PAWEŁ LISICKI
KTO ZABIŁ JEZUSA?
PRHWDH I INTERPRETACJE
Wstęp
Jeszcze nim w 2011 r. pojawiła się w księgarniach nowa książka Benedykta XVI, Jezus z Nazaretu, do dziennikarzy przedostały się jej fragmenty. I wywołały sensację. Ktoś niewtajemniczony mógłby uznać to za kiepski żart. Jak to? Książka o historii sprzed dwóch tysięcy lat, o czymś, co, zdaje się, jest utrwaloną i niezmienną podstawą wiary, miałaby kogoś zaskoczyć? Zwrócić na siebie uwagę całego świata? I to nie byle jaka książka, ale dzieło samego papieża? Nieprawdopodobne. A jednak prawdziwe.
Pisząc o Męce Pańskiej według Ewangelii św. Jana, papież powiedział, że oskarżycielami Jezusa nie byli po prostu Żydzi, ale przedstawiciele arystokracji świątynnej, i to nie wszyscy. Podobnie Benedykt XVI stwierdził, że słowa św. Mateusza o tym, iż „cały lud” domagał się ukrzyżowania Jezusa, z pewnością „nie podają faktu historycznego”. ,Jak w tym momencie mógłby tam być obecny cały lud i domagać się śmierci Jezusa?” - zapytał papież. I odpowiedział: „Rzeczywistą grupę oskarżycieli stanowią ówczesne kręgi związane ze świątynią, a w kontekście amnestii paschalnej dołącza do niej «tłum» stronników Barabasza”. ^Ofygląda na to, że papież, powołując się na niemieckiego teologa Joachima Gnilkę, przyjmuje, że Ewangelia Mateusza powstała grubo po roku 70 n.e., kiedy to Rzymianie zdobyli Jerozolimę i zniszczyli świątynię, oraz że zawiera nie raport z przeszłości, ale sformułowaną wówczas teologiczną ocenę tej katastrofy.
Nie mniej istotne niż zacieśnienie kręgu oskarżycieli są rozważania Benedykta nad znaczeniem przytoczonych przez św. Mateusza słów „całego ludu”: „Krew Jego na nas i na dzieci nasze”. Papież wyjaśnia, że w żadnym wypadku nie chodzi tu o przekleństwo, karę i pomstę, lecz o pojednanie. Słowa Mateusza
0 krwi nie są zapisem wydarzenia historycznego, ale oznaczają, że „my wszyscy potrzebujemy oczyszczającej mocy miłości, którą jest Jego [Jezusa] krew”.
Światowe agencje prasowe, gazety i portale zapełniły się komentarzami analizami, wypowiedziami polityków, działaczy i historyków. Rzecznik ambasady Izraela w Watykanie stwierdził, że fakt, iż papież uwolnił Żydów od odpowiedzialności za śmierć Jezusa, „jest potwierdzeniem znanego pozytywnego stosunku papieża Benedykta XVI do narodu żydowskiego i Państwa Izrael”. Podobnie premier Izraela Beniamin Netanjahu pochwalił papieża za „odrzucenie fałszywego oskarżenia, które przez stulecia było podstawą nienawiści do narodu żydowskiego”. Z kolei zdaniem Ronalda Laudera swoją książką Benedykt XVI wyraźnie wypowiedział się przeciw „antysemityzmowi w Kościele”.
„Ci, którzy przeżyli Holocaust, wiedzą aż nazbyt dobrze, jak bardzo wielowiekowe obciążanie Żydów zarzutami o «zabójstwo Chrystusa» stworzyło zatrutą atmosferę nienawiści, która legła u podstaw antysemickich prześladowań, których ostatecznym wyrazem był Holocaust”—to z kolei komentarz Elana Steinberga z American Gathering of Holocaust Survivors and their Descendants. Podobnej pochwały doczekał się Benedykt XVI z ust Abrahama H. Foxmana z Anti-Defamation League, według którego w swej książce papież „odrzuca dawne nauczanie i wypaczenia, które pomagały wspierać i na nowo wzmacniać antysemityzm w ciągu wieków”.
Trzeba przyznać, że rzadko się zdarza, by tylu naraz — i to tak ważnych - polityków komentowało dzieło teologiczne. Ba, by tak się nim zachwycało. Pierwsze wrażenie nieuprzedzonego czytelnika może być takie, że wśród chrześcijan, a szczególnie katolików, uczucia wrogości wobec Żydów są głęboko zakorzenione. Więcej nawet: że przeciętny chrześcijanin widzi w Żydach morderców Chrystusa i gdyby nie głos papieża, to okrutne przeświadczenie mogłoby znowu doprowadzić do fatalnych i złowieszczych skutków. Hm, cokolwiek by o tym powiedzieć, nie świadczy to raczej dobrze o wizerunku chrześcijan. Owe reakcje, tak głośne i pochwalne, zdają się, paradoksalnie, dowodzić, że dotychczasowe wyniki rozmów chrześcijańsko-żydowskich rozczarowują, że po obu stronach, a z pewnością po stronie żydowskiej, głęboko drzemie nieufność.
Czy rzeczywiście słowa papieża były tak przełomowe? Nie sądzę. Przeciwnie. Benedykt XVI przedstawił całkiem tradycyjną wykładnię tego, co się stało
14 lub 15 dnia miesiąca Nisan 30 r. n.e. w Jerozolimie. Wyraźnie napisał, że oddział, który pojmał Jezusa w Getsemani, został przyprowadzony przez Judasza
1 że podlegał on władzom świątynnym. Wspomniał, że stało się tak ostatecznie na
rozkaz arcykapłana Kajfasza. Co więcej, papież pisze o posiedzeniu Sanhedrynu, w trakcie którego niepokój polityczny połączył arystokrację kapłańską z faryzeuszami. Następnie pokazuje, że ta pierwsza decyzja Sanhedrynu, o której wspomniał św. Jan, została wcielona w życie z czwartku na piątek, kiedy to w nocy po pojmaniu Jezusa na Górze Oliwnej zaprowadzono Go do pałacu arcykapłań- skiego, gdzie Najwyższa Rada z jej trzema frakcjami - arcykapłanami, starszymi i uczonymi w Piśmie - zebrała się zapewne wcześniej. Co więcej, w ostrożnych i nad wyraz powściągliwych, trzeba przyznać, słowach, ale wciąż zgodnie z tradycyjną wykładnią, papież pisze, że przesłuchanie Jezusa przed Sanhedrynem „zakończyło się decyzją przekazania [Go] rzymskiemu namiestnikowi, w oczekiwaniu jego skazującego wyroku”. Najważniejsze jednak, że Benedykt XVI jasno pokazuje, iż Jezus został przez Sanhedryn uznany za winnego popełnienia bluź- nierstwa i jako przestępca zasługujący na śmierć wydany Piłatowi.
Co zatem uderza w opisie Benedykta XVI? Wydaje się, że przede wszystkim dwie rzeczy: próba możliwie najwęższego rozumienia grupy oskarżycieli oraz, co się z tym łączy, rola, jaką papież przyznaje faryzeuszom. Oczywiście, bardzo trudno powiedzieć, jak rozkładały się sympatie i antypatie żydowskiej społeczności Jerozolimy w stosunku do Jezusa z Nazaretu. Gdyby ktoś chciał to zrobić dzisiaj, zamówiłby badania. Nie istnieją inne, konkurencyjne w stosunku do ewangelicznych, raporty z wydarzeń, które miały miejsce podczas święta Paschy w 30 lub 33 r. n.e.
To wszystko prawda. A jednak trudno nie zauważyć, że obraz, jaki przekazują nam Ewangelie, zdaje się świadczyć o powszechnej wrogości do Galilejczyka. Nie pojawiają się w nich choćby przychylni Mu świadkowie, nigdzie nie ma wzmianki o jakiejkolwiek próbie Jego obrony czy to przed zarzutami arcykapłanów, czy przed rzymskim namiestnikiem, czy wreszcie przed Herodem Antypasem. Józef z Arymatei pojawia się, prosząc o ciało Jezusa, dopiero po Jego śmierci, wtedy też przychodzi Nikodem. Uczniowie uciekają wcześniej, podczas pojmania.
Można zatem mieć chyba nieco wątpliwości co do trafności tak wąskiego rozumienia grupy oskarżycieli. Kim byli na przykład zwolennicy Barabasza? Gdyby chodziło tylko o nieznaczącą grupkę, to powstaje pytanie, jak potrafili się tak szybko zmobilizować? Skąd wiedzieli, że będą mieli szansę uzyskać dla swego bohatera amnestię? A może warto zastanowić się nad tym, czy w przypadku Barabasza nie chodziło o kogoś cieszącego się powszechnym wśród ówczesnych Żydów szacunkiem? Wówczas tłum jego zwolenników stałby się po prostu tłumem
reprezentatywnym dla ogółu mieszkańców Świętego Miasta. Tylko tak zresztą dałoby się wyjaśnić, dlaczego tłum ten tak szybko i łatwo mógł być kontrolowany przez arystokrację świątynną. Ta kwestia prowadzi do drugiego problemu: roli faryzeuszy. Wiadomo, że to oni właśnie cieszyli się największym szacunkiem ludu. Czy można sobie zatem wyobrazić, że w sytuacji ostrego konfliktu, kiedy to przedstawiciele Sanhedrynu chcieli zmobilizować masy i uzyskać ich poparcie dla skazania Jezusa, faryzeusze po prostu by milczeli? Mało prawdopodobne.
Posiedzenie Sanhedrynu zakończyła decyzja o oskarżeniu Jezusa przed Piłatem. Ważną grupą członków Sanhedrynu byli uczeni w Piśmie, często faryzeusze. Wniosek, że wśród oskarżycieli musieli znajdować się przedstawiciele faryzeuszy - albo przynajmniej że oskarżyciele, nawet jeśli formalnie byli to tylko arcykapłani, działali z pełnym poparciem faryzeuszy - nasuwa się sam. Wydaje się, że to ich obecność po stronie przeciwników Jezusa przyczyniła się do wywołania atmosfery powszechnej wrogości. Taki wniosek, historycznie przecież jak najbardziej uzasadniony, nie pojawia się. Dlaczego?
Można się zastanawiać, czy powodem nie jest pragnienie papieża, aby dialog religijny z judaizmem przebiegał w sposób bezkonfliktowy. Sądzę, że to ono właśnie wpłynęło na niektóre sformułowania książki Benedykta XVI. I tak we wstępie papież pisze: „Istnieją dwa (...) sposoby odczytywania Starego Testamentu po 70 roku: pierwszy z Chrystusem i zgodnie z wizją proroków, drugi - rabinistyczny”. Ten zaś jest kontynuacją szkoły faryzejskiej. „Z nurtów judaizmu istniejących za czasów Jezusa przetrwał jedynie faryzeizm” - zauważa słusznie Benedykt XVI (s. 44). I formułuje ważny postulat: „Po wiekach konfrontacji za nasze zadanie uważamy przyczynianie się do tego, żeby te dwa sposoby nowej lektury pism biblijnych - chrześcijański i żydowski - zaczęły prowadzić z sobą dialog, dopomagający do poprawnego rozumienia woli Boga i Jego słowa”. Nic dziwnego zatem, że skoro tak się rzeczy mają i potrzebny jest dialog ludzi, którzy reprezentują dwa sposoby odczytania Starego Testamentu, chrześcijański i żydowski, trudno sobie wyobrazić, by potem faryzeuszom przypisywać udział w śmierci Jezusa. Cóż to za dialog - brzmiałby wówczas zarzut - skoro jedną z jego stron ktoś chce od razu obciążyć? Dobry to przykład pisanego w najlepszej woli komentarza, w którym jednak nie daje się, mniemam, przezwyciężyć napięcia między wymaganiami współczesności, takimi jak dialog z judaizmem z jednej strony, a dążeniem do rzetelnego opisu zdarzeń historycznych, w których faryzeusze mogli odegrać znacznie większą rolę, niż pokazuje to autor Jezusa z Nazaretu.
W cieniu Holocaustu
Między antysemityzmem a antyjudaizmem
Żeby zrozumieć sens tej debaty, trzeba się nieco cofnąć. Mało kto zdaje
sobie sprawę, że spór o to, kim byli sprawcy śmierci Jezusa z Nazaretu, wciąż trwa, a nawet, można powiedzieć, nigdy nie był tak żywy jak obecnie. Dzieje się tak zapewne dlatego, że pozornie tylko zdaje się to być debata o przeszłości. Tak naprawdę można sądzić, że historia stała się poręcznym instrumentem walki z antysemityzmem. Współcześni komentatorzy nie tylko starają się dociec, jak miały się rzeczy w przeszłości, ale stawiają sobie też inny, bardziej szczytny cel: walkę z uprzedzeniami i stereotypami. Dobrze opisał tę sytuację nieżyjący już niemiecki teolog Otto Betz: „Podczas gdy pierwsi żydowscy autorzy, przyjmując niejako postawę obronną, próbowali oczyścić proces Jezusa z zarzutu bezprawności, dzisiaj to strona chrześcijańska znalazła się pod presją; wyraża się nawet obawę, że kto utrzymuje za pomocą argumentów historycznych, iż Żydzi mieli udział w tym wydarzeniu [śmierci Jezusa], podpada pod zarzut antysemityzmu. Tak, wczorajsi oskarżeni stali się dzisiejszymi oskarżycielami chrześcijaństwa”
(Der Prozess Jesu im Licht jüdischer Quellen, s. 9).
Mówi się, że kto utrzymuje, iż odpowiedzialność za śmierć Jezusa ponoszą Żydzi, ten, chcąc nie chcąc, popiera wszystkie dziejowe akty wrogości chrześcijan w stosunku do Żydów. To prosta konsekwencja opisana wcześniej przez innego wybitnego teologa Josefa Blinzlera: „strona żydowska raz po raz reprezentuje punkt widzenia, zgodnie z którym nowożytny antysemityzm jest w ostateczności skutkiem chrześcijańskiego przeświadczenia, że Żydzi są winni śmierci Jezusa. (...) to chrześcijańskie przeświadczenie stało u podstaw ruchu, który
17
1
w prosty sposób doprowadził do komór gazowych w Auschwitz” (Der Prozess Jesu, s. 14). Podejście to doskonale wyrażają słowa żydowskiego pisarza Hyama Maccoby’ego: „W cywilizacji opartej na pismach hebrajskich, cywilizaq'i, której języki przeniknięte są hebrajskimi idiomami, Żydów traktowano z wyjątkową nienawiścią, której kulminaq‘ą był Holocaust sześciu milionów europejskich Żydów podczas drugiej wojny światowej” (Jesus and the Jewish Resistance).
To przejście od historii do współczesności, od starożytnych świadectw do % obecnych postaw, jest zapewne najbardziej charakterystyczną cechą twórczości wielu dzisiejszych autorów. Najpierw przyjmuje się, że zawarte w dostępnych źródłach opisy, mówiące o tym, iż Żydzi przyczynili się do śmierci Jezusa, odpowiedzialne są za antysemityzm; następnie uznaje się, że ów chrześcijański antysemityzm doprowadził do szeregu zbrodni i prześladowań, których kulminacją był Holocaust; zatem - i to jest wniosek końcowy - opisy te nie mogą być prawdzi- ^ we. „Mit o Żydach jako mordercach Chrystusa napędzał antyjudaizm i antyse- j mityzm przez wszystkie wieki chrześcijaństwa. Jest on obecny nawet w Nowym ' | Testamencie” - pisał William Nicholls (Christian Antisemitism. A History ofHate, s. XIX). Według tego badacza wszystkie odmiany antysemityzmu, również najbardziej krwiożercze, wywodzą się ostatecznie ze wspólnego pnia, jakim była pierwotna chrześcijańska nienawiść do Żydów. W pewnym sensie chrześcijaństwo zostało zakażone wrogością i nienawiścią u samych swych źródeł. To nie wypaczenia chrześcijaństwa doprowadziły do fali pogromów, prześladowań i zbrodni, ale ono samo, jego najbardziej pierwotny przekaz. To opowieść o Żydach, mordercach Chrystusa, to Męka Pańska stała się praprzyczyną dziejowego antysemityzmu. „Chrześcijański antyjudaizm nie jest późniejszym wypaczeniem pierwotnie czystej religii. Tkwi on w dokumentach będących podstawą wiary” - pisał kanadyjski badacz. Ta opinia, nawet jeśli wyrażona w radykalny sposób, dobrze oddaje postawę wielu współczesnych liberalnych teologów.
Owo rozumowanie, jakkolwiek rozpowszechnione, jest w wielu punktach fałszywe. To nie źródła są przyczyną antysemityzmu, ale ich błędne odczytanie i wykorzystywanie. Podobnie, jakkolwiek duszne jest potępienie antysemityzmu niektórych chrześcijan, z pewnością nie motywami religijnymi kierowali się sprawcy Holocaustu. Wyznawali oni nie wypaczone choćby chrześcijaństwo, ale pseudonaukową, ateistyczną doktrynę walki ras. Pomysł, żeby histnria _ to co przeszłe i co się wydarzyło - miała stać się służką współczesnych potrzeb i oczekiwań, doprowadziłby do zakwestionowania prawdy jako celu pracy Historia stałaby się ideologią.
Tak jednak często się dzieje, a rozważania Nichollsa można uznać za typowy przejaw postawy, jaką zajmuje wielu chrześcijańskich teologów. Zadaje on najpierw pytanie, czy można opowieść o procesie Jezusa nazywać dokumentem antysemickim. Wskazuje wprawdzie na rozróżnienie między antyjudaizmem, czyli postawą teologicznego sprzeciwu wobec religii żydowskiej, a antysemityzmem, czyli wrogością do Żydów jako takich, lecz nie wydaje się, żeby do tego rozróżnienia przywiązywał dużą wagę, skoro w jego rozumieniu opowieściom ewangelicznym można przypisać antysemityzm. Chodaż kanadyjski badacz twierdził, że sam św. Paweł nie był ani antysemitą, ani zapewne antyjudaistą, to jego pisma łatwo dawały się tak interpretować. Antysemityzm zainfekował chrześdjaństwo kilkanaście lat po śmierci apostoła, kiedy to w Kośdele, po upadku żydowskiego powstania przeciw Rzymowi, zaczęli dominować poganie. Wówczas też chrześd- janie postanowili - widząc klęskę powstańców i dostrzegając słabnącą pozycję Żydów - w taki sposób opowiedzieć historię życia i śmierci swego Założyciela, żeby jak najbardziej oddzielić. Go od związków z judaizmem, przerzucając na Żydów całą odpowiedzialność za konflikt. Jak pisze Geza Vermes, inny wybitny historyk, „niebędący Żydami chrześdjanie późnych lat I w. n.e. widzieli w Żydach nieprzyjaciół par excellence. Panująca wówczas atmosfera «oni przedw nam» łatwo mogła zostać przeniesiona na okres Męki i doprowadziła do tego, że Jezus i Jego uczniowie stali się «nie-Żydami»” (Die Passion, s. 142).
. Tym samym pierwsi chrześdjanie mogli niejako upiec dwie pieczenie na jednym ogniu: z jednej strony wykorzystali starożytny antysemityzm dla zdobyda sobie zwolenników wśród pogan, z drugiej zaś pokazali się jako lojalni obywatde cesarstwa. Tak więc zdaniem niektórych współczesnych krytyków od obecnego w pismach św. Pawła antyjudaizmu prowadzi prosta droga do antysemityzmu;
o ile jeszcze listy apostoła zawierają tylko teologiczną polemikę z Żydami i krytykę religii żydowskiej, to już jego następcy, autorzy Ewangelii, widzą w Żydach nie rzeczników innej religii, ale po prostu źródło zła.
Widać tu typowy błąd współczesnych egzegetów, polegający na tym, że dzisiejszy sposób pojmowania rzutują w przeszłość. Piszą o antyjudaizmie pism św. Pawła, chodaż użyde tego pojęcia do opisu postawy apostoła wydaje się cokolwiek niedorzeczne. Antyjudaizm zakłada przede wszystkim, że musi istnieć judaizm, który się zwalcza. Po 70 r. n.e., kiedy to wojska rzymskie zniszczyły świątynię, a w wyniku walk zginęli saduceusze i esseńczycy, judaizm stał się tym, za co uważali go faryzeusze, jedyni, którzy przetrwali zawieruchę wojenną. Wcześniej jednak miał on wide twarzy, wide postad i obejmował też mesjańską
sektę chrześcijan, która w całości, jak podkreślił to Martin Hengel, wywodzi się z judaizmu. Stwierdzić przeto, że św. Paweł mógł być antyjudaistą, to uznawać że zwalczał sam siebie.
Pewne jest jedno: w swoich listach św. Paweł posługuje się rozumowaniem i pojęciami typowymi dla ówczesnego judaizmu. Dzieli ludzi na Żydów i pogan, pisze o przymierzu Boga z Izraelem, odwołuje się do obietnicy przekazanej ojcom, głosi Mesjasza. Wszystko to pokazuje, że postrzega świat z punktu widzenia Żyda. Poganom głosi nie wiarę w jakiegoś nieokreślonego najwyższego Boga, ale Boga Abrahama, Izaaka, Jakuba. Święty Paweł uważa1 siebie za wiernego Izraelitę, a wiarę w Chrystusa za wypełnienie obietnic Starego Testamentu. Nie przekreśla swej poprzedniej, „judaistycznej” wiary, odrzuca jedynie jej błędne rozumienie, niewczesną i ślepą gorliwość. Jezus, którego głosi i czci Paweł, jest tym, którego przepowiedzieli prorocy, na którego czekał Izrael, który wypełnił rW ludowi wybranemu przyrzeczenie. Poganie, w rozumieniu apostoła, nie tworzą nowej, niejudaistycznej wspólnoty, ale wstępują do Izraela, stają się Żydami w sensie duchowym. Nazywanie św. Pawła antyjudaistą to dokonywanie gwałtu na tekstach i pomijanie kontekstu: w takim sensie antyjudaistami byliby też choćby esseńczycy, odrzucający jerozolimską hierarchię. Jak Paweł mógł być antyjudaistą, skoro już po napisaniu większości swych listów zgodził się poddać oczyszczeniu w świątyni (Dz 21,26) i ¿ożyć przepisaną prawem ofiarę - coś, na co nie zdobyłby się żaden członek sekty z Qumran? Powodem konfliktu z Żydami nie jest to, że jerozolimscy Żydzi widzą w nim „antyjudaistę”, nie to nawet, że Paweł czci Jezusa jako Syna Bożego. Przyczyną zamieszek jest podejrzenie, że Paweł na teren świątyni wprowadził poganina.
Tak samo chybione zdają się inne opinie, które mają tłumaczyć narastający dystans chrześcijan wobec Żydów. Nawet abstrahując od wątpliwej chronologii powstania Ewangelii, jaką podają krytycy, chrześcijaństwo w latach 70-100, w przeciwieństwie do judaizmu, nie miało statusu religii dozwolonej prawem. Jeśli zatem komuś zależałoby na wyraźnym oddzieleniu i pokazaniu różnicy, to raczej przywódcom społeczności żydowskiej: tylko odcinając się od chrześcijan, pokazywali, że nie są odpowiedzialni za próbę werbowania wyznawców wśród pogan, na co władze rzymskie musiały patrzeć z najwyższym niepokojem. Judaizm był religią starożytną i mimo pogorszenia pozycji Żydów po przegranej wojnie z Rzymem ani nie był zakazywany, ani prześladowany. To w interesie przywódców społeczności żydowskiej leżało zatem wyraźne odcięcie się od żydowskich chrześcijan, wyznających nowy i podejrzany mesjanizm.
Do pierwszych, historycznie znanych prześladowań chrześcijan dochodzi w Rzymie za Nerona, w latach 64-65, jeszcze przed wybuchem wojny żydowskiej. Wtedy to po raz pierwszy Rzymianie dowiadują się o różnicy między nową sektą Chrystusa a prastarą religią. I nic nie wskazuje na to, żeby rzymska nieufność zanikła później. Konstrukcja, zgodnie z którą chrześcijanie po roku 70 mieliby przerzucać winę na Żydów, żeby uwolnić się od podejrzenia pogan, jest pozbawiona logiki.
Całej tej dyskusji towarzyszy ogromna niejasność. Często różni autorzy posługują się tymi samymi pojęciami, używając ich w różnych znaczeniach. I tak na przykład w swym wykładzie na Papieskim Uniwersytecie Angelicum, wygłoszonym w czerwcu 2012 r., kardynał Kurt Koch stwierdził, iż „Kościół katolicki musi podkreślać, że antyjudaizm jest zdradą chrześcijaństwa”. Tylko o jaki an- tyjudaizm w tym przypadku chodzi? O ten, który w absurdalny sposób próbuje się przypisać pierwszym, żydowskim zresztą, chrześcijanom? Czy o ten, który od II w. był stałą formą polemiki religijnej? Gdyby przyjąć to drugie założenie, że krytyka judaizmu bez Chrystusa jest antyjudaizmem, a antyjudaizm to zdrada chrześcijaństwa, zdrajcami chrześcijaństwa okazałaby się większość Ojców Kościoła, autorów dzieł polemicznych Przeciw Zydotfi.
Wydaje się, że niektórzy komentatorzy za wszelką cenę starają się tak interpretować starożytne teksty, by nie mogły być one pożywką dla antysemityzmu. To postawa zrozumiała. Wielka tragedia, jaką był Holocaust, doprowadziła wielu chrześcijan do ponownego przemyślenia relacji chrześcijaństwa i judaizmu. Jednak ofiarą tego nowego nastawienia nie powinna padać prawda historyczna. Wysiłek wkładany w pisanie od nowa historii chrześcijaństwa może niekiedy wręcz rodzić podejrzenie, że dzisiejsi komentatorzy podświadomie przyjmują istnienie związku odpowiedzialności między współczesnymi Żydami a tymi, którzy wiele wieków temu doprowadzili do śmierci Jezusa. Chcąc przeto uniknąć obwiniania współczesnych, na wszelki wypadek zmieniają teksty starożytnych relaq'i. Nie tylko piszą przez to złą historię, ale też, obawiam się, nie potrafią skutecznie, czyli wiarygodnie, walczyć z uprzedzeniami.
Jedynym celem pracy historycznej powinno być dążenie do ustalenia faktów. Wszystkie inne cele, dydaktyczne, pedagogiczne, moralne, ideologiczne, mogą mieć znaczenie drugorzędne. W historii procesu Jezusa najważniejsza jest zatem rekonstrukcja zdarzeń i odpowiedź na pytanie, kto, za co i dlaczego skazał Go na śmierć. Jak krótko i mądrze napisał cytowany przez Blinzlera Paul Fiebig: „Nauka nie jest zainteresowana ani tym, by Żydów obciążać za śmierć Jezusa
i uniewinniać Rzymian, ani na odwrót: obciążać Rzymian i uniewinniać Żydów To, co zrobił Piłat, nie jest podstawą obwiniania ogółu Rzymian wszystkich czasów. To, co zrobił Kajfasz i pozostali przedstawiciele władz żydowskich w tamtych czasach, nie może być przyczyną, aby czynić za to odpowiedzialnym cały naród żydowski wówczas czy tym bardziej później, aż do współczesności” (Josef Blinzler, Der Prozess Jesu, s. 17). Nic dodać, nic ująć. Szkoda tylko, że mimo upływu czasu słowa te nadal przez bardzo wielu nie są traktowane poważnie.
Jak dotrzeć do prawdy historycznej o śmierci Jezusa z Nazaretu? Przez właściwą interpretację źródeł. Zdaniem wielu współczesnych egzegetów należy przede wszystkim oczyścić starożytne doniesienia z tendencyjności. Wczesnochrześcijańskie źródła są rzekomo zapisem antyżydowskich uprzedzeń. Skąd to jednak wiadomo? Jak uwierzyć sądowi współczesnych badaczy, skoro sami przyznają, że wielkie znaczenie miało dla nich doświadczenie Holocaustu? Jak wierzyć, że nie próbują łączyć tego, co całkowicie osobne, odrębne, pozbawione związku - okoliczności śmierci Jezusa i późniejszej tragedii europejskich Żydów? Często można mieć wrażenie, że niektórzy dzisiejsi badacze zdają się popadać w nie mniejsze uprzedzenia niż starożytni, za wszelką cenę obciążając winą chrześcijan. Czy to, że wczesnochrześcijańskie źródła obwinia się o tendencyjność, nie wynika ze współczesnej ideologicznej perspektywy? Być może źródła są znacznie bliższe prawdy, niż wielu dziś sądzi. Być może większym problemem w dotarciu do prawdy nie jest rzekomo spaczony i wykrzywiony obraz ofiarowany nam przez pierwszych sprawozdawców śmierci Nazarejczyka, lecz nasze współczesne uprzedzenia i oczekiwania, dzisiejsza polityczna poprawność. Zaskakuje mnie, jak wielu komentatorów całkowicie lekceważy własne uwikłania. Z jakim trudem przychodzi im dostrzeżenie swych uwarunkowań, kontekstu, w jakim piszą, potrzeb społecznych, jakie mają zaspokoić. Te zaś są równie oczywiste jak przypisywane chrześcijanom motywy apologetyczne.
1 tak według Josefa Blinzlera współcześni żydowscy autorzy „chcą pomniejszyć winę Żydów w zabiciu Jezusa”, kierują się bowiem dumą narodową. Skoro Jezus jest powszechnie szanowanym nauczycielem moralności, synonimem dobrego mistrza, prekursorem etyki godności człowieka i jego praw, nic dziwnego, że ci, którzy czują związek z tradycją żydowską, próbują wybielić swych przod...
Klemens_Werner