

- To prawda.

- A zawsze zna się adresy i wierzycieli, i dłużników.

- To też prawda. Więc Baisemeaux wskazał ci, księżno...

- Saint-Mandé, dokąd ci posłałam list.

- Ten oto, i bardzo dla mnie cenny - rzekł Aramis - bo to jemu zawdzięczam przyjemność oglądania cię.

Księżna, zadowolona, że udało się jej bez katastrofy przebrnąć przez wszystkie trudności tego wstępu, odetchnęła.

Aramis nie odetchnął.

- Doszliśmy - rzekł - do twych odwiedzin u Baisemeaux?

- Nie - odparła śmiejąc się - dalej. Doszliśmy do związków... To prosta sprawa - podjęła ujmując w swe ręce wątek rozmowy. - Wiesz, że mieszkam teraz z panem de Laicques?

- Tak, pani.

- Który jest dla mnie czymś na podobieństwo małżonka?

- Tak powiadają.

- W Brukseli?

- Wiem.

- Wiesz, że dzieci zrujnowały mnie i obrały ze wszystkiego?

- Ciebie, która służyłaś pomocą tylu ludziom? - rzekł słodziutko Aramis.

- Zawsze tak bywa, kawalerze. Udałam się wówczas do króla Hiszpanii.

- O!

- Który właśnie mianował generała jezuitów, jak to jest w zwyczaju.

- O, taki jest zwyczaj?

- Nie wiedziałeś?

- Wybacz, to roztargnienie.

- Przecież na pewno o tym wiesz, ty, który byłeś w takiej zażyłości z franciszkaninem.

- Z generałem jezuitów, chciałaś powiedzieć, księżno?

- Właśnie... Otóż udałam się do króla Hiszpanii. Życzył mi dobrze, ale nic dla mnie nie mógł zrobić. Polecił mnie jednak we Flandrii, mnie i Laicques’a, i kazał mi wyznaczyć pensję z funduszów zakonu.

- Jezuitów.

- Tak. Przysłał do mnie generała, chcę rzec franciszkanina.

- Ach tak.

- Dla uregulowania tej sprawy według statutów zakonu musiałam się zobowiązać do świadczenia usług. Chyba wiesz, że taka jest reguła?

- Nie wiedziałem.

Pani de Chevreuse zatrzymała się i popatrzyła na Aramisa; ale było już zupełnie ciemno.

- Więc laka jest reguła - podjęła. - Musiałam móc uchodzić za osobę użyteczną w jakiś sposób. Zaofiarowałam się, że będę podróżować dla zakonu, i zaliczono mnie do członków podróżujących. Rozumiesz, że to był tylko pozór i formalność.

- Rozumiem do...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin