Henry Kuttner - Księżycowe Hollywood.odt

(1443 KB) Pobierz



 

 

 

Henry Kuttner

 

 

 

Księżycowe Hollywood

 

 

Księżycowe Hollywood

 

1

 

Mare Imbrium jest najbardziej niegościnnym miejscem na Księżycu; to ponure, mroźne piekło, pełne fantastycznych, poszarpanych skał i wulkanicznego popiołu.

Monotonię krajobrazu urozmaicają jedynie najróżniejszych rozmiarów kratery, złowieszcze pamiątki po mknących przez pustkę niczym karabinowe kule meteorach, śmiertelnym, bezustannie obecnym zagrożeniu dla zuchwałych Ziemian, którzy zawędrowali aż tutaj. Mimo to na tym księżycowym pustkowiu dwie postacie w pękatych skafandrach biegły rozpaczliwie w kierunku wysokiego, skalnego obramowania.

Choć nic ich nie goniło, spojrzenia, jakie rzucały za siebie były pełne przerażenia. Jedna z nich była dziewczyną o ciemnych włosach, wypełniających wzburzoną chmurą wnętrze przezroczystego hełmu, druga zaś mężczyzną o pozbawionej jakiegokolwiek wyrazu twarzy, którego ruchy dziwnie nie pasowały do zachowania dziewczyny.

Jednak gdy potknęła się i upadła, zatrzymał się, żeby pomóc jej się podnieść. Dziewczyna chciała natychmiast ponownie rzucić się do ucieczki, ale zamiast tego raptownie wskazała przed siebie ręką, wykrzywiając usta w grymasie przerażenia.

Błyszczące zjawisko pojawiło się bez żadnego ostrzeżenia, przyćmiewając swoim lśnieniem zarówno słaby blask Ziemi, jak i jaskrawy przepych gwiazd.

Wyglądało niczym gigantyczna, ognista skorupa wirująca bez opamiętania w feerii oślepiających barw; przedłużenia jej osi stanowiły dwie cienkie, niknące w pustce strużki światła. Zawisła na chwilę, jakby z wahaniem, a potem runęła w dół, w kierunku dwóch sylwetek.

Z płomienistego jądra wystrzeliły strumienie światła i mężczyzna nagle uniósł się w górę, jakby chwyciły go jakieś niewidzialne, mocarne dłonie. Wijąc się i szarpiąc zbliżał się coraz bardziej do lśniącego zjawiska. Dziewczyna rozpaczliwym ruchem wyszarpnęła zza pasa podłużny przedmiot, lecz nim zdążyła go użyć, potworna siła także i ją oderwała od gruntu; na moment zawisła bez ruchu.

Nad jej głową przemknął skupiony promień światła, lecz ona nie patrzyła w górę. Jej przerażony wzrok był utkwiony w mężczyźnie.

Jego oczy rozszerzyły się niesamowicie, zaś po powierzchni skafandra zaczęło pełzać niezwykłe migotanie. Nagle spod kołnierza wystrzelił jaskrawy płomień, w mgnieniu oka ogarniając cały hełm, a następnie zaczął rosnąć, zamieniając się w przerażającą, ale zarazem piękną, ognistą spiralę, która wydłużała się coraz bardziej, żeby po chwili dosięgnąć wirującego, świecącego zjawiska. Jednocześnie podobne spirale wyrosły z łokci, kolan i pasa, by połączyć się i również pognać w kierunku płomienistej kuli.

Z podłużnego przedmiotu, który dziewczyna ściskała w swojej skrytej w rękawicy dłoni, wystrzelił cienki, błękitnawy promień. Niewidzialna siła przyciągała ją coraz bardziej i na powierzchni skafandra pojawiły się pierwsze świecące języki. Jej pozbawiona kropli krwi twarz była wykrzywiona w grymasie przerażenia.

 

***

 

– Mmmm... – odezwał się sennym głosem Anthony Quade. – Przejmij to ode mnie, Peters. Szef mnie wzywa.

Odwracając się od umieszczonej w przeźroczystym dziobie statku kosmicznego kamery rzucił jeszcze raz okiem na rozgrywającą się w dole scenę, doskonale widoczną w rzęsistym świetle reflektorów. Valentyne Ross była znakomitą kaskaderką; w całej wytwórni Nine Planets Films nie znalazłaby się żadna aktorka, która zechciałaby ryzykować całość swojej skóry po tej stronie Księżyca.

