Rozwazania_EDK2009.pdf

(156 KB) Pobierz
EKSTREMALNA DROGA KRZYŻOWA – ROZWAŻANIA
WSTĘP
W roku 1996, przygotowując Akademicka Drogę Krzyżową ulicami Krakowa
– postanowiłem poprosić o rozważania Jana Pawła II. Jak wymyśliłem, tak
zrobiłem. Zbliżał się już termin Drogi Krzyżowej, gdy zadzwonił telefon z
Franciszkańskiej 3 – czeka na księdza list od Papieża. Muszę przyznać, że z
bijącym serce poszedłem list odebrać. Ksiądz Kardynał Franciszek Macharski
wręczając mi list śmiał się i groził palcem: - Kto to widział, by tak sobie pisać do
Papieża. Chociaż list był zaadresowany na niego, zaraz dodał: – To do Ciebie. I
tak, kanałem dyplomatycznym, otrzymałem list od Papieża.
Cóż do tego dodać? W tamtym roku, razem ze studentami
przygotowywałem rekolekcje pt. „O naśladowaniu Karola Wojtyły naprawdę”.
Wyszukiwaliśmy historie o młodym Karolu, jeszcze nie kleryku, by móc go
dosłownie naśladować. Sześciotygodniowe rekolekcje – z postanowieniem na
każdy dzień – dla sporej grupy uczestników okazały się za trudne. Karol, jeśli
odkrył jakąś prawdę, natychmiast wprowadzał ją w życie. Nie dyskutował, tylko
robił. Żył naprawdę. Jakby na przekór pobożności słów i pięknych deklaracji.
Jak w cytowanym w liście fragmencie listu do Kolosan: „Jak więc przyjęliście
naukę o Chrystusie Jezusie jako Panu, tak w Nim postępujcie”.
Takie życie i taki sposób czytania Ewangelii fascynuje mnie od dawana. Nie
wierzę w słowa, ale w czyny. Czytam Ewangelię przez wprowadzanie jej w
życie. Jeśli owoce są złe, wracam do Ewangelii, by znaleźć właściwe
znaczenie. Jeśli są dobre, wiem, że to jest dobra droga. Jednak wtedy również
wracam, by odkryć, co trzeba robić, by plon był obfitszy.
Taką właśnie, nie tylko odczytaną, ale przeżytą przeze mnie drogą krzyżową
chciałbym się podzielić. Tym, co dzieje się naprawdę.
1256368655.001.png
Stacja 1.
Jezus skazany na śmierć
Naprawdę potrafimy się wzajemnie potępiać. Działa w nas taka dziwna reguła: jeśli ja
zrobiłem coś złego, to oczekuję, że inni mnie zrozumieją – że nie chciałem, że tak wyszło, że
to nie było tak. Jeśli jednak ktoś inny ma wpadkę (a czasami tylko mi podpadł), z łatwością
wygłaszam o nim sąd. Szkoda mojego czasu na słuchanie tłumaczeń.
Jezus powiedział: „Jakim sądem wy sądzicie, takim i was osądzą”. W ten sposób Piłat
wraz z tłumem krzyczących ludzi wydali wyrok na siebie. A niewinna krew leje się i dzisiaj.
Wyroki zapadają często i szybko. Bez odwołania.
Naprawdę jest jeszcze gorzej. Jezus został skazany tak naprawdę za dobro, które czynił.
Przecież nawet nie byli w stanie udowodnić mu żadnej winy. Podstawiali świadków. Jakoś tak
się dziwnie składa, że najszybciej potępia się tych, którzy czynią dobro. Dobro wyjątkowo
prowokuje. Jeszcze nie spotkałem człowieka, który czyni dobro, a nie zostałby potępiony i
niesłusznie oskarżony. To spotyka każdego. Wielu więc się wycofuje i rezygnuje z tej drogi.
Dlatego prawdziwe dobro jest jak złoto, które nie boi się próby ognia. Sąd nie jest straszny,
jeśli wiadomo, że dobro zwycięża.
Stacja 2.
Jezus bierze krzyż na swoje ramiona
Naprawdę bywa w życiu ciężko. Trzeba jednak pamiętać, że nie każdy ciężar, to krzyż.
Jezus wyraźnie utożsamia krzyż ze staraniami o zbawienie grzeszników. Krzyż również nie
spada na człowieka. Jezus powiedział: „Nikt mi mojego życie nie odbiera, sam je oddaję”.
Sam wziął krzyż, wcześniej pozwolił się aresztować, przyjął wyrok. Zgodnie z zasadą: jeśli cię
ktoś uderzy w prawy policzek, nadstaw lewy. Po co nadstawiać policzek, jeśli ktoś mi już raz
przyłożył? Tylko z jednego powodu. Jeśli na zło zareaguję złem – awantura gotowa. Jeśli
jednak odpowiem dobrem – daję szanse złośnikowi na opamiętanie: obudź się, przecież
mnie krzywdzisz, podczas, gdy ja ci wciąż ufam. Jezus został ubiczowany, potem skazany.
Jak mówi list do Filipian: „Nie skorzystał, aby na równi być z Bogiem…”, ale dalej uniżał się,
„aż do śmierci i to śmierci krzyżowej”.
Ewangelicznego krzyża nie wolno utożsamiać z chorobą, czy nieszczęśliwym wypadkiem.
To bohaterski akt chrześcijanina, który wzorem Chrystusa wchodzi między grzeszników i zło
dobrem zwycięża.
Stacja 3.
Jezus upada pod krzyżem
Naprawdę może mi stać się coś złego? Jeśli wierzę, ufam Bogu i nigdy Go nie zawodzę?
Owszem. „Bo jeśli z zielonym drzewem to czynią, cóż się stanie z suchym?” – mówił Jezus tuż
przed śmiercią. „Uczeń nie może być nad mistrza” – a przecież naszemu Mistrzowi
wyrządzono krzywdę. Czasami mówi się, że Bóg nie zsyła nam cierpień, które mogą nas
przytłoczyć. Ale w tym stwierdzeniu są przynajmniej dwie nieprawdy. Przede wszystkim Bóg
nie zsyła cierpień. Bóg jest Miłością. Bóg może nas jedynie posłać między grzeszników. Zależy
Mu na grzesznikach, dlatego proponuje nam ryzykowne działanie. Jeśli się tego podejmę,
mogę dużo cierpieć, czasami za dużo. Jak św. Stanisław Biskup, zabity przez króla –
grzesznika.
Jezus upadł. Ten krzyż był zbyt ciężki. Był zbyt ciężki dla ciała. Nie dla ducha. Nie dla
miłości. Dlatego wstał i niósł go dalej.
Stacja 4.
Jezus spotyka Matkę
Naprawdę ta scena ma w sobie wiele dramatyzmu. Matka – to chyba największe
cierpienie kobiety – patrzy bezsilnie na śmierć swojego Syna. Na dodatek wiem, że cierpi za
to, że był wspaniałym Człowiekiem i uczynił wiele dobrego. Syn wie, że zadaje Matce wiele
cierpienia – godząc się na krzyż. W tym przypadku, dla tych dwojga osób cierpienie nie jest
jednak najważniejsze. Tę sprawę już przedyskutowali. Pewnego razu, gdy Jezus naucza,
krzyczą do Niego: „Twoja matka czeka”. A on odpowiada: „Któż jest moją matką? Ten, kto
pełni wolę Boga”. Sam czuje, że zrodził się z woli Boga, a nie tylko z ciała. Takie słowa mogły
Maryję, jako matkę, zranić. Mogły też natchnąć. Po tym wydarzeniu zapewne jeszcze o tym
rozmawiali, może wiele razy. Teraz to ich łączy. Prawdziwe wsparcie ze strony matki nie
wyczerpuje się w trosce o ciało lub dobre samopoczucie. Dziecko nie powinno też zamykać
się w uczuciach matki, lecz szukać swojej drogi. A spotkanie? Tam, gdzie wola Boga.
Stacja 5.
Szymon z Cyreny pomaga nieść krzyż Jezusowi
Naprawdę przyjaciół poznaje się w biedzie. A Szymon nawet nie był przyjacielem Jezusa.
Ale mógł nim być. Sprawdził się. Wiele razy wiedziałem, jak osoba dobrze sytuowana,
popularna, w chwilach kryzysu z niedowierzaniem odkrywała, że została sama. A ratunek
przychodził często od obcych ludzi. Tak stało się z Jezusem. Krzyża nie niósł z nim żaden
Apostoł, tylko jakiś przypadkowy człowiek. Jak to się teraz mówi: to zapewne robiło różnicę…
A po zmartwychwstaniu Jezus przyszedł do Apostołów, by im przebaczyć. Nie dorośli do tej
przyjaźni, ale On w nich wciąż inwestował. Później już się starali i w końcu nie zawiedli.
Przyjaciół poznaje się w biedzie. Ale też trzeba wiele razy wybaczyć, by mieć przyjaciół. I
wiele razy muszą nam wybaczać, byśmy dorośli do przyjaźni.
Stacja 6.
Weronika ociera twarz Jezusa
Naprawdę Go dotknęła. Dotknięcie twarzy, ścieranie potu – to bardzo intymna scena.
Chociaż na oczach wielu ludzi. Właściwie w naszej kulturze to nic nowego. Teraz intymność
dobrze się sprzedaje. Lubimy plotki, lubimy podglądać, a wielu na to pozwala, a nawet z
tego żyje. Najbardziej intymne doświadczenie – zbliżenie seksualne, staje się częścią świata
rozrywki. To, co intymne, jest bardzo wrażliwe. Wymaga oswajania. Nie teraz. Byle sprawnie i
przyjemnie. Pewnie dlatego jest tak wiele samotnych osób, zranionych w intymnych
miejscach, a przez to zamkniętych.
Weronika przekracza granice intymności, a równocześnie ją zachowuje. Dotyka twarzy.
Jakby chciała Jezusa lepiej poznać. Nie wykorzystać, poznać. Właśnie wtedy Jezus
zapewne czuł, że jest wyjątkowo osamotniony. Delikatna dłoń w biedzie. Jak ręka
pielęgniarki ścierająca pot umierającemu, którego nie odwiedza rodzina. Za chwile
odejdzie, a ona chce go jeszcze poznać. Nigdy nie jest za późno, za trudno, by poznać
drugiego.
Stacja 7.
Drugi upadek Jezusa
Naprawdę życie zwykle nie układa się dobrze. Często, patrząc na innych, żyjemy w
złudzeniu, że im to się powodzi… A my… czujemy się pokrzywdzeni przez los. Kiedyś też tak
myślałem. Postanowiłem to jednak sprawdzić i przejść na drugą stronę. Cierpliwie słuchałem
i patrzyłem. Wszędzie są problemy. Jak to się mówi: wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma.
Czasami tylko jest lepiej lub gorzej. Różnimy się czasami. A właściwie różnimy się tym, jak
podchodzimy do problemów. Czy użalamy się nad sobą, czy też podejmujemy problemy
jako wyzwania.
Czy Jezusowi powodziło się lepiej od nas? Urodził się w stajni. Jego rodzina uciekła do
Egiptu i wiele lat żyła na emigracji. Kiedy wrócili, zapewne żyli za przysłowiowego denara –
czyli zarobek z dnia, na utrzymanie w dniu następnym. Jezus wcześnie został bez ojca i
utrzymywał rodzinę. A nawet, gdy już z mocą rozmnażał chleb, to sam na pustyni głodował.
Żeby w czasie drogi krzyżowej wstać drugi raz, wcześniej wiele razy ćwiczył wstawanie. Bo nie
różnimy się liczbą upadków, ale liczbą powstań.
Stacja 8.
Jezus pociesza płaczące niewiasty
Naprawdę można zostać zagłaskanym na śmierć. Współczucie zastępuje zdrowy
rozsądek. To nie przypadek, że chirurg zwykle nie operuje swojej rodziny. Współczucie
mogłoby zachwiać skalpelem. Bo współczucie może jest potrzebne na chwilę, ale rzadko
kiedy pomaga. Dlatego wokoło jest wiele pomocy, która nie pomaga. Bieda i biedni mają
się dobrze. A w mediach obowiązuje poprawność polityczna – płaczmy z płaczącymi,
choćby to mogło im zaszkodzić.
Jezus, choć przecież słaby i bliski śmierci, zdobywa się na obronę przed tym
współczuciem. Więcej, chce niewiasty uratować od ich współczucia, które zaciemnia im
rzeczywistość. „Nie płaczcie nade mną, ale nad waszymi synami…”. Nie zawsze zło, które
odczuwamy, jest prawdziwym złem. Poznacie po owocach. Pomoc poznaje się po
owocach, nie po emocjach i dobrych chęciach.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin