Tytuł oryginału: A Trial of Blood & Steel. Book 4: Haven
First published in Australia in 2011 by Hachette Australia Pty Ltd
and this Polish Language Edition is published by arrangement
with Hachette Australia Pty Ltd through Graal Ltd.
Wydanie pierwsze, Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2015
Copyright for the Polish edition © 2015 by Wydawnictwo Jaguar
Korekta: Joanna Habiera
Skład i łamanie: ALINEA
Projekt okładki: Luke Causby/Blue Cork
Ilustracja na okładce: Jeremy Reston
Projekt map: Raylee Sloane/Kinart
ISBN 978-83-7686-363-4 (e -book)
Copyright © Joel Shepherd 2010
Adres do korespondencji:
Wydawnictwo Jaguar Sp. Jawna
ul. Kazimierzowska 52 lok. 104
02-546 Warszawa
www.wydawnictwo-jaguar.pl
Skład wersji elektronicznej:
Virtualo Sp. z o.o.
Spis treści
Jeden
Dwa
Trzy
Cztery
Pięć
Sześć
Siedem
Osiem
Dziewięć
Dziesięć
Jedenaście
Dwanaście
Trzynaście
Czternaście
Piętnaście
Szesnaście
Siedemnaście
Osiemnaście
Dziewiętnaście
Dwadzieścia
Dwadzieścia jeden
Dwadzieścia dwa
Dwadzieścia trzy
Dwadzieścia cztery
Dwadzieścia pięć
Dwadzieścia sześć
Dwadzieścia siedem
Kessligh poderwał wierzchowca do galopu na przełaj, przez pole. Droga wysadzana
szpalerem drzew biegła obok. Dostrzegł, że przybyli za późno, by ocalić Hershery. Zeskoczył
z siodła. Wspiął się na niewysoki nasyp, na którym zasadzono drzewa. Spojrzał na dachy
zabudowań, stłoczonych ciasno i ogarniętych płomieniami. Zbrojni pędzili wierzchem ku
miasteczku, wskazując na coś i krzycząc. Kilku mocniej wbiło pięty w boki wierzchowców
i ruszyło w pościg za napastnikami niewidocznymi z tego miejsca.
– To przywódca – odezwał się Errollyn stojący obok Kessligha. Wypuścił powietrze
i płynnym ruchem założył cięciwę na długie łuczysko. Skinął głową w kierunku domniemanego
dowódcy dosiadającego konia. – Mógłbym go stąd sięgnąć.
Wskazany mężczyzna znajdował się co najmniej sześćdziesiąt kroków od nich i nosił grubą
kolczugę. Ale Kessligh nie potraktował słów Errollyna jak czczych przechwałek. Potrząsnął
głową. – Zaczekaj. – Omiótł wzrokiem pole. Potem zatoczył dłonią łuk, gestem wydając
komendę do oskrzydlenia.
– Naliczyłem dwudziestu – powiedział Errollyn. Z niewielkiej mieścinny dobiegły ich
krzyki i wrzaski, a zaraz po nich odgłosy walki. W rhodaańskich wioskach, przez ostatnie
dwieście lat prosperujących i bezpiecznych za murem utworzonym przez Stal, zazwyczaj tak
się to kończyło. Płomienie zdążyły ogarnąć całkowicie kilka najbliższych chałupek. – Jeśli się
pospieszymy, zdołamy ocalić kolejne.
– Wiem – odparł Kessligh. Nie przybył tutaj, by ratować Hershery. Wieśniakom polecono
się ewakuować, lecz nie posłuchali. Odmowa pozbawiła go wpływu na ich los. Mógł za to
zrobić coś w kwestii łupieżczych wypadów, dokonywanych przez grupy poprzedzające główne
siły regenta… bez względu na to, ile dobrego mogło z takiego działania wyniknąć.
Przywódca napastników uciekał w towarzystwie jednego towarzysza.
– Ruszajmy – zwrócił się do Errollyna Kessligh. Podążyli w dół łagodnego stoku
w kierunku mieściny. Spomiędzy zabudowań wyłonił się pieszy żołnierz. Cięciwa łuku
Errollyna brzęknęła i strzała trafiła zbrojnego w oko. Errollyn ledwie mrugnął, gdy po raz
drugi zeskoczyli z siodeł. Opletli uzdy wierzchowców wokół samotnego palika.
Ramiona Errollyna, skryte pod luźnymi rękawami, pokrywała siateczka krzyżujących się
blizn. Błysk w jego nieludzkich i lśniących oczach był inny od tego, który Kessligh zapamiętał
z ich pierwszego spotkania. Łobuzerska iskierka zniknęła. Zastąpił ją twardy i śmiertelnie
niebezpieczny wyraz. Dawny Errollyn zawsze wydawał się zaskoczony własną biegłością
w zabijaniu i jakby lekko skruszony z jej powodu. Ten nowy nie przepraszał nikogo, a swoje
ofiary omiatał pozbawionym zainteresowania spojrzeniem.
Kessligh ruszył pierwszy, kontrolując utykanie w wystarczającym stopniu, aby narzucić
przyzwoite tempo. Pomaszerował wąską, wijącą się uliczką. Z drzwi domu biły kłęby dymu.
Na progu leżał martwy starzec w kałuży krwi. Przy kolejnych drzwiach dojrzał więcej ciał.
Odgłos kroków uprzedził go o nadchodzącym i kiedy zbrojny wyłonił się z wnętrza, Kessligh
zatopił w jego piersi serrińskie ostrze. Klinga rozcięła kolczugę i kości niczym nóż wchodzący
w masło. Mężczyzna, tryskając z ust krwią, z bulgotliwym protestem osunął się na ziemię.
Kessligh odnotował, iż zabity pochodził z Meraine, a nie z Larosy. Larosa była teraz
królewską prowincją Bacosh. Larosańskie siły podążały na czele armii najeźdźców, którą
dowodził regent Balthaar Arrosh, już wkrótce wielki król Arrosh. Sięgnie po tytuł monarchy,
gdy tylko podległe mu siły zajmą Shemorane i enorańską Wielką Świątynię. Kessligh
studiował wojnę od wczesnego dzieciństwa i wiedział, że nie sposób już temu zapobiec.
Usiłował jedynie spowolnić najeźdźców. Kupić obrońcom czas na zorganizowanie przyszłego
oporu.
Dróżka kończyła się niewielkim kamiennym dziedzińcem otoczonym przez niewysoki murek.
Na szczycie murku ustawiono donice z kwiatami. Pośrodku dziedzińca mieściła się studnia. Na
przeciwległym krańcu znajdowało się wejście do kaplicy wyposażonej w nieduży żelazny
dzwon. Obok świątyni rósł dorodny dąb. Z gałęzi zwisały bezwładne ciała. Trójka mężczyzn
ciągnęła za sznur, czwarty nadzorował ich wysiłek. Wisielcy byli martwi. Zabitych
powieszono za szyje, od ciał odrąbano członki, korpusy wypatroszono. Wisieli tu niczym
niemi strażnicy, stanowiąc ostrzeżenie.
Errollyn wypuścił strzałę. Trafił w tył uda mężczyznę nadzorującego towarzyszy.
Błyskawicznie założył strzałę na cięciwę i nim pozostała trójka zdążyła zareagować, trafił
kolejnego w szyję. Pozostała para puściła linę. Zawieszone na sznurze ciało uderzyło o bruk
ze strasznym, głuchym trzaskiem. Napastnicy usiłowali się wycofać, zaszokowani i przerażeni.
Zdawszy sobie sprawę, iż są w pułapce, uwięzieni pośród murków placyku, zaatakowali.
Kessligh ciął jednego w ramię, przełamując nieudolną zastawę. Drugi okazał się bardziej
wymagającym przeciwnikiem. Kessligh zszedł z linii cięcia, zbijając w bok łokieć napastnika.
Ciął z wysokiej ćwiartki, gdy ciało atakującego nadal podążało za klingą. Chlusnęła krew.
Zbrojny zgiął się i upadł na bruk.
Errollyn czuwał, kiedy Kessligh przystanął nad postrzelonym w udo. Mężczyzna wił się na
ziemi. – Jak liczna była wasza grupa? – zapytał Kessligh.
Ranny wykrzywił twarz i nierozsądnie próbował czołgać się dalej. Kessligh przystawił mu
klingę do karku. – Litości – wymruczał ranny. Spod mocno zaciśniętych powiek pociekły łzy.
– Och, nie wydaje mi się. – Kessligh popatrzył na otaczającą go jatkę. – Mów, jak liczna,
a umrzesz szybko.
Ranny nie odpowiedział. Kolejna strzała trafiła go w pierś i przyszpiliła do ziemi. Errollyn
podszedł niespiesznie. Oparł podeszwę o tors nieboszczyka i szarpnięciem uwolnił drzewce.
Przyjrzał się strzale krytycznie. Grot był nietknięty, ledwie zarysowany i w oczach Errollyna
odmalowała się satysfakcja.
– Dwudziestu – powiedział, wsuwając strzałę do kołczanu. – Mówiłem ci. – Odszedł
wąską dróżką, rozglądając się za kimś jeszcze, kogo mógłby zabić. Kessligh rozważył, czy nie
polecić odciąć wiszących ciał, ale zrezygnował z tego pomysłu. Lepiej, aby jego podkomendni
je ujrzeli. Kilku nadal pozostawało nieprzekonanych co do konieczności proponowanych
przezeń działań.
Z otaczających sadybę pól dolatywały dudnienie kopyt i wojenne okrzyki. Errollyn wspiął
się krótkimi schodkami na poddasze. Kessligh dołączył do niego z lekkim wysiłkiem. Z tego
miejsca mieli w zasięgu wzroku pułapkę, w którą wpadła grupa z Meraine. Mieścina leżała
w niecce pośród pól i sadów. Nie tak łatwo było stąd uciec. Wiodący do Hershery trakt
stanowił oczywistą drogę dla kontratakującej rhodaańskiej kawalerii.
Kawaleria właśnie przybyła, wypełniając rozkazy Kessligha. Lżejsza konnica zbliżała się
do Hershery z boków, uniemożliwiając uwięzionym ucieczkę. Kawalerzyści z Meraine
pierzchli przed trzydziestką nadciągających konnych. Meraińczycy mieli dwudziestoosobową
przewagę. Do konnych należało doliczyć kolejną dwudziestkę zbrojnych, którą Errollyn
wypatrzył wśród zabudowań. Meraińscy konni nie utrzymali szyku. Usiłowali pierzchnąć
i rhodaańscy kawalerzyści dosłownie ścięli ich z siodeł. Kilku Meraińczyków zawróciło
i pognało ku osadzie, by tam poszukać schronienia pośród murów. Errollyn wyprostował się.
Szybkim ruchem naciągnął cięciwę i zestrzelił z wierzchowca jednego z napastników.
Natychmiast sięgnął po kolejną strzałę. Napiął łuk i… zrobił zaskoczoną minę, gdy Kessligh
szarpnął łuczysko w dół, aby uniemożliwić mu oddanie strzału.
– Już są trupami – wyjaśnił Kessligh, odpowiadając na pytające spojrzenie Errollyna.
– Ale nie z mojej ręki – odrzekł Errollyn. Sprawiał wrażenie urażonego.
– Właśnie – odparł ponuro Kessligh.
Kończyli przeszukiwać ciała, kiedy przez pole galopem nadjechał kapitan Rhodaańskiej
Stali. Towarzyszyło mu pięciu podkomendnych. Kapitan ruszył wprost ku Kesslighowi, który
nadal przyglądał się poległym i ich wierzchowcom, szukając wskazówek. Errollyna niezbyt
interesowali zabici czy przejęte konie. Kessligh miał wojnę do wygrania i ponownie stał się
generałem. Errollyn cieszył się, że Kessligh znalazł sobie jakiś cel. Żałował, że sam nie ma
żadnego.
Errollyn otwartą dłonią uderzył w rosnący wysoko wiecheć trawy. Zdziczała pszenica
samosiejka z pobliskiego pola. Na myśl napłynęło mu trzydzieści terminów w saalsi
opisujących roślinę. To zboże stanowiło hybrydę, nieznaną wcześniej na ludzkich ziemiach;
dopóki Serrini nie sprowadzili z Saalshenu ziarna, nie istniało tutaj. Podobnie jak wiele
innych rzeczy.
Słyszał, ja...
biniu1703