Niemniej jednak zadanie musiało zostać wykonane i Quade wiedział, że Valentyne to zrobi. Quade w ogóle miał umiejętność odgadywania takich rzeczy – właśnie dlatego zawsze, kiedy wytwórnia Nine Planets potrzebowała efektów specjalnych związanych z wysokim ryzykiem, wynajmowano właśnie jego.

"Kosmiczny bandyta" nie mógł się bez niego obejść. Było to największe z zaplanowanych na ten rok przedsięwzięć, które już .zdążyło pochłonąć zupełnie fantastyczne sumy pieniędzy. Rzecz jasna Von Zorn, szef wytwórni, odzyska je wszystkie z powrotem, pod warunkiem jednak, że Quade wywiąże się z zadania.

Szczególna atrakcyjność "Kosmicznego bandyty" miała polegać na efektach specjalnych, zaś Tony Quade, wraz ze swoją grupą specjalistów, był jedynym człowiekiem wystarczająco odważnym i dysponującym odpowiednimi umiejętnościami, żeby podjąć się tej roboty. W dodatku na możliwych do zaakceptowania warunkach.

Zmizerowany, o zapadniętych policzkach Peters wślizgnął się na miejsce Quade'a za wyposażoną w potężny teleobiektyw kamerę i zaczął wystukiwać coś na klawiaturze, od czasu do czasu zerkając w wizjer. Na innych poziomach statku liczni członkowie ekipy obsługiwali reflektory i pozostałe kamery.

Tony Quade schylił się nieco w drzwiach, by nie uderzyć się w głowę i usadowił swoje potężne ciało w ustawionym naprzeciw televisora fotelu. Mniej więcej przez sekundę taksował spojrzeniem widoczną na ekranie tlenioną blondynkę, która wpatrywała się w niego błagalnie mamrocząc "Panie Quade, proszę.... Bardzo proszę...", po czym wcisnął przycisk.

W tej samej chwili na ekranie pojawiło się ogromne oko. zaś z głośnika dobiegł chrapliwy, miotający przekleństwa głos.

– Czołem, Szefie – powiedział swobodnym tonem Quade. Wszystko wskazywało na to, że Von Zorn nie jest w nadzwyczajnym humorze.

Oko cofnęło się, ustępując miejsca małej, małpiej twarzy o przypominających szczoteczkę wąsach i sterczących jak szczecina włosach. Bystre, czarne oczy wpatrywały się groźnie prosto w Quade'a.

– Termin ukończenia zdjęć specjalnych do "Kosmicznego bandyty" upływa dziewiątego listopada. Mam nadzieję, że nie zapomniałeś o tym, Quade? – zapytał Von Zorn z udawaną uprzejmością.

– Ach, więc o to panu chodzi! – westchnął z ulgą Quade. – Może się pan nie bać, będzie pan miał wszystko. Mamy jeszcze masę czasu. Chyba nie zaczął się pan już martwić?

– To raczej ciebie czekają zmartwienia, nie mnie – odparł Von Zorn – Nie zapłacę ci, jeżeli nie dostarczysz materiału odpowiedniej jakości. Mnie to obchodzi tyle, co zeszłoroczny śnieg na Merkurym. Problem polega na tym, że rozreklamowaliśmy ,,Bandytę" tak szeroko, że twoje materiały muszą być dobre.

– W porządku – Quade skinął głową. – Właśnie kończę ostatnią sekwencję na Mare Imbrium i jak na razie wszystko jest w porządku. Na Erosie też powinniśmy niedługo skończyć, więc będziemy mogli wywalić w nim taką dziurę, żeby miał pan najbardziej widowiskowe ujęcia, jakie można sobie wymarzyć.

– Wszystkie obliczenia robił dla ciebie Gregg, prawda? Otóż chciałem ci powiedzieć, że w jakimś miejscu zdrowo się kopnął! Nie możecie wykorzystać Erosa!

Quade ze zmienionym wyrazem twarzy nachylił się w fotelu.

– Co pan wygaduje? Wynająłem ten asteroid na cały miesiąc i wszystko jest w porządku! Nie ma na nim życia o stopniu rozwoju powyżej ósmego, a właściwie żadnego, więc...

– Wiem – przerwał mu nieprzyjemnym tonem Von Zorn. – Znam przepisy. Cała materia w Układzie Słonecznym stanowi własność Rządu i może być wypożyczana lub sprzedana pod warunkiem, że nie jest zamieszkana przez istoty znajdujące się na ósmym lub wyższym stopniu rozwoju. czyli mniej więcej tym, na jakim jest Gregg. Jeden Bóg wie, jak to się mogło stać; Gregg powinien dokładniej sprawdzić swoje wyliczenia.

Quade opanował się z wysiłkiem.

– Czy miałby pan coś przeciwko poinformowaniu mnie, dlaczego nie mogę korzystać z Erosa? – zapytał.

– Dlatego, że zbliża się do niego strumień eteru. Wiesz chyba, co to oznacza: koniec. Blotto. Twoje polarne miasto jest zbudowane dopiero w połowie i potrzeba ci co najmniej dziesięciu dni, żeby je ukończyć. Strumień dotrze do Erosa równo za tydzień.

– Dzięki za informacje – powiedział Quade i wyłączył televisor. Przez dłuższą chwilę siedział w milczeniu, przyglądając się swoim dużym, silnym dłoniom. Zbudował przy ich pomocy fortunę, a teraz miał ją w jednej chwili utracić, bowiem niemal wszystko, co posiadał, zainwestował właśnie w to przedsięwzięcie.

Podniósł wzrok dopiero wtedy, kiedy do kabiny wszedł Peters.

– Skończyliśmy zdjęcia – oznajmił wychudzony mężczyzna. – Zabieramy Valentyne i robota na pokład. Wygląda na to, że wszystko jest w porządku.

– Okay – chrząknął Quade. – Koniec na dzisiaj. Powiedz pilotowi, żeby leciał prosto do Księżycowego Hollywood. Muy pronto!

 

***

 

Ze zmarszczonymi brwiami Quade ruszył w kierunku przezroczystego dziobu, statku. Dotarłszy tam stanął bez słowa, przypatrując się przemykającej w dole szarej powierzchni Mare Imbrium. Prędkość coraz bardziej wzrastała i wkrótce po północy pojawiły się Apeniny, przesłaniając część rozgwieżdżonego nieba, ale po kilku chwilach to potężne pasmo górskie zniknęło w oddali. Wciąż nabierając szybkości przelecieli nad Herodotem, podczas gdy Ziemia opadała coraz niżej i niżej, by wreszcie całkowicie skryć się za horyzontem.

Księżyc ma kształt ogromnego jaja; jego szersza część jest na stale zwrócona w kierunku Ziemi, natomiast w węższej znajduje się ogromnych rozmiarów krater, pozostałość po czasach wulkanicznej aktywności, kiedy to pękający, magmowy bąbel pozostawił po sobie pustą przestrzeń dorównującą wielkością asteroidowi Westa. W tej wielkiej niecce jest atmosfera, życie, obszerne budowle i studia, jednym słowem – Księżycowe Hollywood.

W chwili, gdy statek przemknął nad Wielkim Pierścieniem i Quade zobaczył pod sobą stolicę przemysłu filmowego, jego ciałem wstrząsnął niekontrolowany dreszcz. Wciąż nie mógł się przyzwyczaić do widoku tego niesamowitego miasta, wzniesionego na jałowym i niegościnnym globie.

Jednocześnie, ponieważ film stanowił dla niego najważniejszy element życia, czuł się nieco dziwnie wobec perspektywy bankructwa i zniknięcia z filmowej metropolii. W Księżycowym Hollywood nie ma miejsca dla słabeuszy; żeby tu istnieć, należy umieć odpowiednio korzystać z siły, zdolności i przekupstwa. ale w żadnym wypadku nie można wykazać się niekompetencją.

Pełne nieliczonych tarasów, wież i szerokich ulic miasto było najzdrowsze w całym Układzie Słonecznym, a to dzięki swojej sztucznej, automatycznie oczyszczanej i wolnej od wszelkich zarazków atmosferze, utrzymywanej poprzez działanie elektromagnetycznego pola sitowego, wytwarzanego przez ukryte w znajdujących się pod powierzchnią gruntu jaskiniach maszyny.

Warstwa powietrza chroni Księżycowe Hollywood przed palącymi promieniami Słońca i straszliwym chłodem Kosmosu; w tym drugim zadaniu pomagają jej wielkie, promieniujące ciepłem płyty grzejne. Każda dziewczyna marzy o tym, żeby kiedyś wybrać się na przejażdżkę Księżycowym Bulwarem i pójść na tańce do Srebrnego Skafandra, ale zrealizować to marzenie może co najwyżej jedna na sto tysięcy.

Quade wezwał Petersa. Wymizerowany filmowiec zjawił się wkrótce na dziobie statku drapiąc się po pokrytym starą szczeciną policzku i spojrzał w dół. na oświetlone słonecznymi promieniami miasto.

– Miło być z powrotem. Tony, ale zdaje się, że mamy jakieś kłopoty, prawda? Co się stało?

Kiedy Quade poinformował go o wszystkim, Peters gwizdnął.

– Co w takim razie zrobimy?

– Wykorzystamy Ganimeda.

– Ten księżyc Jowisza? Przecież to za daleko!

– Asteroid, ty głupku. Za kilka dni znajdzie się w peryhelium, czyli wewnątrz orbity Marsa, wystarczająco blisko od nas. Eros odpada, bo w chwili, kiedy dotrze do niego strumień eteru, po prostu przestanie istnieć. Musimy ulokować się na biegunie Ganimeda i stamtąd sfilmować eksplozję. Trzeba będzie się śpieszyć, ale jest szansa, że uda nam się zdążyć w terminie.

– A co z prawami własności? – zapytał Peters.

– Chcę, żebyś się tym zajął. Zamierzam uzupełnić paliwo w moim własnym statku i polecieć tam, żeby się we wszystkim zorientować na miejscu, a ty w tym czasie wynajmij go na miesiąc, zastrzegając możliwość wykupu. Gdybyśmy wytrącili go z orbity, to po prostu kupimy go i unikniemy kłopotów, bo wtedy będzie już naszą własnością. Przekaż ekipie, która jest na Erosie, żeby natychmiast przenieśli się na Ganimeda i zaczęli przygotowania. Ty też tam polecisz, natychmiast jak skończysz zdjęcia na Mare Imbrium. Przyda się każda pomoc.

– OK. – Peters kiwnął głową i w ten samej chwili statek wylądował z wyraźnie odczuwalnym wstrząsem. – Co masz zamiar teraz robić?

– Odnaleźć Gregga – odparł ponuro Ouade. Gregg siedział w Srebrnym Skafandrze; jego okrągła, tłusta twarz była wykrzywiona grymasem głębokiej rozpaczy, sprawiającym wręcz karykaturalne wrażenie w połączeniu z bliskością wypukłej, całkowicie łysej czaszki. Na widok Quade'a zrobił taką minę, jakby miał zamiar zaraz się rozpłakać.

– Och, nie przejmuj się aż tak bardzo – warknął Ouade, siadając na miękkim krześle. – Nie wywalę cię, chociaż sam doskonale wiesz, że na to zasługujesz. Co się właściwie stało?

– To moja wina. Tony – wykrztusił Gregg zduszonym głosem. – Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo mi przykro. Wiem, co to dla ciebie znaczy. Przez ostatnich kilka tygodni chodziłem jak błędny.

– Hm? – Ouade spojrzał na niego pytająco, a potem podniósł wzrok na kelnerkę, która podjechała do stolika małym, bogato zdobionym samochodzikiem. – Dziękuję, nie jestem głodny. Chociaż... Proszę poczekać, jednak jestem. Czeka mnie jeszcze długa podróż. Poproszę podwójną jajecznicę na szynce.

Dziewczyna ze zdumieniem wytrzeszczyła na niego oczy i usiłowała zasugerować mu sałatkę z księżycowych trufli, ale Ouade odprawił ją gestem dłoni i ponownie zwrócił się do Gregga.

– A teraz opowiedz mi o wszystkim.

– Chodzi o moją córkę – odparł Gregg, drapiąc się po swoim tłustym policzku. – Wiem, że dla ciebie to nie jest żaden powód, ale właśnie dlatego popełniłem ten fatalny Mad i przegapiłem strumień eteru. Niepokoiłem się o moją córkę, cholernie się niepokoiłem. Wiesz, że ona ma hyzia na punkcie filmu, prawda?

Ouade skinął głową.

– Co takiego zrobiła? Przyleciała na gapę jakimś statkiem?

Gregg pokiwał żałośnie głową.

– Jej matka napisała do mnie, że znalazła od niej list, w którym Kathleen informuje ją, że leci do Hollywood, żeby występować w filmach. Chyba zdajesz sobie sprawę z tego, co to oznacza?

Ouade zdawał sobie sprawę. Nigdy nie zaakceptował prawa, do którego uchwalenia przyczynili się magnaci filmowi, ale mimo to rozumiał, co nimi kierowało. Wkrótce po powstaniu Księżycowego Hollywood wspaniałość tego miasta przyciągała dziewczęta z całego świata – z Europy, Azji, Ameryki, Australii – co zaowocowało napływem tłumów pełnych nadziei kandydatek na gwiazdy; w pewnym momencie było ich już tak dużo, że normalna praca stała się po prostu niemożliwa.

Dawniej, kiedy Hollywood było małym miasteczkiem na wybrzeżu Pacyfiku, rozczarowane dziewczęta nie miały żadnych kłopotów z powrotem do domów lub znalezieniem sobie innej pracy. Jednak Księżyc jest odległy od Ziemi o 239 000 mil i wytwórnie filmowe wydały prawdziwe fortuny, kiedy pewnego dnia, doprowadzone do ostateczności, zapakowały wszystkie niedoszłe gwiazdy na statek i odesłały je do domu.

Nie mogły zostać na Księżycu, bo po prostu nie było dla nich miejsca. Obecnie kara dla zdemaskowanych gapowiczek wynosiła piętnaście tysięcy dolarów, z zamianą na piętnaście lat więzienia.

– Rzecz jasna nie mam tylu pieniędzy – mówił dalej Gregg – a co gorsza, nie mogę nigdzie znaleźć Kathleen. Założę się, że boi się policji i dlatego nie odważyła się jeszcze ze mną skontaktować. Albo coś jej się stało.

– Dlaczego od razu mi o tym nie powiedziałeś? – zapytał Ouade. – Zapłaciłbym za ciebie karę, a ty mógłbyś natychmiast odesłać ją do domu, złoiwszy uprzednio skórę.

– Akurat kręciłeś zdjęcia i nie miałem jak do ciebie dotrzeć. Poza tym, nie mógłbym pozwolić na to, żebyś za mnie płacił.

– Dureń! Teraz to i tak nie ma znaczenia, bo tym razem po prostu nie mogę zapłacić. Wpakowałem wszystkie pieniądze w tę robotę i jeśli nic z niej nie wyjdzie, nie zostanie mi nawet złamany cenciak. – Na jego twarzy pojawił się cień zniechęcenia. – Nie ma też sensu ciągnąć za jakiekolwiek sznurki, bo teraz jestem tutaj persona non grata, chyba że dostarczę to, na co czekają.

– A to wszystko moja wina. Niech to szlag trafi. Tony. Najchętniej po prostu skoczyłbym z Pierścienia.

– Zamknij się – doradził mu serdecznie Ouade. – Jesteś kompletnym idiotą! Wszyscy popełniamy błędy, a poza tym akurat na to i tak nic byś nie poradził. Lecę na Ganimeda i mam nadzieję, że uda nam się wszystko skończyć w ciągu tygodnia. Jeżeli znajdziesz swojego dzieciaka, schowaj ją dobrze i zaczekaj, aż wrócę.

– Dobra. – Gregg wstała krzesła. – Właśnie po to tutaj przyszedłem. Myślałem, że może udało jej się dostać posadę kelnerki, ale wygląda na to, że nic z tego. Cóż, w takim razie, powodzenia.

Ouade uśmiechnął się do niego pocieszająco i zaatakował swoją jajecznicę. Światła na sali przygasły i w szkarłatnym kręgu pojawiła się błyszcząca, odziana w srebrny strój dziewczyna, zdająca się wisieć w powietrzu nad pustą przestrzenią pośrodku sali. Rozległy się dźwięki namiętnej, pulsującej muzyki i dziewczyna zaczęła śpiewać niskim, ciemnym głosem.

 

Dajcie mi statek, by przemierzać gwiezdne szlaki,

Hen, za Wenus pomknę, za słoneczne znaki,

Lecz me serce powróci do domu...

 

– Jak się masz!

Ouade podniósł wzrok i ujrzał Sandrę Steele. Skrzywił się i zajął ponownie posiłkiem.

Sandra Steele stanowiła najdoskonalszy, ostateczny produkt Księżycowego Hollywood.

Jej skóra miała śnieżnobiały kolor, zaś oczy, niegdyś brązowe, zmieniły swą barwę na zaskakujący fiolet. Włosy przypominały srebrzystą, unoszącą się wokół ramion pajęczynę.

– Możesz odejść, świnko – mruknął Ouade. – Nie potrzebuję twojego autografu.

Żadna gwiazda nie lubi być nazywana świnką, co w potocznym języku oznacza dziewczynę z chóru. Szczupłe, zakończone błękitnymi paznokciami palce Sandry zacisnęły się odruchowo, ale udało jej się jakoś opanować.

– Ty wstrętny, obrzydliwy wieprzu! – powiedziała nie podnosząc głosu. – Przekonasz się, jak szybko teraz, kiedy jestem z Von Zornem, cię zniszczę. Mam już dosyć twojego grubiaństwa!

Ouade wypił łyk wody i obojętnie spojrzał na śpiewaczkę. W głębi duszy zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że Sandra jest bardzo niebezpiecznym przeciwnikiem. Gdyby to nie oznaczało utraty całego szacunku, jaki żywił do samego siebie, z pewnością inaczej zareagowałby na złożoną mu kiedyś przez nią propozycję, sprowadzającą się do tego, żeby został kimś w rodzaju jej gigolo. On jednak odpowiedział "nie", a w dodatku uzupełnił swoją odpowiedź kilkoma niezbyt przyjemnymi uwagami, mając nadzieję, że wyjdzie jej to na dobre.

Teraz Sandrze udało się omotać Von Zorna, a to oznaczało władzę.

– Posłuchaj, Tony – powiedziała nachylając się nad stolikiem, żeby spojrzeć mu prosto w oczy. – Dlaczego nie chcesz być miły? Von Zorn jest wściekły jak szerszeń o to, co narozrabiałeś na Erosie, aleja mogłabym go ułagodzić... Co ty na to?

– Lepiej idź łapać meteoryty – doradził jej Ouade i wyszedł.

 

2

 

Zatrzymał taksówkę, która zawiozła go Księżycowym Bulwarem do portu kosmicznego, gdzie czekał już jego statek, zatankowany i gotowy do lotu. Była to dwumiejscowa jednostka o przeźroczystym, jak u wszystkich statków zdjęciowych, dziobie, szybka i wyposażona w potężne silniki.

Skinąwszy głowę mechanikowi Quade spojrzał na zachodzące słońce i wszedł na pokład. Najpierw skierował się do pomieszczenia dziobowego, gdzie włączył syrenę ostrzegającą inne jednostki o mającym nastąpić wkrótce starcie i ustawił regulator grawitacji, a następnie przeszedł do tylnej kajuty.

W hamaku, nakryty jego najlepszym, futrzanym płaszczem, spał jakiś człowiek. Quade zaklął pod nosem i natychmiast rzucił się z powrotem do regulatora. Statek, który zaczął już unosić się w górę, ponownie osiadł na płycie lądowiska.

Quade energicznym krokiem wrócił do kajuty i z rozmachem przyłożył czubek swego buta do tego rejonu ciała pasażera, który, jak przypuszczał, najlepiej nadawał się właśnie do tego celu. W następnej chwili zatoczył się wstecz z szumem w uszach i odciśniętym na opalonym policzku wyraźnym śladem dłoni.

– Na Jowisza! – zawołał, nie posiadając się ze zdumienia. – Dziewczyna! Chyba nie powiesz mi, że jesteś córką Gregga?

Dziewczyna przypominała nastroszonego z oburzenia królika w naciągniętym na głowę futrzanym, białym hełmie, świadczącej o nieprzeciętnym uporze, zadartej bródce i błyszczących, brązowych oczach. Zeskoczyła z hamaka i Quade cofnął się pośpiesznie.

Z drugiego pomieszczenia dobiegło natarczywe brzęczenie. Quade, wciąż z wyrazem zdumienia na twarzy, przeszedł na dziób statku, gdzie ujrzał przed sobą Von Zorna we własnej osobie.

