Krystyna Nepomucka - Rozwod Niedoskonaly.txt

(787 KB) Pobierz
KRYSTYNA NEPOMUCKA
Rozwód niedoskonały.

ROZDZIAŁ 1.

-  Ojciec wierzy w wódkę matka w oficerów a ja wierzę w Boga! - powiedziałam zdecydowanym tonem podciągając dyskretnie pończochy żeby leżący na tapczanie mężczyzna nie zauważył pospuszczanych oczek. Byłam ogromnie dumna z odpowiedzi. Przyszła mi tak szybko do głowy i świadczyła o wyrobionym światopoglądzie. Rozmowa trwała już blisko godzinę. Miała ona przekonać porucznika że się nie puszczam i że z całą pewnością nic na tym polu nie wskóra.
-  Coo? - mężczyzna raptownie uniósł się na łokciu i wlepił we mnie niebieskie oczy. Moja wypowiedź musiała zrobić na nim piorunujące wrażenie. Dodało mi to na moment pewności siebie.
- Ano tak! - dorzuciłam z tryumfem nie bardzo nawet wiedząc dlaczego przypisałam matce oficerów. Pewnie dlatego iż mundur wprowadzał ją zawsze w zachwyt choćby go nawet nosiła największa poczwara. Przy każdej okazji podkreślała że dla niej „mundur nie ma twarzy" bo gwiazdki są najlepszą legitymacją. Od razu wiadomo że ma się do czynienia z inteligentem.
- Więc jak to jest z tą wiarą? - zapytał z rozbawieniem powstrzymując śmiech.
Poczułam się urażona i dotknięta. Nawet przez moment zawahałam się czy przypadkiem nie powiedziałam głupstwa. Jednak nie wypadało już się wycofywać. Brnęłam więc dalej obciągając sukienkę na kolanach do których co chwila sięgał ręką.
- Trzeba zawsze w coś wierzyć bo to chroni...
-  Chroni? - lotnik zanosił się śmiechem. - Ciekawym bardzo przed czym może uchronić wiara w wódkę albo oficerów?! - śmiał się coraz głośniej i klepał po wypukłym torsie obciągniętym białą gimnastyczną koszulką. Dzień był bowiem upalny i gdy tylko znaleźliśmy się w pokoju natychmiast ściągnął frencz i koszulę.
- Ale wiara w Boga chroni z całą pewnością - upierałam się coraz bardziej zniechęcona do dyskusji na ten temat i zła na siebie że poznawszy go przed paru godzinami w Łazienkach zdecydowałam się przyjąć zaproszenie do kawalerki na Okęciu. Od chwili bowiem gdy poodpinał mi podwiązki nie miałam już żadnych złudzeń ze chodzi tylko o przygodę a nie żadną wielką miłość od pierwszego wejrzenia i poważne zamiary. A na przygodę nie mogłam się zdecydować. Uważałam to za grzech i zdradę wobec Busia którego wciąż jeszcze kochałam. Grzech mnie nie pociągał bo jak wykazała moja małżeńska praktyka nie stanowił żadnej atrakcji.
-  Chciałbym wiedzieć przed czym? - usiłował powstrzymać śmiech i spoglądał na mnie z zainteresowaniem z jakim ogląda się egzotyczne rybki w akwarium.
-  Mnie uchroniła przed łajdactwem... Przed tym żeby się z panem nie puścić... -r wymamrotałam bliska płaczu wiedząc że cokolwiek powiem i tak wypadnie głupio i nieprzekonywająco chociaż tak czułam naprawdę. Mimo woli spojrzałam na okrągły stolik z resztkami obiadu który żołnierz przyniósł z kasyna. Był smaczny i moje wyrzuty sumienia że porucznik wykosztował się na mnie i nic z tego nie miał przestały nurtować.
- To po co pani tak skwapliwie przyjęła moje zaproszenie? Chyba nie z myślą o wspólnym odmawianiu pacierza? - znów się roześmiał sięgając po pudełko z papierosami. Leżało na niskim stoliczku obok nocnej lampki przedstawiającej czarnego kota.
Wzruszyłam ramionami prowadząc wzrokiem buczący samolot. Kręcił się uparcie nad pobliskim lotniskiem zataczając koła wciąż widoczny przez duże lśniące szyby. Nie mogłam przecież powiedzieć że znęciła mnie perspektywa obiadu o którym wspomniał przejażdżka taksówką i jego ładny ciepły uśmiech gdy zwrócił się do mnie na ławce zapytując czy nie jestem przyjaciółką Krysi Malinowskiej bo wydaje mu się że mnie stamtąd zna... A później tak przyjemnie opowiadał o psie który się kiedyś do niego przyplątał że natychmiast wydał mi się szlachetnym samotnym człowiekiem który może się we mnie zakochać. Zwłaszcza że później mówił o tym iż mam najpiękniejsze włosy jakie w życiu widział i za jedno spojrzenie moich oczu oddałby bez namysłu parę miesięcy życia. Spoglądałam więc od tej chwili na niego bez przerwy. Bardzo bowiem pragnęłam żeby ktoś mnie wreszcie pokochał tak naprawdę i na całe życie. Matka przecież często powtarzała że szczęście przychodzi do człowieka niespodziewanie i przeważnie wtedy gdy się już na nie przestało liczyć. A ja właśnie przestawałam...
-  No więc dlaczego? Dlaczego przyszła pani do mnie? - nalegał kręcąc się niezdecydowanie po pokoju i zerkając na zegarek.
-  Bo pan tak ładnie śpiewał: „szczęście trzeba rwać jak świeże wiśnie" i byłam pewna że będziemy słuchać płyt o których pan tak dużo mówił i że może jest pan inny... Zawsze mi się zdawało że lotnicy są pobożni i mają poważne zamiary... - bredziłam chcąc mu się wydać szlachetną a i dlatego że trochę wierzyłam w treść słów które wypowiedziane głośno brzmiały fałszywie i głupio. Ale i tak nic już nie miałam do stracenia. Porucznik wyglądał na zniecierpliwionego i z coraz większą ostentacją spoglądał na zegarek. Wiedziałam że znów trafiłam kulą w płot i że z całą pewnością nie tu spotka mnie to oczekiwane szczęście.
-  To ja już pójdę... - powiedziałam niezdecydowanie podnosząc się z krzesła.
- Przykro mi że nie będę mógł pani odprowadzić ale wkrótce zaczynają się ćwiczenia... Na śmierć o nich zapomniałem. Ale do autobusu ma pani stąd zaledwie sto metrów.
-  Tak... - skinęłam z uśmiechem głową i w tej chwili uświadomiłam sobie z przerażeniem że przecież nie mam pieniędzy na bilet i wobec tego czeka mnie ładnych kilka kilometrów drogi.
„Do reszty zedrę zelówki - pomyślałam z goryczą. - Wcale się ten obiad nie opłacił. Ostatecznie można być głodnym bo tego nikt nie widzi ale bez butów trudno wyjść z domu".
Podałam mu niechętnie rękę a gdy się odwrócił żeby otworzyć drzwi wsunęłam ukradkiem do torebki kawałek czekolady. Obiecałam sobie że zaniosę go matce.
Idąc długim korytarzem byłam bliska płaczu. Czułam się upokorzona niepotrzebna i bez przydziału na ziemi. Z szarego oficerskiego bloku wyszłam wprost na pole. Trawa była wyrudziała przysypana kurzem ale nad tym wszystkim rozciągał się szmat błękitu prażyło słońce wróble z furkotem i wrzaskiem zrywały się stadami spod nóg. Rozejrzałam się dookoła i łzy które jeszcze nie zdążyły opaść z rzęs szybko obeschły. Pomyślałam że przecież nic się strasznego nie stało. Nie zgrzeszyłam zjadłam solidny obiad zrobię matce niespodziankę
czekoladą będę miała cudowny spacer a co do szczęścia to z całą pewnością przyjdzie do mnie prędzej czy później. Trzeba mieć tylko trochę cierpliwości i szeroko otwarte na wszystko oczy żeby się z tym własnym przeznaczonym każdemu człowiekowi szczęściem nie minąć...
Ojciec od paru już miesięcy siedział w więzieniu a ja codziennie biegałam do Ebera przesiadując u niego długie godziny w dusznej natłoczonej niegustownymi meblami poczekalni. Rozczytywałam się w starych pismach ilustrowanych lub wróżyłam z różnych znaków w wytartym kilimie nad pluszową kanapą z frędzlami obrośniętymi kurzem czy dostanę parę groszy czy nie...
Zbliżał się dzień podawania paczek a myśmy zdołały z codziennych złotówek Moniki zaoszczędzić zaledwie trzydzieści groszy. Paczki ograniczały się do bochenka chleba cebuli garnuszka smalcu i kilku papierosów ale niepodobna było pozbawić ojca tego jedynego dożywienia na które cieszył się w każdym liście.
Eber przyjął mnie jak zwykle jako jedną z ostatnich i rozkładając bezradnie małe wiecznie niespokojne ręce pokiwał przecząco głową.
- Nic sam dziś nie zarobiłem... Klienci nie płacą i jestem bez grosza...
-  Pojutrze trzeba ojcu zanieść paczkę... - szepnęłam nieśmiało oblewając się rumieńcem gdyż jakakolwiek prośba o coś a zwłaszcza o pieniądze była dla mnie czynnością wstydliwą i upokarzającą.
-  Nie mam nie mam - popychał mnie lekko przed sobą do wyjścia sunąc boczkiem na malutkich stopkach.
Popatrzyłam na dostatnio urządzony gabinet na głębokie fotele z czerwonej skóry na gęsto porozwieszane olejne obrazy i nagle pomyślałam o innym gabinecie.
Zatrzymałam się pośrodku dywanu w zawiłe figury geometryczne.
- Panie mecenasie to niech mi pan pomoże w inny sposób... - Unikałam jego wzroku żeby nie dojrzeć w nim zniecierpliwienia które odebrałoby mi całą odwagę. - Proszę napisać w moim imieniu list do męża... Pan zdaje się zna tę sprawę... - jąkałam się.
Skinął przytakująco głową.
-  Proszę napisać że... ja jestem w skrajnej nędzy że nie mam co jeść że ojciec w więzieniu że... - zabrakło mi słów.
-  Niech pan napisze że ja go bardzo proszę i... jego rodziców także - dławiłam się słowami - żeby chociaż jednorazowo przysłali mi jakąś sumę... Chociaż dziesięć złotych na paczki dla ojca... Niech pan mecenas napisze że więcej nie będę już o nic prosiła tylko ten jeden raz żeby przysłali.
Eber poskubał capią bródkę i z westchnieniem zasiadł do biurka wskazując śmiesznie malutką dłonią fotel.
List pisał na maszynie jednym palcem wystukując zwięzłe krótkie zdania do których wciąż coś dorzucałam żeby wypadły mniej rzeczowo a za to jakoś bardziej ludzko i ciepło. Przeczytał głośno a mnie się zdawało że tym którzy go otrzymają na pewno zmięknie serce od tych rozpaczliwych błagalnych słów. Przyłożył pieczątkę nakleił znaczek i wręczył mi list z uśmiechem.
-  Bądźmy dobrej myśli.
Byłam jak najlepszej zwłaszcza że Eber już w przedpokoju wcisnął mi złotówkę do ręki na papierosy dla ojca.
Straszny obowiązek doręczania osobiście strażnikowi paczek padł na mnie.
Matka kategorycznie oświadczyła że niech ją nawet zamordują ale ona nie będzie stać pod więzieniem. Chodziłam wobec tego sama potrącana przez tłoczące się w długiej kolejce baby w chustkach i dziewki uliczne w kapeluszach obrzucające się z lada powodu stekiem najohydniejszych wyzwisk.
Stałam długie godziny w palącym słońcu pod czerwonym murem mokotowskiego więzienia ściskając w spoconych dłoniach owiniętą w szary papier paczkę z wypisanym na wierzchu nazwiskiem i numerem więźnia. Zdawało mi się że każdy z przechodniów patrzy na mnie z politowaniem że zaraz zoba...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin