Bolesław Prus - Nawrocony.pdf

(297 KB) Pobierz
1350519160.001.png
Ta lektura , podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie
Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fun-
BOLESŁAW PRUS
Nawrócony
Pan Łukasz siedział zamyślony.
Był to starzec wysoki, chudy, pochylony. Liczył około siedemdziesięciu lat i miał
czarne, dosyć gęste włosy upstrzone siwymi kosmykami. Nie posiadał ani jednego zęba,
a spiczasta broda zbiegała mu się z hakowatym nosem, co fizjonomii starca nie nadawa-
ło przyjemnego wyrazu. Okrągłe, zapadnięte oczy, a nad nimi brwi krzaczaste — żółta,
pomarszczona skóra na twarzy i lekkie trzęsienie głowy nie robiły go piękniejszym.
Siedział w pokoju dużym, od kilkunastu lat nieoczyszczanym, zapchanym sprzętami.
Były tam staroświeckie sza i komody, ozdobione brązami¹, były duże fotele, na których
mole skórę zjadły, wyściełane krzesła zapomnianych form i obszerne kanapy z powygina-
nymi poręczami. Na ścianach zasnutych pajęczyną wisiały sczerniałe obrazy, na komodach
i biurkach stały posążki i zegary, o tyle pokryte warstwą kurzu, że delikatniejsze ich linie
i powierzchnie znikły.
Prócz tego, największego, były jeszcze dwa pokoje mniejsze, tak już zapełnione grata-
mi, że chodzenie po nich przedstawiało pewne trudności. Graty owe, niepodobne jedne
do drugich, ustawione nieporządnie, ściśnięte, próchniejące, wyglądały tak, jak gdyby
z różnych stron świata spędzono je do wspólnego grobu.
Były między nimi niektóre posiadające wielką wartość archeologiczną, niektóre ude-
rzające pięknością, inne — rozmiarami i dokładnością wyrobu, a jeszcze inne niewarte,
jak to mówią, funta kłaków. Nie mniejszą rozmaitością odznaczało się pochodzenie ich.
Jedne pan Łukasz odziedziczył, drugie kupił u antykwariuszów albo na licytacji za marne
pieniądze, trzecie darowano mu jako miłośnikowi osobliwości, inne zabrał swoim dłuż-
nikom i niewypłacalnym lokatorom. I wszystko to zwłóczył do mieszkania, zapychał tym
każdy kąt wolny, przedmioty drobniejsze zawieszał albo ustawiał w szafach i komodach,
przedmioty tańsze wynosił na strych, słowem, gromadził bez wyboru, ładu i końca, nie
zadawszy nawet sobie przez siedemdziesiąt lat pytania: w jakim celu robi to, co mu z tego
przyjdzie?
Istnieje wodorost pochodzący, jak mówią, z Ameryki, który odznacza się takim ła-
komstwem i tak szybkim rozwojem, że gdyby go nie wytępiono, zapchałby sobą wszystkie
rzeki, stawy i jeziora na świecie, zagarnąłby każdy cal ziemi wilgotnej, pochłonąłby wszy-
stek węgiel z powietrza, zdusiłby wszelkie inne wodorosty, nie przez zawiść, złość lub
przez brak poszanowania cudzych praw, ale tak sobie, z wrodzonego popędu.
Pan Łukasz był podobną istotą w rodzaju ludzkim. Przyniósłszy na świat instynkt
zagarniania wszystkiego, co się da, nie myślał o celu swych działań, nie zdawał sobie
sprawy ze skutków, tylko… zagarniał. Głuchy na krzyk cierpień i klątw, obojętny dla
nieszczęść, jakie wytwarzał, skromny w użyciu, krzywdził ludzi na prawo i na lewo, sam
nic osobliwego nie zaznał, tylko chwytał i gromadził. Postępowanie to nie przynosiło mu
żadnego szczególnego zadowolenia, lecz zaspakajało ślepy instynkt.
Będąc jeszcze dzieckiem, Łukaszkiem, wydrwiwał on od swoich rówieśników zabaw-
ki, spędzał ich z miejsc cieplejszych na piasku, objadał się do niestrawności i napełniał
kieszenie, byle z jego porcji nie dostało się co rodzeństwu. Będąc uczniem, pracował dnie
i noce, byle otrzymać najwyższe możliwe nagrody, i jeszcze gryzł się², że pomimo to inni
nagrody dostają.
¹ ry — tu: przedmioty a. okucia z brązu.
² ry — tu: martwić się, trapić się.
1350519160.002.png 1350519160.003.png
 
Jako młodzieniec wstąpił do biura i tam chciał pełnić wszystkie urzędy, wykony-
wać wszystkie prace, zabierać wszystkie pensje i łaski zwierzchników. Nareszcie ożenił się
z najładniejszą i bogatą panną nie z miłości, ale dlatego, ażeby kto inny jej nie dostał.
I jeszcze niezadowolony ze swego losu, chciał bałamucić żony kolegom i znajomym.
Wszelako w tej epoce życia zetknął się z poważnymi przeszkodami. Koledzy biurowi
chętnie odstępowali mu referaty, ale mocno bronili swoich tytułów i pensyj³. Zwierzch-
nicy chętnie posługiwali się nim, ale łask skąpili. Nareszcie panie, do których umizgał
się, drwiły z niego, że był brzydki, a mężowie ich za natręctwo często urządzali Łukaszowi
bolesne manifestacje.
Dzięki tak gorzkim naukom pan Łukasz przestał dążyć do zagarnięcia wszystkiego, co
jest pod słońcem, ale ograniczył się do rzeczy możliwych i najbliższych. Gromadził więc
sprzęty, książki, odzież, rozmaite osobliwości, a nade wszystko — pieniądze.
W gonitwie za posiadaniem bynajmniej nie myślał o używaniu. Mieszkania nie odna-
wiał, sługi nie trzymał, jadał w najlichszych restauracjach, rzadko kiedy dorożką jeździł,
raz na kilka lat w teatrze bywał i nigdy nie leczył się z powodu wstrętu do płacenia ho-
norariów lekarzom.
Żona jego rychło zmarła, zostawiwszy mu kamienicę i córkę. Pan Łukasz córkę wy-
chował jako tako i najśpieszniej wydał ją za mąż. Ale ani wesela nie sprawił, ani obiecanego
posagu nie wypłacił, ani nawet kamienicy matczynej nie zwrócił. W końcu nieznośnym
uporem sprawił to, że zięć wytoczył mu proces o zwrot domu. Sprawa była czysta i pan
Łukasz przegrać musiał, ale dobrowolnie nie chciał ustąpić. Będąc zasobnym i bardzo
biegłym w prawie, wynajdywał mnóstwo wykrętów i działał na zwłokę, w czym dziel-
nie pomagał mu pan Kryspin, stary adwokat. Kryspin stracił już praktykę, ale z nałogu
wyszukiwał sobie klientów z najbrudniejszymi sprawami i prowadził ich procesy za liche
wynagrodzenie albo nawet darmo. Byle nie zaśniedzieć!
Przez jakiś czas pan Łukasz miał rozrywkę. Oto z kilkoma starymi sędziami, z pew-
nym prokuratorem i z adwokatem Kryspinem schodzili się co dzień na preferansa⁴ i przy
dwu stolikach grali o liczmany⁵. Trwało to ze dwadzieścia lat, ale w końcu urwało się.
Sędziowie i prokurator zmarli i został tylko pan Łukasz z adwokatem. Ponieważ zaś we
dwu przyzwoitej gry urządzić nie mogli, a o tak dobrane towarzystwo, jak niegdyś, było
im obecnie trudno, więc obaj zarzucili preferansa. Pocieszali się tylko nadzieją, że prędzej
lub później połączą się w niebie ze zmarłymi towarzyszami i tam przy dwu stolikach grać
będą całą wieczność.
Siedział tedy pan Łukasz na kanapie, z której w jednym rogu włosień⁶ wyłaził, splótł
kościste dłonie, oparł je na kolanach, które ostro zarysowywały się na starym watowanym
szlaoku, machinalnie poruszał zapadłymi ustami, trząsł głową i wciąż myślał.
Miał sporo kłopotów.
W dniu jutrzejszym przypadała w sądzie sprawa jego z córką o kamienicę, a tu, jakby
na nieszczęście, adwokat Kryspin wyjechał z Warszawy. Może nie wróci na czas i prze-
gra?…
Byłby to dla pana Łukasza silny cios pod wieloma względami. Naprzód, musiałby
oddać córce dom, on, który tylko brać lubił. A po wtóre — kto wie, czy córka, którą
ojciec rzucił na pastwę niedostatkowi, nie zechce mścić się i nie każe płacić sobie za
komorne?…
— Ech! chyba nie zrobi tego — szepnął Łukasz. — Ona zawsze była dobrym dziec-
kiem… Ale zresztą — dodał z westchnieniem — i to być może. Dzisiejszy świat taki
chciwy!
Pan Łukasz z rana posłał do kancelarii Kryspina list z zapytaniem, kiedy adwokat
wraca. Tymczasem nie odebrał odpowiedzi, choć była już druga po południu, a stary
dependent⁷ Kryspina odznaczał się punktualnością.
— Co to może znaczyć?…
³ ny (daw.) — dziś forma D.lm raczej: pensji.
rran — daw. gra w karty przypominająca brydża.
can — fant zastępujący w grze pieniądze; żeton.
wo — tu: włosie, wypełnienie obicia mebla.
nn — pomocnik adwokata a. notariusza.
Nawrócony
Taki był pierwszy kłopot, wcale nie największy. Jutro bowiem przypadała licytacja na
ruchomości pewnego stolarza, który mieszkał w domu Łukasza i za kwartał komornego
nie zapłacił. Otóż asował się znowu pan Łukasz: czy niesumienny lokator nie ukrył
czego i czy licytacja pójdzie o tyle dobrze, aby on odzyskał należność za komorne i jeszcze
na koszta procesu.
Z tą licytacją była prawdziwa heca.
Dzień w dzień przychodził do pana Łukasza ktoś z familii stolarza, upadał mu do nóg
i błagał, jeżeli nie o darowanie długu, to przynajmniej o prolongatę⁸. Płakano przy tym
i mówiono, że stolarz jest ciężko chory i że licytacja zabić go może…
Ale pana Łukasza takie rzeczy nie obchodziły. On myślał raczej o tym, że paru do-
brych lokatorów miało zamiar wyprowadzić się z jego domu i że już jeden lokal od dwu
tygodni stał pustką. Niepoczciwi ludzie oczerniali pana Łukasza. Mówili, że jest chciwy,
zły ojciec, zły gospodarz i że chociaż na piersiach nosi trzydzieści tysięcy rubli listami za-
stawnymi⁹, przecież nie chce odnawiać mieszkań i zarywa¹⁰ lokatorów, o ile się da. Z tego
powodu tylko w ostateczności najmowano lokale w jego domu.
— Zły gospodarz! — mruczał pan Łukasz. — A co to, czy ja stróża nie trzymam?
Czy co pierwszego nie zgłaszam się sam po komorne? Czy nie zmusił mnie magistrat do
zaprowadzenia chodnika asfaltowego przy kamienicy?… O! jeszcze dziś gotują tę obrzydłą
smołę pod oknami, a dym aż dusi… Bodaj z piekła nie wyjrzeli ci asfalciarze, a najpierwej
główny przedsiębiorca!…
I znowu mruczał w dalszym ciągu:
— Mówią, że im mieszkań nie odnawiam. A dawnoż to kazałem obmurować wspólną
wygódkę?… A mało przy tym miałem zgryzoty?… Mularz¹¹ hultaj zrobił źle i aż musiałem
mu nie tylko wstrzymać zapłatę, ale jeszcze przyaresztować naczynia…
Teraz pan Łukasz spojrzał w kąt pokoju, aby przekonać się, czy zaaresztowane przed-
mioty leżą na właściwym miejscu. Rzeczywiście, zobaczył powalany wapnem szaflik¹²,
młot i kielnią. Tylko pędzla, grundwagi¹³ i linii nie było, ale to już nie z winy pana Łu-
kasza, tylko z powodu złośliwości mularza, który rzeczy te gdzieś ukrył.
— I taki łotr — dodał po chwili pan Łukasz — śmie jeszcze grozić mi procesem albo
nachodzić mój dom i upominać się o swoje naczynia i o zapłatę!… Czysty rabuś… Strach
pomyśleć, jacy niesumienni są dzisiejsi ludzie. A wszystko przez chciwość.
W tej chwili pan Łukasz powstał ciężko z kanapy i suwając nogami, wyjrzał przez okno
na ową zepsutą przez mularza wygódkę. Ale pomimo najszczerszych chęci nie mógłby
powiedzieć, na czym polegało zepsucie naprawionego budynku.
Bliżej okna stał duży śmietnik, zawsze pełny i cuchnący. Na szczycie stosu słomy,
papierów, skorup i tym podobnych rupieci pan Łukasz zobaczył swój stary, okrutnie
podarty pantofel, który po długiej walce ze sobą wczoraj własnoręcznie wyrzucił.
„Ej! czy ja się tylko nie pośpieszyłem zanadto z tym wyrzuceniem? — pomyślał sta-
rzec. — Pantofel z daleka wygląda wcale dobrze… Chociaż… zostawmy go w spokoju!…
Co dzień musiałem go łatać, na co, jak obliczyłem bez błędu, wychodziło mi rocznie za
parę rubli skrawków…”.
Wtem zapukano do mieszkania. Pan Łukasz odwrócił się od okna i z niemałym wy-
siłkiem, prędko suwając nogami, doszedł do drzwi. Otworzył w nich drewniany lufcik
i przez kratę zapytał:
— Kto tam tak wali we drzwi?… Czy nie wiesz, żeś mógł je wyłamać?…
— List z kancelarii pana adwokata! — odpowiedział głos spoza kraty.
Pan Łukasz prędko pochwycił pismo.
— A może co na piwo dostanę? — zapytał posłaniec.
— Nie mam drobnych — odparł pan Łukasz. — Zresztą nie wal tak mocno we
drzwi, jeżeli chcesz dostać na piwo.
roonaa — przedłużenie terminu płatności, odroczenie.
aawny — dłużny papier wartościowy zwykle o stałym oprocentowaniu, wystawiany na okaziciela a.
imiennie przez instytucję kredytową (bank hipoteczny).
¹⁰ arywa oo — tu: naciągać kogoś na koszty.
¹¹ ar (daw.) — murarz.
¹² a — drewniana misa a. wiadro.
¹³ rnwaa — poziomica; przyrząd budowlany służący np. do określenia, czy ściany i podłogi są proste;
daw. była to trójkątna deseczka, z której wierzchołka zwieszał się sznurek z ciężarkiem.
Nawrócony
Zamknął lufcik i powlókł się do okna, a tymczasem za drzwiami posłaniec wymyślał
mu:
— A to stary kutwa! Nosi na żebrach trzydzieści tysięcy rubli, obdziera każdego
i jeszcze na piwo nie chce dać. Bodaj cię z piekła wyrzucili!…
— Cicho bądź, ty zuchwalcze! — odparł mu pan Łukasz i odpieczętował list.
Straszna wiadomość!…
Dependent pisał, że pociąg, którym jechał adwokat Kryspin, rozbił się. Ponieważ ad-
wokat żałował zwykle pieniędzy na telegramy, więc dependent był dotychczas w niepew-
ności, czy pan Kryspin żyje… W każdym razie jednak — stało dalej w liście — sprawa
pana Łukasza przeciw zięciowi o kamienicę jutro będzie popierana. Kryspin bowiem,
jako człowiek systematyczny, naznaczył przed wyjazdem zastępcę.
— A! do licha! — mruknął Łukasz. — Temu zastępcy trzeba zapłacić, podczas gdy
poczciwy Kryspin nic nie brał!… Jeszcze może sprawę przegram i wyrzucą mnie z domu?…
Złożył list, wsunął go w kopertę i schował do biurka, mówiąc dalej do siebie:
— Pewnie Kryspin jak zwykle miał przy sobie wszystkie pieniądze… Jeżeli zginął
w pociągu, to go niezawodnie okradną. Familii nie ma… Stary kawaler… Nie wolał on
by to mnie taką sumę zapisać?… Miał chyba ze dwadzieścia tysięcy rubli…
Z tymi słowy pan Łukasz starannie obmacał piersi, na których pod szlaokiem, ko-
szulą i kaanikiem gruba paka tysiącrublowych listów zastawnych spoczywała dniem
i nocą.
Wiadomość o możliwej śmierci adwokata w połączeniu z procesem i licytacją, które
on właśnie prowadził, zrobiły na panu Łukaszu bardzo silne wrażenie. Starzec zmartwił
się tak, że aż uczuł bóle reumatyczne w nogach i w głowie. Chodzić nie mógł, więc owinął
głowę zabrudzonym szalikiem i położył się na łóżku.
Z ulicy dolatywała go woń asfaltu, którym na koszt pana Łukasza i innych właścicieli
domów wylewano chodnik. Ostry zapach drażnił starca.
— Oto dzisiejsze gospodarstwo miejskie! — biadał stary samotnik. — Robią chod-
niki z materiałów kruchych i tak cuchnących, że człowiekowi mało głowa nie pęknie.
Bodajeście z piekła nie wyjrzeli, a najbardziej ten diabelski inżynier, który dopóty pisał
o asfalcie, dopóki nie wziął go w antrepryzę¹⁴. Włóczykij!…
I z niejakim zadowoleniem rozmyślał o tym, że inżynier może naprawdę z piekła nie
wyjrzeć. Ale jednocześnie przypomniał sobie, że przed chwilą jemu, panu Łukaszowi,
posłaniec powiedział:
„Bodaj cię z piekła wyrzucili!…”.
— Głupiec jakiś! — szepnął pan Łukasz. — Mnie by tam z piekła wyrzucili!…
Ale wnet pomiarkował, że plecie od rzeczy i sam na siebie zły wyrok wydaje. Bo jeżeli
go z piekła nie wyrzucą, to będzie w nim siedział, będzie i gotował się w smole…
— Za co?… — mruknął starzec. — Cóżem ja komu wnn ?…
Sumienie jednak musiało mu coś wyrzucać, wnet bowiem poprawił się:
— Naturalnie, żem nic nikomu nie wnn … Jak żyję, nie pożyczałem pieniędzy od
nikogo!…
Ale i ten wykręt nie zaspokoił go.
Pan Łukasz był jakoś dziwnie rozstrojony. Asfalt pachniał coraz mocniej, a jego bolała
głowa coraz gwałtowniej. Nie mógł opędzić się myśli o losie adwokata Kryspina, który
już umarł, choć miał dopiero lat sześćdziesiąt — i umarł nagle…
A ten piękny komplet preferansistów grających o liczmany jakże prędko rozproszył
się! Jeden sędzia umarł na apopleksją¹⁵, mając lat pięćdziesiąt osiem. Drugi na suchoty
— w pięćdziesiątym roku życia. Trzeci spadł ze schodów. Prokurator bodaj czy się sam
nie otruł, a teraz przyszła kolej na adwokata. Przy siedemdziesięcioletnim panu Łukaszu
wszyscy oni byli młodzikami i pomimo to zeszli ze świata. Tam, za grobem, zebrało się
już całe kółko preferansistów — i jeżeli nie grają jeszcze, to tylko z tego powodu, że on
się jeszcze nie stawił.
— Brrr!… jakże mi zimno! — mruknął pan Łukasz. — A jeszcze ten asfalt… O,
to byłby interes, gdyby mnie dym asfaltowy umorzył¹⁶ teraz, zaraz!… A tu proces nie-
¹⁴ anrrya (z .) — przedsiębiorstwo; w w anrry tu: stać się dostawcą towaru a. wykonawcą usług.
¹⁵ aoa — wylew krwi do mózgu; na ao dziś: na apopleksję.
¹⁶ ory — tu: doprowadzić do śmierci.
Nawrócony
Zgłoś jeśli naruszono regulamin