– Boże! Co zrobiłem, że tak mnie karzesz? – jęknął pod nosem, po czym błyskawicznie zamknął za sobą drzwi i wykrzywił twarz w coś, co z założenia miało przypominać rozbrajający uśmiech.

Z bliska Von Zorn był jeszcze bardziej podobny do małpy.

Doskonale zdawał sobie z tego sprawę, w związku z czym był niezmiernie czuły na punkcie swego wyglądu. Zaledwie przed tygodniem wyrzucił swego najlepszego reżysera tylko dlatego, że ten pozwolił sobie na jakiś żarcik na ten temat.

– Z czego się cieszysz? – zapytał, mierząc Quade'a pełnym niesmaku spojrzeniem. – Co z moim filmem?

– Chodzi o "Kosmicznego bandytę"? – Quade oparł się plecami o drzwi; – Wszystko w porządku. Przenosimy się na Ganimeda. Właśnie się tam wybieram, jeśli chodzi o ścisłość. Zdaje się, że ekipa z Erosa powinna już być na miejscu.

Von Zora wyjął cygaro wykonane z uprawianego na Księżycu aromatycznego, zielonkawego tytoniu i starannie je przyciął.

– Mam wystarczająco dużo kłopotów nawet bez ciebie – warknął. – Naszego ostatniego filmu z Wenus nikt nie chce oglądać, a zainwestowałem w niego ponad milion. Wszystko przez tę cholerną Carlyle.

– Gerry Carlyle?

– Aha. Tę pannicę od łapania zwierząt. Zapłaciliśmy biolaboratorium pół miliona za wykonanie kopii wenusjańskich zwierząt, a teraz nie mamy publiczności, bo Gerry Carlyle przywiozła autentyczne okazy. – Von Zorn rzucił zgrabną wiązankę przekleństw. – Szykowałem dla ciebie następne zadanie, Quade: superprodukcję "Parada gwiazd", ale teraz nie wydaje mi się, żebyś to dostał, bo gra tam Sandra Steele, a ona nie chce nawet słyszeć o tym, że miałaby pracować z tobą.

– To bardzo miło z jej strony – zauważył Quade, delikatnie spychając Von Zorna w kierunku wyjścia i modląc się w duchu, żeby dziewczyna siedziała cicho w kajucie. – Wpadnę do pana później, Szefie, bo teraz trochę mi się śpieszy.

W głosie Von Zorna pojawiła się nuta zadumy.

– Wiesz, właściwie chętnie bym z tobą poleciał... – przerwał, a Quade wstrzymał oddech w oczekiwaniu na ciąg dalszy

– ...ale umówiłem się dzisiaj wieczorem z Sandrą. Będziesz musiał sobie jakoś poradzić beze mnie.

– To będzie nadzwyczaj trudne – wychrapał Quade i z ulgą zatrzasnął za nim drzwi. Jednym susem znalazł się przy sterach i wystrzelił w górę tak szybko, że Von Zorn ledwo zdążył uciec z bezpośredniego sąsiedztwa statku, po czym ustawił kurs.

– Gdzie mnie zabierasz, do kroćset? – odezwał się za nim zagniewany głosik.

Quade uniósł się powoli z miejsca, ocierając zroszone potem czoło.

– Posłuchaj – powiedział bardzo łagodnie. – Miałem dzisiaj ciężki dzień. Może o tym nie wiesz, ale spowodowałaś już dość zamieszania, żeby wytrącić Jowisza z orbity. Radzę ci bardzo uważać, młoda damo, bo inaczej dostaniesz lanie, które już od dawna ci się należy.

Zdjęła już swój biały hełm, ale nadal miała na sobie dopasowany, roboczy kombinezon z brązowej skóry. Uniosła do góry brodę.

– Nie interesuje mnie, czy mój ojciec pracuje dla pana, czy nie. Nie pozwolę, żeby pan mówił do mnie w ten sposób. Przyszłam tutaj, bo po tym, co ojciec pisał o panu w swoich listach, myślałam, że zechce mi pan pomóc, ale teraz widzę, że bardzo się mylił. Proszę odwieźć mnie z powrotem do portu.

Quade uśmiechnął się ze złośliwą satysfakcją.

– Tym razem nie uda ci się postawić na swoim – oznajmił. – Choć w gruncie rzeczy uzyskasz więcej, niż się spodziewałaś. Zatrzymujemy się dopiero na Ganimedzie!

Kilka godzin później powiedział mentorskim tonem:

– Ganimed to mały asteroid, na którym atmosfera utrzymuje się dzięki temu, że jest niezwykle ciężki. Ma ogromną masę, rozumiesz?

Kathleen skinęła głową. Siedziała u stóp Quade'a spoglądając przez przeźroczysty dziób statku na usianą gwiazdami otchłań przestrzeni kosmicznej.

– Nie przypuszczałam, że będzie na nim powietrze. Czy ono nadaje się do oddychania?

– Oczywiście. Tyle tylko, że wiąże się to z pewnymi niewygodami, bo jest w nim trochę za mało tlenu. Ale jak na taką małą planetkę i tak nie można narzekać. Już wkrótce tam będziemy.

Rozległ się brzęczyk televisora; Quade wyciągnął swoją długą nogę i pstryknął przełącznikiem. Na ekranie pojawił się ostry i wyraźny obraz twarzy o wydatnych kościach policzkowych, krzaczastych brwiach i wystającej szczęce, nad którą znajdowały się ostro zarysowane, przypominające stalową pułapkę usta.

– Tony? Mamy kłopoty! – mówił szybko mężczyzna. – Odlecieliśmy z Erosa natychmiast, jak tylko otrzymaliśmy twoją wiadomość i od czterech godzin jesteśmy już na Ganimedzie. Zaczęliśmy pracę, ale na obóz napadła banda Hyklopów!

Quade wciągnął przez zęby powietrze.

– I co się stało?

– Porwali część ludzi, a reszta uciekła. Jestem na statku i nic mi tutaj nie zrobią, ale nie dam sobie sam rady ze wszystkim. Przed chwilą otrzymałem wiadomość od Ghiorsa: ucieka przed Hyklopami na południe, wzdłuż Bruzdy. Czy jesteś uzbrojony?

– Jasne. Ale chyba będzie lepiej, Perrin, jeśli wyląduję bezpośrednio w obozie.

– Wtedy Hyklopi zabiją Ghiorsa i pozostałych. Lepiej najpierw zajmij się nim. Tony.

Quade zawahał się przez chwilę.

– W porządku. Trzymaj się, Perrin. Niedługo tam będę.

Wyłączył televisor i zaczął przebierać palcami po klawiaturze. Statek runął naprzód z przyśpieszeniem, które natychmiast zabiłoby jego pasażerów, gdyby nie działanie neutralizującego pola grawitacyjnego.

– Czy mogę jakoś pomóc? – zapytała dziewczyna.

– Owszem: siedź cicho... Przepraszam. Zaczekaj, aż wylądujemy na Ganimedzie. Wtedy na pewno przyda się twoja pomoc.

Daleko przed nimi pojawił się asteroid, kręcący się niczym wyrzucona w przestrzeń kula bilardowa. W poprzek jego powierzchni ciągnęła się cienka, czarna linia – Bruzda, gigantyczny kanał zawierający niemal całą znajdującą się na Ganimedzie wodę, która, choć chwycona w pułapkę przyciągania jego olbrzymiej masy, mimo to przesuwała się bezustannie w kierunku, z którego dawało się odczuć przyciąganie innego, znajdującego się akurat w pobliżu, ciała niebieskiego.

Minęło jeszcze trochę czasu, zanim dotarli nad Bruzdę i skierowali się na północ, rozglądając się pilnie w poszukiwaniu uciekinierów. Kathleen pierwsza zobaczyła człowieka, który zataczając się szedł wzdłuż skalistego brzegu, ślizgając się na łachach mokrego mchu, Quade wylądował niemal tuż przy nim.

Mężczyzna osunął się na kolana i rozłożywszy szeroko ramiona padł na ziemię. Quade otworzył drzwi i wyskoczył na zewnątrz, a Kathleen za nim. Uniósł głowę wycieńczonego człowieka.

– Perrin!

Mężczyzna łapał powietrze otwartymi szeroko ustami.

– Zdobyli statek... Musiałem uciekać... Zajmij się Ghiorsem,Tony...

– Jasne.

Quade uniósł bez wysiłku członka swojej ekipy i skierował się z nim do statku, ale Perrin zaprotestował.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin