Zapomniane Krainy_Morze piaskow_Denning Troy.rtf

(1178 KB) Pobierz
Zapomniane Krainy_Morze piaskow_Denning Troy

http://ecsmedia.pl/c/morze-piaskow-b-iext10354174.jpg


 

TROY DENNING

 

Morze
Piasków


Dla Barry'ego, który był mi zawsze wspaniałym bratem.

 

 

 

Podziękowania

 

Chciałbym podziękować Jonowi Pickensowi za to, że grzebał dla mnie w stosach naukowych materiałów, które zawsze dostarczały bardzo istotnych informacji; Jimowi Lowderowi za jego „łagodny skalpel"; Lyonowi Holdenowi z AKF Martial Arts w Janesville; WI za możliwość poznania technik do scen walki; oraz szczególnie Adrii Hayday za to, że nie zabiła mnie we śnie wtedy, kiedy brakło mi już słów.


Rozdział pierwszy

 

Ruha przebudziła się nagle, niepewna co przerwało jej drzemkę. Leżała obok śpiącego męża, ich ciała stykały się biodrami i ramionami. Odwróciła głowę, by móc spojrzeć na jego ogorzałą twarz. Ajaman miał chropowatą skórę i obfite wąsy dojrzałego mężczyzny, ale jego pozbawiona owłosienia pierś pozostawała młoda, krzepka i muskularna. Był jedynym mężczyzną jakiego kiedykolwiek widziała bez przyodziewku.

Gdy się tak w niego wpatrywała obraz nagle się rozmył. Po chwili wszystko wróciło do normy, jednak zamiast twarzy Ajamana ujrzała oblicze innego człowieka Zaparło jej dech, ale nie krzyknęła.

Obcy różnił się od wszystkich, których znała: skóra jego była tak mocno opalona, że aż czerwona, z kremowobiałymi plamami w miejscach złuszczeń. Czarna przepaska skrywała jego prawe oko, lewe było błękitne niczym pustynne niebo. Twarz miał ściągniętą i wychudzoną, ale nie zniszczoną, wyglądał na nie więcej niż dwadzieścia pięć lat.

Każda młódka uciekłaby z krzykiem ze swego nowego domu sądząc, że ojciec wydał ją za dżina - każda, ale nie Ruha. Ona miała już wcześniej wizje, jeszcze zanim nauczyła się chodzić, rozpoznała więc i tę: był to miraż jutra. Wiedziała, że wcześniej czy później obcy pojawi się, ale nie potrafiła przewidzieć co się wówczas wydarzy, choć czuła, że będzie to jakieś nieszczęście albo katastrofa. Została obdarzona talentem wieszczenia, ale jej wizje nigdy nie przyniosły niczego dobrego.

Za pierwszym razem widziała tysiące motyli. Motyle zmieniły się w mole i w ciągu dwóch miesięcy nie było w wiosce skrawka tkaniny bez dziur. Innym razem, podczas straszliwej suszy ujrzała rozległą zieloną łąkę na południe od osady. Szejk, jej ojciec, poprowadził więc stada w poszukiwaniu świeżego pastwiska, gdy po tygodniu jazdy odnalazł wreszcie łąkę, okazało się, że była położona na skraju zatrutego jeziorka i połowa wielbłądów padła po wypiciu złej wody. Nic dziwnego, że Ruha uznawała swoje przeczucia bardziej za klątwę niż za dar.

Sądząc, że wizja rozwieje się, wdowa zacisnęła mocno oczy nie poświęcając jej dalszej uwagi. Z zadumy wyrwał ją Ajaman:

- Czy coś cię niepokoi moja żono?

Zarumieniła się, gdyż nazywanie jej „żoną" sprawiało, że czuła się dziwnie speszona. Otworzyła oczy i z ulgą ujrzała Ajamana zamiast jednookiego mężczyzny, zaraz też uśmiechnęła się i odparła:

- Nic, o co musielibyśmy się martwić.

Nie powiedziała o swej wizji. Nie chciała, by Ajaman obwiniał ją za nieszczęścia jakie przyniesie jednooki nieznajomy. Poza tym pustynne szczepy stroniły od magii i gdyby jej nowy mąż zaczął podejrzewać, że jest czarownicą mógłby wygnać ją ze swego namiotu.

Ajaman nagle spostrzegł, że jest nagi i zaczerwienił się. Sięgnął po aba, luźną szatę beduińskich plemion i naciągnął ją przez głowę. Byli małżeństwem od zaledwie dwóch dni i doskonale wiedzieli, że musi minąć jeszcze wiele tygodni, zanim poczują się swobodnie w swoim towarzystwie.

Ruha usiadła i zarzuciła na siebie własną aba po czym zaczęła z niekłamaną przyjemnością oglądać nową khreima: nie zdobyli jeszcze wielu sprzętów, przez co słabo oświetlony namiot był niemal pusty. Kilkanaście poduszek walało się po dywanie, tkacki warsztat Ruhy i przybory kuchenne leżały w kącie, a broń Ajamana odpoczywała na hakach wbitych w drewniane żerdzie. Popołudniowy powiew uderzył delikatnie w khreima i Ruha usłyszała na zewnątrz kroki, kilku przechodzących ludzi zaczęło między sobą żartobliwie szeptać, prawdopodobnie dociekając dlaczego w tak gorący dzień namiot jest zamknięty. Zirytowana obecnością mężczyzn przekręciła głowę w stronę wejścia.

- Mamy gości - powiedziała. Zgodnie z obyczajem, przybyłych do khreima zaprosić mógł tylko jej mąż.

Ajaman skinął.

- Tak, słyszałem. - I zwróciwszy się w stronę wejścia zawołał zgodnie z tradycją domowego ogniska:

- Czy do mojej khreima przybywa potrzebujący pomocy?

- Czas na wartę - padła odpowiedź.

Jak było do przewidzenia Ruha nie rozpoznała mężczyzny po charakterystycznym głębokim głosie. Przed małżeństwem nie należała do plemienia Qahtanich.

Ajaman nachmurzył się.

- To niemożliwe, że już się zmierzcha.

- Czy tej nocy masz wartę? - zapytała Ruha, pamięcią wracając do swojej wizji. - Niech ktoś cię zastąpi, przecież pobraliśmy się zaledwie dwa dni temu.

- I na wstępie pohańbić naszą rodzinę? - odrzekł wstając z dywanu.

Po takiej odpowiedzi Ruha już nie próbowała przekonywać męża. Dla Ajamana pełnienie warty było ważnym składnikiem wspólnoty rodowej i nawet świadomość nagłej śmierci nie mogła go powstrzymać - jak wszyscy Beduini cenił honor ponad życie.

- Poza tym - dodał. - Nie jest bezpiecznie wyprawiać się dzisiejszej nocy, wiesz dobrze, że Mtair Dhafir nie jest jedynym khowwan w tej okolicy.

Małżeństwo córki szejka Mtair Dhafirów przypieczętowało sojusz pomiędzy dwoma khowwan, do których należeli Ajaman i Ruha. Niestety, istniało wiele szczepów, z którymi stosunki Qahtani nie układały się równie pomyślnie, jednak to nie najazdy niepokoiły Ruhę. Jasna skóra jednookiego nieznajomego sugerowała, że nie należy on do żadnego z beduińskich plemion. Jakichkolwiek był powód jego przybycia do Qathanów, nie były nim międzyplemienne utarczki.

- Chodź Ajamanie - przynaglił głęboki głos. - Musimy zająć swoje stanowiska.

Ajaman zdjął swój keffiyeh z haka i wsunął na włosy białe nakrycie głowy. Ruha wstała i rozprostowała je tak, by materiał opadł mu na ramiona.

- Bądź ostrożny, Ajamanie - rzekła. - Będę niezadowolona jeśli pozwolisz jakiemuś chłopcu pociąć twoją szatę.

Ajaman uśmiechnął się.

- O to się Ruho nie martw - odpowiedział sięgając po bułat. - Pełnię straż na koronie El Ma'ra, ze szczytu której dostrzegam wrogów na odległość wielu mil.

Ruha znała miejsce, o którym mówił jej maż. Milę od oazy na wysokość ponad stu stóp nad pustynię sterczała samotna iglica z żółtego piaskowca. Wieżycą tą był El Ma'ra Dat-ur Ojhogo - wysoki bóg, który pozwalał mężczyznom spoczywać na swojej głowie.

Zniżając głos tak, by nikt postronny jej nie usłyszał powiedziała:

- Po zmroku przyniosę ci owoce i mleko. Ajaman prawie upuścił swój zdobiony pas.

- Nie możesz tego zrobić!

- Dlaczego? - zdziwiła się dziewczyna. - Czy przynoszenie przez żonę pożywienia własnemu mężowi jest czymś hańbiącym?

W Ajamanie odezwała się urażona duma.

- Naruszenie twego purdah jest wystarczającą hańbą - odpowiedział.

- Purdah to zabranianie młodym żonom powrotu do khowwan ich ojców - rzekła Ruha. - Jam jest ci oddana i nie mam zamiaru wracać do Mtair Dhafirów, nie musisz mnie pilnować.

- Wiem - wyszeptał Ajaman, a jego głos stracił poprzednią surowość. - Ale jeśli ktoś cię zobaczy...

- Powiem, że kazałeś mi przynieść sobie wieczerzę - odpowiedziała chytrze.

Widząc, że żona nie da się przekonać Ajaman westchnął:

- Jeżeli wszystkie kobiety Mtair Dhafirów są tak uparte, to może to oni powinni za przysyłaną nam pannę młodą zapłacić wielbłądami.

Ruha uśmiechnęła się zadowolona, że jej nowy maż nie należał do mężczyzn, którzy tyranizowali swoje żony. Nie wiedziała jak ochronić Ajamana przed tym, co niosła ze sobą wizja, ale mogła przynajmniej być z nim, by wypatrywać złowieszczych znaków.

Gdy Ajaman zapinał swój ozdobny pas Ruha pocałowała go.

- Jak duża ma być kolacja?

- Taka, byś mogła ją łatwo przynieść - odpowiedział ciągle szeptem.

Mężczyzna o głębokim głosie zawołał z zewnątrz:

- Ajamanie porzućże swoje gierki i chodź do nas. Napomnienie rozbawiło jego towarzystwo.

- Mój mężu, czy do wezwania ciebie potrzeba aż tylu mężczyzn? - zapytała dziewczyna zirytowana zbiorowiskiem przed khreima. Chociaż pytanie to skierowane było do Ajamana, celowo wymówiła je na tyle głośno, by dotarło do uszu tamtych mężczyzn. Ci udali, że nic nie słyszeli, ponieważ kobietom w purdah nie wolno było zwracać się bezpośrednio do jakiegokolwiek mężczyzny poza własnym mężem. Mimo wysiłku kilku z nich nie udało się stłumić prychnięcia.

Ajaman uniósł brew, mimo to nie wyglądał na zirytowanego zuchwalstwem Ruhy, zamaskował szybko jej uchybienie osobiście powtarzając pytanie: Moja żona chciałaby dowiedzieć się, ilu mężczyzn jest potrzebnych do wezwania mnie.

- Widocznie więcej niż tylu, ilu nas tu jest - odciął się głęboki głos. - Żeby odciągnąć cię od twego obowiązku. Musi być rzeczywiście tak piękna, jak to obiecywał jej ojciec.

Ruha uśmiechnęła się słysząc komentarz mężczyzny, ojciec również i jej obiecał, że będzie szczęśliwa z Ajamanem i jak dotąd wydawało się, że w swataniu miał taką samą wprawę, jak w gromadzeniu stad.

Podnosząc kołczan i łuk Ajaman spojrzał na żonę: - Rzeczywiście, ojciec mojej żony pochodzi z honorowej rodziny - zawołał. - Jakież to smutne Dawasir, że nie możesz przekonać się na własne oczy, że nie rzuca słów na wiatr. Nie jestem w stanie tego opisać.

Gdy to powiedział z twarzy Ruhy zniknął uśmiech, komentarz sprawił, że poczuła się jakby wystawiono ją na pokaz. Jak wszystkie beduińskie kobiety Ruha zachowywała swoją urodę jedynie dla oczu męża. Poza domem zaokrąglenia jej młodego ciała musiały pozostawać pod obszerną aba, szal i woalka winny skrywać kruczoczarne włosy, zadarty nosek i wyraziste posągowe rysy twarzy. Wszystkim co Dawasir i jego towarzysze mogliby zobaczyć są jej ogniste oczy, oraz, co prawdopodobne, krzyżyki wytatuowane na królewskich kościach policzkowych.

Nie mogąc się oprzeć wrażeniu, że komplementy Ajamana były nieprawdziwe Ruha chwyciła małżonka za rękaw i zbliżyła usta do jego ucha:

- Mój mężu; jeżeli nie będziesz uważać na swoje słowa - wyszeptała. - Twój przyjaciel Dawasir nie będzie jedynym, który zechce sprawdzić, czy mój ojciec dotrzymuje obietnic.

Ton, którym to powiedziała był o tyle poważny, że Ajaman wysłuchał jej słów, lecz nie na tyle, by mógł potraktować je jako ostrzeżenie lub obrazę.

Chwycił się za pierś udając trafienie.

- Twoje słowa raniły mnie głębiej niż beduińska strzała - odpowiedział przekornie się uśmiechając. - Powinienem umrzeć z twoim imieniem na ustach.

Śmiejąc się Ruha przylgnęła swoimi ustami do jego ust.

- Raczej z moim pocałunkiem.

Zdjęła z haka amarat Ajamana, ale zanim go podała, przeciągnęła po nim dłonią. Róg wiązał się z jej najświeższymi wspomnieniami. Gdy Ajaman przybył, by pojąć ją za żonę, na milę od obozu Mtair Dhafirów zadął właśnie w ten róg. Dla Ruhy jego mosiężne brzmienie było tak jakby zwiastunem męża, jako że nigdy wcześniej go nie widziała.

To małżeństwo było jej przeznaczone, a przynajmniej tak utrzymywał oj ciec. Suche lato na północy przygnało tu, na piaski Mtair Dhafirów, szczep Ajamana - Qathanów, ojciec Ruhy zamiast przepędzić przybyszów zaproponował im sojusz. W zamian za uzyskaną od Qahtanów obietnicę powrotu na północ pod koniec lata, Mtair Dhafirzy mieli na kilka miesięcy podzielić się z nimi swoimi terenami. Dobiciem targu było małżeństwo Ruhy z Ajamanem, synem szejka Qahtanów i jego drugiej żony.

Qahtanowie nie zdawali sobie sprawy z tego, że przy okazji rozwiązali inny problem swoich nowych sojuszników. U Mtair Dhafirów czarownice były równie niemile widziane jak i w innych beduińskich khowwan. Ruha stanowiła dla swego ojca poważny problem. Wraz z wtargnięciem obcych na tereny Mtairów szejk dostrzegł okazję pozbycia się córki przez wżenienie jej w plemię, które nic nie wiedziało o wizjach, jakie nawiedzały Ruhę. Czekała go oczywiście krwawa zemsta, gdyby Qahtanowie kiedykolwiek odkryli, że Ruha jest wiedźmą, jednak wtajemniczonym w oszustwo za bardzo zależało na utrzymaniu tajemnicy, aby miał nie podjąć się tej gry. Ryzykowne było to, że Ruha mogłaby się domyślić, że nikt nie będzie jej opłakiwać.

Ruha przewiesiła róg przez pierś męża, po czym pchnęła go w stronę wyjścia.

- Lepiej będzie jeśli pójdziesz zanim Dawasir wejdzie tu by cię zabrać - szepnęła. - Dołączę do ciebie po zmroku.

- Nie pozwól, żeby cię ktoś zobaczył - powiedział Ajaman, szykując się do wyjścia. - Może nie zhańbi to naszej rodziny, ale z pewnością dostarczy mi kłopotów.

Ruha potrząsnęła głową słysząc tę przestrogę. Ajaman niepotrzebnie się martwił, jednak nie ganiła go za ten niepokój. Nie mógł przecież wiedzieć, że jego żona potrafi skryć się w cieniu wydmy, i że nawet sowa pozazdrościłaby jej umiejętności przemykania przez pustynną noc. Młody mąż nie mógł tego wszystkiego wiedzieć, nie miał pojęcia o magii, która to umożliwiała, ani o starej kobiecie, która nauczyła Ruhę używania czarów.

Małżeństwo z Ajamanem nie było pierwszą próbą znalezienia jej przez ojca nowego miejsca. Gdy Ruha miała nieledwie pięć lat zmarła jej matka, a z powodu wizji dziecka żadna z pozostałych kobiet szejka nie zgodziła się nią zaopiekować. Ojciec nie miał innego wyjścia jak tylko oddać ją komuś na wychowanie, poprowadził więc swoje plemię ku odległemu jeziorku gdzie żyła na wygnaniu stara czarownica.

Jak większość kobiet na wygnaniu wiedźma była samotna, dlatego z radością zgodziła się zaopiekować dzieckiem, niczym własnym. Specyficznie łącząc miłość i nieuważną obojętność Qoha'dar zaczęła uczyć Ruhę, jak dawać sobie radę na pustyni - umiejętności, która w dużej mierze polegała na używaniu magii. W międzyczasie Ruha osiągnęła wiek na pograniczu dziecięctwa i kobiecości. Umiała przyzywać pustynne lwy i skrzydlate smoki, mogła też zabijać swych wrogów gorącem pustyni.

Gdy miała szesnaście lat Qoha'dar odeszła na zawsze. Osamotniona dziewczyna przez wiele miesięcy studiowała jej książki, jednakże bez starej kobiety, objaśniającej runy i pełniącej rolę przewodnika, większość wysiłku szła na marne. Przez cały ten czas Ruha nauczyła się jedynie tworzenia ściany z wiatru i pyłu. Po przypadkowym powiększeniu skorpiona do rozmiarów wielbłąda i ukrywaniu się przed nim w skalnej rozpadlinie przez dwadzieścia cztery godziny, zdała sobie sprawę, że magia piasku nie zastąpi towarzystwa! Postanowiła wrócić do Mtair Dhafirów z nadzieją, że przekleństwo rzucone na nią wygasło.

Skopiowała swoje ulubione zaklęcia zaszywając je wewnątrz aba, po czym ukryła księgi swej nauczycielki wśród starożytnych ruin. Mimo, że nienawistna była jej myśl pozostawienia rękopisów o takiej wartości, nie miała innego wyjścia - gdyby zabrała je ze sobą, jej plemię nigdy nie uwierzyłoby, że klątwa została zdjęta. Cały rok spędziła na poszukiwaniu khowwan ojca po to, by odkryć, że pamięć jego mieszkańców jest niebywale długa. Nie minął nawet tydzień od jej powrotu do obozu, gdy połowa rodzin zażądała wygnania jej, grożąc własnym odejściem. Szejk nie chciał opuszczać swojego dziecka, musiał jednak dostosować się do życzeń niezadowolonych. Gdyby pozwolił na podzielenie khowwan obie jego części stałyby się łatwym łupem dla jeźdźców innych plemion.

Wezwał Ruhę niewątpliwie po to, by kazać jej odejść, zanim jednak zaczął mówić, do namiotu wpadło dwóch pasterzy z wiadomością o obecności obcego plemienia w oazie El Ma'ra. El Ma'ra była jedną z dwóch oaz oddalonych o dwa dni jazdy od Mtair Dhafirów, normalnie takie wiadomości zostałyby uznane za alarmujące. Nie sprzymierzone beduińskie plemiona rzadko obozowały tak blisko siebie, jako że ich wielbłądy mogłyby zacząć walczyć o paszę, a bliskie sąsiedztwo czyniło najazdy niemal pewnymi.

Jednak, zamiast wysłuchać nowin z zatroskanym obliczem, ojciec Ruhy uśmiechnął się szeroko. Zaraz też wysłał gońca by umówił spotkanie z nieznanym plemieniem, po czym kazał córce przygotować się do nowego życia Siedem dni później poza obozem usłyszano amarat Ajamana, oznajmiający przybycie pana młodego.

Wspominając krótką jazdę do obozu Qahtani Ruha uśmiechnęła się. Ajaman wiódł jej wielbłąda, podczas gdy wielu przyjaciół otaczało ich z obnażonymi bułatami, by zniechęcić każdego, kto chciałby skraść pannę młodą. Ajaman ośmielił się odezwać do niej tylko kilka razy zapewniając ją, że nie ma powodów do obaw i kiedy wreszcie powiedziała mu, że wcale się nie boi, zarumienił się i odwrócił wzrok. Prawie w ogóle na nią nie patrzył aż do świtu następnego dnia, kiedy jego ojciec dopełnił ceremonii wypijając czarkę słodkiego wielbłądziego mleka.

Teraz, gdy zmierzch zapadał zaledwie po raz trzeci od czasu ceremonii małżeńskiej, Ruha siedziała w obozie Qahtanów w swoim nowym namiocie i słuchała dochodzących ją odgłosów, które brzmiały równie swojsko jak u Mtair Dhafirów. Najgłośniejsze były drażliwe porykiwania wielbłądów wracających z pastwisk i pędzonych do wodopoju. Towarzyszył im dźwięk dla Ruhy dużo przyjemniejszy - radosne głosy dzieci, które pilnowały stad. Ze wschodniego skalistego skraju obozu niosły się agresywne nawoływania drapieżników wyruszających na nocne łowy, jednak najbardziej przejmującym odgłosem był ustawiczny chichot pustynnych nietoperzy, które przelatywały nisko nad stawem oazy po to, by napić się trochę wody.

W końcu zmierzch przeszedł w noc. Wielbłądy uwiązywano, dzieci zwoływano do namiotów ich rodziców, na łowy wyruszyły głośne ptaki, zaś nietoperze podążyły ku odległym chmurom owadów. Pustynia ucichła jak za dnia. W obozie mężczyźni brzdąkali na rebabach i dla zabawy wyśpiewywali opowieści. Kobiety jak zwykle były cichsze niż gazele. Ruha nie musiała nasłuchiwać by wiedzieć, że przygotowują mężczyznom słoną kawę.

Gdy pogrążony w ciemnościach obóz przycichł, dziewczyna owinęła talię pasem i do pustej pochwy wsunęła jambiya. Zakrzywiony sztylet o dwóch ostrzach był prezentem, który dostała od Qoha'dar na dwunaste urodziny. Następnie zawinęła się w fałdzistą czarną szatę, która mogła ukryć jaw ciemnościach, zatrzymywała także ciepło, jako że pustynia była nocą tak zimna, jak gorąca za dnia.

Już miała opuścić khreima gdy uświadomiła sobie, że nie zabrała posiłku dla Ajamana. Zawróciła i schowała do kuerabiche bukłak wielbłądziego mleka, po czym napełniła sakwę dzikimi morelami. Gdyby zapomniała o żywności wyjaśnienie, że niesie mężowi kolację nie byłoby najlepsze.

Wróciła do wyjścia i zatrzymała się by obejrzeć obóz. Sto stóp dalej w stawie oazy odbijał się pełen księżyc. Gdy lekki wiaterek marszczył wodę niewielkie fale lśniły niczym diamenty. Staw otaczały splątane gałęzie dzikich drzew morelowych a ponad nimi wznosiło się trzydzieści majestatycznych palm. Ich liście podobne do paproci rozczapierzały się w stronę rozgwieżdżonego nieba niczym palce.

Pomiędzy drzewami rozrzucone były sylwetki blisko stu khreima, zwiewne ludzkie postacie poruszały się pomiędzy namiotami niczym duchy. Przy wyjściach w małych grupach siedzieli mężczyźni, śpiewając i popijając soloną kawę uważnie nasłuchiwali czy nie dobiega ich alarmowy dźwięk rogu.

Choć księżyc świecił jasno istniało oczywiście kilka zacienionych miejsc, w których dałoby się ukryć. Na szczęście dla niej było wystarczająco wietrznie by rzucić w razie potrzeby iluzję, więc Ruha uznała, że nie będzie miała problemów z niezauważonym przez nikogo dotarciem do Ajamana. Prześliznęła się przez wejście, po czym splotła zaklęcie pustynnego szeptu, które pozwalało jej poruszać się w kompletnej ciszy. Obeszła swoją khreima starając się iść pod wiatr, aby nie wyczuły jej wielbłądy czy psy, kilka chwil później opuściła oazę. Drzewa doprowadziły ją do wrzecionowatych chenopodów rozmieszczonych w tak równych odstępach, że niemal wyglądały na uprawiane przez ludzi, za niskimi krzakami teren stał się zupełnie pozbawiony roślinności. Bez utrzymujących glebę w miejscu korzeni drzew i chenopodów wiatr zmieniał piasek w bezkresne morze ogromnych, sierpowatych wydm, ciągnących się po horyzont i dalej.

Ruha wiedziała, że piaszczyste morze zajmowało ponad dwadzieścia pięć tysięcy mil kwadratowych. Kiedy wydmy ostatecznie znikały ich miejsce zajmowała spieczona ziemia i zwietrzałe skały, bardziej nieprzyjazne i pozbawione życia niż same piaski. Z tego, co wiedziała Ruha, ten niegościnny teren ciągnął się aż po krańce świata. Słyszała oczywiście opowieści o królestwie poza pustynią, ale słyszała też o krainach istniejącym w podziemiach albo ponad chmurami. Dla Ruhy, która w trakcie rocznej wędrówki przez najgęściej zaludnioną część Anauroch spotkała tylko trzy plemiona, opowieści o dziesięciu tysiącach ludzi mieszkających w obozie, którego nigdy nie zwijano, wydawały się nie do pomyślenia. Nie mogła sobie wyobrazić pastwiska, które byłoby w stanie miesiąc po miesiącu wyżywić ich wielbłądy.

Gdy przekradała się w stronę wydm uderzył ją w nozdrza, silny zapach chenopodów, zmuszając myśli do powrotu na pustynię, zwróciła więc swoją uwagę w kierunku morza piasków.

Księżyc silnie oświetlał łagodne pochyłości wypukłych części wydm, ich wklęsłe strony skryte były w ciemności czarnej jak szata Ruhy. Pomiędzy półokrągłymi wzgórzami przebiegał mroczny labirynt jałowych, skalistych rowów. Milę dalej, na sto stóp ponad piaski, sterczała El Ma'ra.

Ruha wiedziała, że Ajaman leży na samym szczycie filaru, a jego oczy przepatrują cienistą pustynię w poszukiwaniu jeźdźców z nieprzyjaznych plemion. Wysokie skały ciągnęły się na kilkaset jardów z każdej strony i wielu wartowników mogło zaczaić się po ciemnych stronach najwyższych krawędzi wydm.

Ruha przystanęła by rzucić na siebie zaklęcie piaszczystego cienia, czar ten czynił ją niewidzialną dopóty, dopóki znajdowała się w cieniu. Aby uniknąć towarzyszących Ajamanowi wartowników musiała iść nieoświetloną stroną wydm, miała jedynie nadzieję, że jej mąż pozostawił po nieoświetlonej stronie filaru opuszczoną linę.

W pewnym momencie, gdy obserwowała pustynny kraj obraz przeniknęło ją lodowate uczucie strachu. Może to chłodne nocne powietrze sprawiło, że w dół kręgosłupa przeszedł ją dreszcz, a może uczynił to monotonnie wiejący pustynny wiatr - nie znała przyczyny, wiedziała tylko, że chce być już ze swoim mężem.

Ześliznęła się do przesmyku u podstawy pierwszej z wydm. Nawet uważając by pozostawać w cieniu poruszała się szybko, szybko też pokonała pół mili w jałowym labiryncie pomiędzy wzgórzami piasku.

Odległy huk odezwał się na południu. Na pustyni takie odgłosy nie były niczym niezwykłym, czasami powodował je daleki grzmot, innym razem tysiące ton piasku zsuwającego się w dół wysokiej wydmy, przesądni Beduini nawet przypisywali je rzucającym na kolana ostrzeżeniom z dawno zapomnianych fortec. Wszystkie te dźwięki były jednak raczej hukiem, a Ruha usłyszała dźwięk bardziej przypominający ostre trzaśniecie. To nie był naturalny odgłos i zaniepokojona młoda kobieta łatwo mogła wpaść w panikę.

Przenikliwy jęk rogu amarat ozwał się z placówki na południe od Ajamana, Ruha spojrzała na szczyt piaskowego filaru. Sylwetka męża podniosła się, po czym zwróciła się na południe.

Zrzucając z siebie sakwę Ruha wysunęła z pochwy jambiya i ruszyła w stronę El Ma'ra krokiem szybkim na tyle, na ile pozwalała jej ciężka szata. Czuła, że alarm w jakiś sposób wiąże się z jej wizją, żaden oddział napastników nie wydałby tego przeni­kliwego odgłosu, który poprzedzał alarm. Nawet jeśli beduińscy jeźdźcy byliby w stanie uczynić taki hałas, to nie powinni dawać wrogom czasu obwieszczając swoje przybycie.

Ruha była niespełna sto jardów od wysokiej skały gdy usłyszała dźwięczny głos amarat Ajamana. Popatrzyła w górę, by ujrzeć jak odrzuca róg, nakłada strzałę i wypuszczają w kierunku czegoś, co znajdowało się blisko podstawy filaru.

Patrząc na atak męża zawstydziła się swojej paniki. Ajaman był beduińskim wojownikiem, który dorastał na pustyni, dowiódł swej męskości podczas wypraw na inne plemiona i w czasie obrony własnych wielbłądów przed tymi, którzy przybywali by kraść stada. Zwątpienie w jego umiejętność samoobrony wydawało się niemal naruszeniem małżeńskich obowiązków.

Ajaman założył kolejną strzałę i ponownie wystrzelił. Ruha przestała biec zdając sobie sprawę z tego, że jej obecność może tylko rozproszyć męża. Z piasków spod El Ma'ra wystrzelił oślepiający błysk i przeleciał tuż obok filaru na chwilę oślepiając kobietę. Ponad wydmami przeleciało, niemal ścinając ją z nóg, ogłuszające klaśnięcie.

Ostrość widzenia Ruhy wróciła dokładnie wtedy, kiedy bezwładne ciało Ajamana runęło z El Ma'ra, upadło na piaski u stóp filaru, po czym zamarło w bezruchu oświetlane blaskiem księżyca.

- Aj...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin