lyonesse 1 - ogród suldrun.doc

(2480 KB) Pobierz
lyonesse 1 - ogród suldrun

 

Jack Vance

 

Ogród Suldrun

 

 

 

 

 

Lyonesse

Księga I

 

 

Przekład:

Agnieszka Dłużak

 

 

 





Dla Nory, Żony i koleżanki

 

 

WSTĘP

 

Traktuje o wyspach Elder i ich mieszkańcach i mimo iż w całości nie jest nużący, może znużyć czytelnika, który nie lubi wyliczania faktów. Czytelnik ów może zatem wstęp pominąć.

 

 

Wyspy Elder, zatopione dziś pod powierzchnią Atlantyku, w zamierzchłych czasach rozciągały się od Starej Galii przez Zatokę Kantabryjską (dzisiejsza Zatoka Biskajska).

Kroniki chrześcijańskie niewiele mówią o wyspach Elder. Gildas i Nennius wspominają tylko w swych opisach o Hybrydach, a Bede milczy zupełnie. Geoffrey z Monmouth napomyka o Lyonesse, Avallonie i kilku innych krainach, których położenia nie udało się ustalić. Chretien z Troyes rozwodzi się nad Ys i jego przyjemnościami; jest także Ys elementem często występującym we wczesnych, armorykańskich przypowieściach ludowych. Opisy irlandzkie są co prawda liczne, lecz pogmatwane i sprzeczne. Święty Bresabius z Cardiff przedstawia dość dowolnie ułożony poczet królów Lyonesse; święty Kolumb występuje przeciwko „heretykom, wiedźmom, bałwochwalcom i Druidom" na wyspie, którą nazywa „Hy Brasili", co było średniowieczną nazwą Hybrydów. Innych przypadków zapiski nie odnotowują.

Z wyspami Elder handlowali Grecy i Fenicjanie. Wielu Rzymian odwiedziło je i osiedliło się na Hybrydach, pozostawiając po sobie akwedukty, wille, drogi i świątynie. W mrocznych dniach Imperium chrześcijańscy dostojnicy przybywali na Avallon wśród wielkiej pompy i w pełnym rynsztunku. Zakładali biskupstwa, mianowali odpowiednich przedstawicieli i trwonili dobre, rzymskie złoto na nie przynoszące żadnego zysku bazyliki. Biskupi sprzeciwiali się ostro wierze w starych bogów, szarlatanów i magików, ale tylko niewielu ważyło się wejść do Puszczy Tantrevalles. Kropidło, kadzielnice i klątwy dowiodły swej bezużyteczności w walce z takimi magikami[1] ze Wzgórza Pithpenny, jak: Dankvin Gigant czy Taudry Sprytny. Tuziny misjonarzy, zapatrzonych ślepo we własną wiarę, zapłaciły straszną cenę za swą gorliwość. Św. Elric przemaszerował boso aż do Smoorish Rock, gdzie miał zamiar ujarzmić i nawrócić na wiarę znanego wilkołaka, Magre. Zgodnie z późniejszymi opowieściami pieśniarzy Św. Elric zjawił się na miejscu w południe, a Magre zgodził się wysłuchać jego mowy. Elric wygłosił wspaniałe kazanie, zaś Magre rozpoczął wprowadzanie w życie podjętego wcześniej zamiaru. Elric przekonywał, cytował Pismo święte i śpiewał hymny chwalące wiarę. Gdy dotarł do końca i zaintonował swe ostatnie „Alleluja", Magre dał mu kielich piwa, by zwilżył sobie gardło. Ostrząc nóż, komplementował żarliwość słów Elrica. Potem odciął mu głowę, poćwiartował go, oczyścił, nadział na szpikulec, upiekł i pożarł ten święty kąsek przybrany porami oraz liśćmi kapusty. Św. Uldina próbowała ochrzcić w wodach Stawu Czarnej Meiry trolla. Była niezmordowana. W czasie próby troll zgwałcił ją cztery razy i dopiero wtedy się poddała. W oznaczonym czasie dała życie czterem skrzatom. Pierwszy z nich, Ignaldus, został ojcem groźnego rycerza — Sir Sacrontine'a, który nie mógł zasnąć w nocy, dopóki nie zabił jakiegoś chrześcijanina. Pozostała trójka dzieci Św. Uldiny to: Drathe, Alleia i Bazill.[2] W Godelii Druidzi nigdy nie ustawali w okazywaniu szacunku Lugowi-Słońcu, Księżycowej Matronie, Adonisowi Pięknemu, Kernuunowi Jeleniowi, Mokousowi Knurowi, Kai Ciemnej, Sheach Wdzięcznej i niezliczonym miejscowym półbogom.

W tym czasie Olam Magnus z Lyonesse, wspierany siłami swego Magicznego Lustra, Persiliana, rozwinął władzę na całe wyspy Elder (z wyłączeniem Skaghane i Godelii). Ukoronowawszy się na króla Olama I, panował długo i z powodzeniem. Jego następcą został Rordec I, później Olam II, a potem na krótko „Galijskie Kukułki", reprezentowane przez Quarnitza I i Niffitha I. Następnie Fafhion Długonosy przywrócił linię starej krwi. Spłodził on Olama III, który przeniósł tron Evandig i wielki stół, znany pod nazwą Cairbry an Meadhan, „Ławy Notabli"[3] z miasta Lyonesse do Avallonu w księstwie Dahaut. Gdy wnuk Olama III uciekł do Brytanii (by spłodzić tam Uthera Pendragona, ojca Artura, króla Kornwalii), kraj rozpadł się na kilka części, tworząc królestwa: Dahautu, Lyonesse, Północnego Ulflandu, Południowego Ulflandu, Godelii, Blalocu, Caduzu, Pomperolu, Dascinetu i Troicinetu.

Nowi królowie znaleźli wiele powodów do kłótni. Wyspy Elder weszły w okres kłopotów. Północny i Południowy Ulfland, narażone na ataki Skalradów[4], stały się terenami bezprawia, rządzonymi przez rozbójników i przerażające bestie. Tylko Dolina Evander, broniona od wschodu przez zamek Tintzin Fyral, a z zachodniej strony osłaniana miastem Ys, pozostała strefą spokoju.

I w końcu król Dahautu, Audry I, zrobił fatalny w skutkach krok. Ogłosił, iż dopóki on siedzi na tronie Evandig, musi być uznawany za króla wysp Elder.

Król Lyonesse wyzwał go do walki. Audry, zebrawszy wielką armię, przemaszerował drogą przez Pomperol, aż do Lyonesse. Król Phristan poprowadził swe wojska na północ. Armie walczyły w bitwie o Wzgórze Orm przez dwa dni i ostatecznie — z powody wyczerpania każdej ze stron — rozdzieliły się. Phristan i Audry zginęli w walce, ich żołnierze przeszli w stan spoczynku. Audry II zawiódł i nie dokończył dzieła swego ojca. W końcowym rozrachunku wygrał Phristan.

Minęło dwadzieścia lat. Skalradzi zapuścili się na obszar Północnego Ulflandu, przywłaszczając sobie teren znany jako Północny Odległy Brzeg. Król Gax, bezradny i na wpół ślepy, ukrył się. Skalradzi nie trudzili się nawet, by go odnaleźć. Królem Południowego Ulflandu jest Oriante, rezydujący w Zamku Sfan Sfeg, niedaleko miasteczka Oaldes. Jego jedyny syn, książę Quilcy, jest ociężały umysłowo i spędza dni na zabawie dziwacznymi lalkami i domkami dla lalek. Audry II jest królem Dahautu, a Casmir króluje w Lyonesse. Obaj chcą zostać władcami wysp Elder i zasiąść na tronie Evandig.


ROZDZIAŁ 1

 

Pewnego ponurego, zimowego dnia, gdy nad miastem Lyonesse rozciągała się zasłona deszczu, królowa Sollace weszła do pokoju narodzin i została poprowadzona w stronę leżanki. Towarzyszyły jej dwie akuszerki, cztery służące, fizyk Balhamel i starucha Dyldra, obeznana z ziołami i przez niektórych uważana za czarownicę. Jej obecność spowodowana była życzeniem królowej Sollace, której bliższa była wiara niż logika.

Nadszedł też król Casmir. Piski Sollace przeszły w jęki i królowa zacisnęła kurczowo palce na swych gęstych, jasnych włosach. Casmir obserwował ją z daleka, stojąc w progu. Nosił prostą, szkarłatną szatę z purpurową szarfą; jego jasnorude włosy okolone były złotym diademem.

- Jakie są oznaki? - zapytał Balhamela.

- Nie ma jeszcze żadnych, sir.

- A czy można by ustalić już płeć?

- Nie ma takiego sposobu, sir.

Stając w drzwiach w lekkim rozkroku, z rękoma założonymi na plecy, Casmir wydawał się uosobieniem srogości i królewskiego dostojeństwa. I rzeczywiście, wrażenie to, towarzyszące mu wszędzie, sprawiało, iż chichoczące ciągle kuchenne służki zastanawiały się często, czy Casmir nosi swą koronę także w małżeńskim łożu. Król lustrował Sollace spod zmarszczonych brwi.

- Wydaje się, że odczuwa ból - rzekł.

- Ale bóle nie są jeszcze tak silne, jak być powinny, sir. W każdym razie nie w tym momencie. Proszę pamiętać, że strach zwielokrotnia odczuwane cierpienie.

Casmir nie odpowiedział. Wśród cienia, skrywającego boczną część pokoju, zauważył schyloną nad koszem z opałem staruchę Dyldrę. Wskazał na nią palcem i zapytał:

- Dlaczego jest tu czarownica?

- Sir - wyszeptała główna akuszerka - ona przyszła na żądanie królowej Sollace!

- Przyniesie dziecku nieszczęście - mruknął Casmir. Dyldra przykucnęła, schylając się jeszcze niżej nad koszem. Wrzuciła na żarzące się węgle garść ziół; smuga gryzącego dymu poszybowała przez pokój i dotknęła twarzy Casmira. Król kaszlnął, cofnął się i opuścił pomieszczenie.

Służąca zaciągnęła kotary, odcinając pokój od mokrego krajobrazu, i zapaliła wykonane z brązu lampy. Na kanapce leżała wyprężona Sollace. Nogi odwiedzione miała na boki, głowę odrzuconą do tyłu. Jej królewskie ciało przyciągało uwagę tych, którzy się nią opiekowali.

Parcie wzmogło się. Sollace krzyknęła; najpierw z bólu, a potem z wściekłości, że musi cierpieć jak zwykła kobieta.

Dwie godziny później urodziło się dziecko. Maleńka dziewczynka. Sollace zaniknęła oczy i odprężyła się. Gdy przyniesiono jej noworodka, machnęła tylko ręką, dając znak, by go zabrać, i popadła w odrętwienie.

* * *

Obchody towarzyszące narodzinom księżniczki Suldrun były ciche. Król Casmir nie proklamował żadnego radosnego obwieszczenia, a królowa Sollace odmówiła audiencji wszystkim poza jednym Ewaldo Idry, który był Adeptem Kaukaskich Misteriów. W końcu jednak, by nie przekreślać wszystkich zwyczajów, król Casmir zarządził uroczystą procesję.

W dniu, gdy z nieba spływały tylko pojedyncze, kruche promienie słońca, a zimny wiatr gonił skłębione chmury, otworzyły się bramy przed zamkiem Haidion. Majestatycznie, w rytmie „krok, zatrzymanie, krok" wymaszerowało przez nie czterech, odzianych w biały atłas, heroldów. W ręku trzymali rogi, z których zwieszały się białe, atłasowe proporczyki z wyhaftowanym herbem Lyonesse: czarnym Drzewem Życia z dwunastoma owocami granatu. Heroldzi przemaszerowali czterdzieści jardów, zatrzymali się, podnieśli rogi i zagrali fanfarę „Radosne wiadomości". Z pałacowego podwórca, na parskających białych koniach wyjechało czterech szlachciców: Garnel, rycerz Banneret Zamku Swange, siostrzeniec króla; Cypris, książę Skroy; Bannoy, książę Tremblance; Odo, książę Folize. Jako następny nadjechał królewski powóz, ciągnięty przez cztery białe jednorożce. Królowa Sollace siedziała spowita w zielone szaty, trzymając Suldrun na karmazynowej poduszce. Król Casmir jechał obok powozu na swym wielkim czarnym rumaku, Sheuvanie. Za nim maszerowała gwardia królewska. W żyłach każdego jej żołnierza płynęła szlachecka krew. Każdy z gwardzistów niósł srebrną halabardę. Z tyłu toczył się wóz, z którego para służących rzucała w tłum garście jednopensówek.

Procesja opuściła Sfer Arct, główną aleję miasta Lyonesse, i podążała dalej przez Chale, drogą biegnącą półkolem nad zatoką. Orszak okrążył targ rybny i powrócił w górę Sfer Arct do Haidionu. Za bramą stragany oferowały głodnym królewskie, marynowane ryby i ciasta oraz piwo tym, którzy chcieli wypić zdrowie nowej księżniczki.

W czasie zimowych i wiosennych miesięcy król Casmir tylko dwa razy spojrzał na małą księżniczkę, kryjąc się za każdym razem za zasłoną chłodnej obojętności. Suldrun pokrzyżowała królewskie plany, ukazując się światu jako kobieta, a Casmir nie mógł jej ukarać za ten fakt od razu. Nie okazywał jej jednak swej dobroci.

Sollace źle znosiła niezadowolenie Casmira i pod pretekstem rozdrażnienia usunęła dziecko sprzed swoich oczu.

Ehirme, koścista chłopka, siostrzenica ogrodnika, której synek umarł na żółty dur, miała wiele pokarmu i niezaspokojone uczucia macierzyńskie. Tak więc ona została mamką Suldrun.

* * *

Wieki temu, w odległych czasach, gdy historia i legendy zaczynają się zlewać w jedno, pirat Blausreddin zbudował w głębi skalnej zatoki fortecę. Nie zagrażały mu więc tak mocno napady od strony morza,  groźniejsze mogły być nagłe ataki ze szczytów i wąwozów gór, rozciągających się na północ od zatoki.

Sto lat później król Danaanu, Tabbro, zamknął zatokę wielkim falochronem i dobudował do fortecy Stary Hall, w którym mieściły się nowe kuchnie i komnaty sypialne. Jego syn, Zoltra Wspaniały, skonstruował masywne kamienne molo i pogłębił zatokę tak, by do mola mógł przycumować każdy statek świata.

Zoltra powiększył poza tym starą fortecę, dodając do niej Wielki Hall i zachodnią wieżę, zmarł jednak przed zakończeniem pracy. Kontynuowana ona była za panowania Palaemona I, Edvariusa I i Palaemona II.

Zamek Haidion króla Casmira strzelał w górę pięcioma głównymi wieżami: wschodnią, królewską, wysoką (znaną także jako Eyrie), wieżą Palaemona i zachodnią. Było pięć głównych halli; Wielki Hall, Hall Honorów, Stary Hall, hall zwany Clod an Dach Nair oraz Hall Przyjęć. Był też mały refektarz. Z tych pięciu sal Wielki Hall wyróżniał się swym niezwykłym, przygniatającym majestatem, wykraczającym jakby poza ramy ludzkiego pojmowania. Proporcje, przestrzenie wolne i bryły, kontrast cienia i światła, które zmieniało się od poranka do wieczora, i refleksy pochodzące z witraży, wszystko to współgrało i oddziaływało na zmysły. Drzwi były swego rodzaju budowlanym kunsztem i w żadnym razie nikt nie mógł gwałtownie wtargnąć do Wielkiego Hallu. Na jednym jego końcu portal otwierał się nad wąskim podium, z którego sześć szerokich stopni wiodło w dół do hallu, omijając kolumny tak masywne, że dwóch mężczyzn nie zdołałoby ich objąć rozciągniętymi ramionami. Umieszczony na ścianie rząd wysokich okien, ze zmatowiałym ze starości szkłem, przepuszczał rozmyte półświatło. W nocy witraże w żelaznych ramkach przepuszczały tyle samo czarnego cienia ile światła. Dwanaście mauretańskich dywanów łagodziło szorstkość kamiennej podłogi.

Dwuskrzydłowe żelazne drzwi wiodły do Hallu Honorów, który w swojej okazałości przypominał katedralną nawę. Ciężki, ciemnoczerwony dywan biegł przez środek, od wejścia do królewskiego tronu. Wzdłuż ścian ustawiony był rząd pięćdziesięciu czterech masywnych krzeseł, zwieńczonych wiszącymi nad nimi szlacheckimi herbami. Na krzesłach tych, przy okazji ceremonii, zasiadała starszyzna Lyonesse, każdy pod herbem swych przodków. Królewskim tronem był Evandig, dopóki Olam III nie przeniósł go na Avallon wraz z okrągłym stołem Cairbrą an Meadhan. Miejsce w centrum hallu zajmował stół, gdzie najszlachetniejsi z szlachetnych mogli odnaleźć podpisane ich imionami miejsca.

Hall Honorów został zbudowany przez króla Karola, ostatniego z dynastii Metheven. Chlowod Czerwony, pierwszy z Tyrrchenian, rozszerzył granicę Haidionu do zachodniej części muru Zoltry. Wybrukował Urquial, stary plac parad Zoltry, i z tyłu dobudował masywny Peinhador, w którym mieściły się: szpital, koszary i więzienie. Lochy pod starą zbrojownią popadły w zapomnienie. Wraz ze swymi zabytkowymi klatkami, kozłami, rożnami, kołami, linami do podciągania, pasami, zgniataczami i maszynami do wykręcania członków, zostawiono je, by zgniły pod wpływem wilgoci.

Królowie zmieniali się, jeden następował po drugim. Każdy z nich poszerzał halle Haidionu, jego korytarze, tarasy, galerie, wieże i wieżyczki. Każdy z nich, rozmyślając o swej nieśmiertelności, próbował uczynić się cząstką ponad wiekowego Haidionu.

Dla tych, którzy tam żyli, Haidion był małym wszechświatem, obojętnym na wydarzenia zewnętrzne, mimo iż przegroda dzieląca go od świata zewnętrznego nie była nieprzenikniona. Dochodziły tu pogłoski zza granicy, rejestrowano zmiany związane z porami roku, przejazdy i wyprawy, okazjonalną nowinę czy alarm. Były to jednak tylko echa, pokątne szepty, które nie wywoływały żadnych emocji u władców pałacu. A co z kometą, która przeleciała przez niebo? Wspaniale! Cudownie... ale zapomniano o tym już w chwili, gdy kuchcik Shilk kopnął kota kucharza. A wieść o tym, że Skalradzi spustoszyli Północny Ulfland? Owszem, Skalradzi są jak dzikie zwierzęta, ale ważniejsze to, że dzisiaj rano, po zjedzeniu kremu z owsianki, księżna Skroy znalazła w pucharze martwą mysz. I tu nastąpiły prawdziwe przeżycia, gdy zaczęła krzyczeć i rzucać pantoflami w służki.

Prawa rządzące małym wszechświatem były ścisłe. Status podzielony był, z zachowaniem doskonałej hierarchii, od stopnia najwyższego do najniższego z niskich. Każdy znał swoją wartość i rozumiał delikatne różnice pomiędzy następnym najwyższym (by być minimalistą) i następnym najniższym (by lekko przesadzić). Niektórzy wykraczali poza swoją rolę i wyzwalało to swego rodzaju niesnaski. Burza wisiała wtedy w powietrzu. Każdy badał zachowanie tych, którzy w hierarchii byli nad nim, ukrywając jednocześnie swe postępki przed podwładnymi. Królewskie osobistości obserwowane były ze szczególną uwagą; ich zwyczaje były dyskutowane i analizowane po wielekroć dziennie. Królowa Sollace okazywała wielką serdeczność religijnym zagorzalcom i księżom, i znajdowała w ich naukach wiele interesujących rzeczy. Wpojono jej, by była oziębła seksualnie i nie brała sobie kochanków. Król Casmir odwiedzał ją w łóżku regularnie raz w miesiącu. Kopulowali wtedy ze stateczną ociężałością, jak parzące się słonie.

Księżniczka Suldrun zajmowała w społecznej strukturze pałacu miejsce specjalne. Wszyscy wokół odnotowali obojętność króla Casmira i królowej Sollace w stosunku do niej i dlatego bezkarnie przechodziły małe psikusy, które jej wyrządzano.

Przeminęły lata i nikt nie zauważył, że Suldrun z dziecka wyrosła na cichą dziewczynkę. Miała długie, jedwabiste, jasne włosy. Nikt też nie miał pomysłu, co teraz zrobić z Ehirme. Awansowała więc z roli mamki do pozycji osobistej służącej księżniczki.

Ehirme była prostą kobietą, nie znała się na etykiecie dworskiej i nie posiadała też jakichś szczególnych talentów. Posiadała jednak wiedzę, którą przekazał jej celtycki dziadek, i tę przez lata całe przekazywała Suldrun. Opowiadała jej baśnie i bajki, mówiła o czyhających gdzieś w oddali niebezpieczeństwach, o naprawianiu szkód wyrządzonych przez czarodziejów, o języku kwiatów, o unikaniu duchów o północy, przekazywała wiedzę o dobrych i złych drzewach.

Suldrun dowiadywała się o krainach leżących poza zamkiem.

- Z miasta Lyonesse wychodzą dwie drogi - mówiła Ehirme. - Możesz pójść na północ, przez góry wzdłuż Sfer Arct, albo na wschód przez bramę Zoltry i przez Urquial. Po niejakim czasie dojdziesz do małej chatki, w której mieszkam, i naszych trzech pól, na których uprawiamy kapustę, rzepę i trawę na siano dla zwierząt. Potem droga się rozwidla. Ta na prawo biegnie brzegiem Lir, aż do Slute Skeme. Lewa zdąża na północ i łączy się ze Starym Traktem, który biegnie obok Puszczy Tantrevalles, gdzie żyją czarodzieje. Przez las zdążają dwie drogi: jedna przecina go z północy na południe, druga ze wschodu na zachód.

- Opowiedz mi o tym miejscu, w którym się spotykają! - prosiła Suldrun, choć już to wiedziała, ale uwielbiała opowieści Ehirme.

Na to Ehirme głosem pełnym przestrogi rzekła:

- Nigdy nie zapuszczałam się tak daleko i nie wiem. Mogę ci jedynie powtórzyć opowieść mojego dziadka. W zamierzchłych czasach skrzyżowanie dróg było ruchome, bo urok został rzucony na całą tę dolinę i nie zaznała ona spokoju. Dla zwykłego podróżnika, wędrowca, nie miało to większego znaczenia, bo stawiając krok po kroku i tak w końcu doszedł tam, gdzie trzeba. Nakładając drogi zobaczył jedynie dwa razy więcej lasu. Najbardziej zakłopotani byli ludzie, którzy zwykli sprzedawać swe towary na dorocznym Targu Goblinów. Przecież targ odbywał się na rozdrożach! Gdy przyjechali jednak na miejsce w noc świętojańską, skrzyżowanie przemieściło się o dwie i pół mili i nigdzie nie było widać śladu targowiska.

Mniej więcej w tym samym czasie magicy rozpętali straszny konflikt. Murgen dowiódł swej siły i pokonał Twittena, którego ojciec był półczłowiekiem, a matka łysą kapłanką w Kai Kang pod górami Atlas. Ale co miał zrobić z pokonanym magikiem, który ział nienawiścią i kipiał złością? Murgen zwinął jego ciało w kłębek i zakuł je w mocnej, żelaznej tubie, długiej na dziesięć stóp, o grubych - jak moja noga - ścianach. Potem Murgen zabrał swą zaczarowaną tubę na skrzyżowanie dróg i poczekał, aż przesuną się one na odpowiednie miejsce.

Następnie głęboko zakopał pojemnik na samym środku rozdroża i tym samym sprawił, że skrzyżowanie nigdy więcej już się nie przemieszczało. Wszyscy uczestnicy Targu Goblinów byli bardzo wdzięczni Murgenowi i wysławiali jego imię.

- Opowiedz, proszę, o Targu Goblinów.

- Dobrze. Odbywa się wówczas, kiedy spotykają się pół-ludzie i ludzie i jeden drugiemu nie wyrządza krzywdy, tolerują się i szanują. Ludzie wystawiają wtedy stragany i sprzedają wszelkiego rodzaju wyroby: ubrania z pajęczej nici, wino w fioletowych i srebrnych butelkach, książki pełne zagadek, napisane słowami trudnymi do usunięcia z głowy, jeśli raz się tam dostaną. Na targu możesz też dostrzec wszelkiego rodzaju półludzi: wróżki i gobliny, trolle i drewnice, a nawet kroplobłoki, chociaż te, mimo że są z wszystkich najpiękniejsze, pokazują się rzadko. Usłyszysz pieśni i muzykę i często brzęczenie fałszywego złota, które wyciskają z kwiatów jaskra. Och, to niezwykli ludzie ci czarodzieje!

- Powiedz, jak ich spotkałaś!

- Och, doprawdy! Zdarzyło się to pięć lat temu, gdy byłam u siostry, która poślubiła szewca w Żabich Błotach. Był zmrok, usiadłam sobie na progu, by dać odpocząć strudzonym członkom ciała i jednocześnie popatrzeć na nadciągający nad łąkę wieczór. Usłyszałam wtedy coś jakby „dzyń, dzyń". Po chwili znowu. Spojrzałam i zobaczyłam małego człowieczka z latarnią w ręku, która rzucała zielonkawe światło. Człowieczek ów stał nie dalej niż ze dwadzieścia kroków ode mnie. Z rożka jego czapki zwieszał się srebrny dzwoneczek, który dzwonił w rytm podskoków ludka. Siedziałam cichutko jak myszka, aż zniknął wraz ze swym dzwoneczkiem i zieloną latarenką. I to wszystko, co mogę ci opowiedzieć.

- A opowiedz o ograch!

- Nie, na dziś to chyba wystarczy.

- Opowiedz, proszę.

- Cóż, tak naprawdę nie wiem o nich wiele. W świecie półludzi też istnieje duże zróżnicowanie. Tak jak na przykład w świecie zwierzęcym istnieją różnice między lisem i niedźwiedziem, tak istnieje też różnica między czarodziejem i ogrem, goblinem i satyrakiem. Są do siebie wrogo nastawieni i jedynie podczas Targów Goblinów nie wchodzą z sobą w konflikt. Ogry żyją w głębi lasu i prawdą jest, że porywają dzieci i pieką je na rożnie. Nigdy więc nie wybiegaj zbyt daleko w las po jagody, pamiętaj. Możesz się zgubić.

- Będę ostrożna. A teraz powiedz mi ...

- Czas na twoją owsiankę. No, no, kto wie, może dzisiaj w mojej torbie znajdzie się ładne, czerwone jabłuszko ...

Suldrun zwykła jadać swą owsiankę w małym dziecięcym saloniku albo, jeśli pogoda była ładna, w oranżerii. Z podawanej przez Ehirme łyżki ostrożnie sączyła i lizała. We właściwym czasie zaczęła jeść sama. Czyniła to powolnymi ruchami i z wielkim skupieniem, jakby najważniejszą rzeczą na świecie było zręczne jedzenie.

Ehirme uważała ten zwyczaj za absurdalny i czasami podchodziła do Suldrun, stawała za jej plecami i, w chwili gdy dziewczynka otwierała usta, by zjeść łyżkę zupy, krzyczała „buu" do jej ucha. Suldrun udawała obrażoną i upominała Ehirme, mówiąc, że to jest brzydka sztuczka. Ale już po chwili znowu zaczynała jeść, obserwując Ehirme kątem oka.

Ehirme zważała na to, by poza komnatami Suldrun być jak najmniej zauważaną. Stopniowo jednak okazało się, że skromna wieśniaczka Ehirme nie zjednała sobie sympatii szlachetnie urodzonych. Sprawa została przedstawiona damie dworu, pani Boudetcie, surowej, bezkompromisowej i zrodzonej w rodzinie niskiej szlachty. Pani Boudetta miała różnorakie obowiązki: nadzorowała żeńską służbą, strzegła cnoty służek, osądzała stosowność zadawanych pytań. Znała zwyczaje pałacu. Była skarbnicą, z której czerpać można było wszelkiego rodzaju informacje genealogiczne i skandaliczne.

Bianca, służka z górnych komnat, jako pierwsza przyszła ze skargą na Ehirme.

- Ona jest przecież osobą z zewnątrz, nie należy do pałacu, nawet nie mieszka w nim. Niesie się za nią zapach świń i jest proszona do wszystkich spraw tylko dlatego, że zmiata w sypialni małej Suldrun.

- Tak, tak - powiedziała pani Boudetta, mówiąc przez swój długi, garbaty nos. - Wiem o tym.

- Inna sprawa - Bianca mówiła teraz z lekką emfazą - to, jak wszyscy wiemy, iż księżniczka Suldrun nie ma wiele do powiedzenia i może być lekko zacofana.

- Bianco! Starczy już tego!

- ...ale kiedy mówi, to jej akcent jest okropny! Co będzie, jeśli król Casmir zdecyduje się porozmawiać z księżniczką i usłyszy głos stajennego chłopca?

- Dobrze to wyraziłaś - odrzekła wyniośle pani Boudetta. - Już o tym myślałam.

- Proszę sobie spamiętać, że ja jestem dobrze przyuczona do stanowiska osobistej służącej, mam doskonały akcent i zaznajomiona jestem z zasadami dobrych manier oraz kompletowania ubioru.

- Zapamiętam to.

W końcu pani Boudetta wyznaczyła na stanowisko zajmowane przez Ehirme szlachciankę ze średniego rodu, swą kuzynkę, panią Maugelin, której winna była przysługę. Ehirme została niezwłocznie odprawiona i ze zwieszoną głową powlokła się do domu.

Suldrun miała wtedy cztery lata. Była posłuszna, łatwa w kierowaniu, ale jakby odległa i zamyślona. Zmiana ta wywołała u niej duży szok. Ehirme była jedyną istotą, którą Suldrun kochała.

Suldrun nie urządziła jednak lamentów. Wspięła się do swojej komnaty i przez dziesięć minut stała, patrząc w dół, ponad miastem. Potem zawinęła w chustę swą lalkę, włożyła zrobiony z owczej wełny płaszcz i cicho opuściła pałac.

Pobiegła w górę drogą, która okrążała wschodnie skrzydło Haidionu, i prześlizgnęła się przejściem pod murem Zoltry. Przebiegła przez Urquial, ignorując groźny Peinhador i szubienice ze zwieszającymi się z nich zwłokami na jego dachu.

Zostawiając za sobą Urquial Suldrun ruszyła truchtem wzdłuż drogi.

Gdy się zmęczyła, zwolniła nieco kroku. Znała trasę dość dobrze: wzdłuż szlaku do pierwszej bocznej dróżki, a potem w lewo do pierwszej chaty.

Nieśmiało popchnęła drzwi i zobaczyła zasępioną Ehirme siedzącą przy stole i obierającą rzepy na zupę. Ehirme spojrzała ze zdziwieniem.

- A co ty tu robisz?

- Nie lubię pani Maugelin. Przyszłam, by zamieszkać z tobą.

- Och, moja mała księżniczko! To niemożliwe. Chodź, musimy cię odprowadzić, zanim ktoś podniesie alarm. Kto widział cię wychodzącą?

- Nikt.

- Chodź więc szybko. Jeśli ktoś spyta, gdzie byłyśmy, powiemy, że wyszłyśmy, by się przewietrzyć.

- Nie chcę zostać tam sama!

- Suldrun, najdroższa, musisz! Jesteś królewską córką, księżniczką i nigdy o tym nie zapominaj! Oznacza to, że musisz robić, co ci mówią. Teraz chodź!

- Ale ja nie chcę robić tego, co mi każą, jeśli to znaczy, że ty musisz odejść.

- Cóż, zobaczymy! Pospieszmy się, może uda nam się wślizgnąć bez zauważenia.

Tymczasem nieobecność Suldrun już została zauważona. Zwykle w Haidionie nikt się specjalnie nią nie przejmował. Teraz jednak stanęła w centrum uwagi. Pani Maugelin przeszukała całą Wschodnią Wieżę, od poddasza, gdzie często widywano Suldrun („ucieka i kryje się to małe diablę", myślała pani Maugelin), w dół przez obserwatorium, gdzie król Casmir schodził, by popatrzeć na zatokę, aż do komnat na następnym piętrze, gdzie był pokój Suldrun. W końcu spocona, zmęczona i zniecierpliwiona zeszła na główne piętro, by zatrzymać się przy płaskorzeźbie i zobaczyć, jak Suldrun z Ehirme otwierają ciężkie drzwi i wchodzą cicho do foyer na końcu głównej galerii. Z impetem, że aż suknie furkotały, pani Maugelin zbiegła z trzech ostatnich stopni i wysunęła się przed wchodzące.

- Gdzie byłaś? Wszyscy jesteśmy straszliwie zaniepokojeni! Chodź, musimy znaleźć panią Boudettę, ona tu dowodzi!

Pani Maugelin zeszła galerią i pomaszerowała bocznym korytarzem do biura pani Boudetty, z Suldrun i Ehirme drepczącymi z tyłu.

Pani Boudetta wysłuchała pełnej napięcia relacji pani Maugelin i spojrzała na nią, a potem podniosła wzrok na Suldrun i Ehirme. Sprawa wydawała się niepoważna, a w rzeczywistości nawet trywialna i nudna. Był to jednakowoż objaw niesubordynacji i jako taki powinien zostać potraktowany energicznie i stanowczo. Pytanie o winę było nie na miejscu. Pani Boudetta nie oceniała inteligencji Suldrun zbyt wysoko, owszem, mogła stać na równi z naiwną, prostacką Ehirme. I mowy nie było o tym, by Suldrun ukarać. Sollace mogłaby unieść się gniewem, by w ten sposób okazać, że skarcono istotę królewską.

Pani Boudetta poradziła sobie ze swoim zadaniem w sposób bardzo praktyczny. Spojrzała zimno na Ehirme.

- Coś ty narobiła, kobieto?

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin