WIENIAMIN
KAWERIN
DWAJ
Kapitanowie
TOM I
przełożyła MELANIA KIERCZYŃSKA
Część pierwsza
DZIECIŃSTWO
Rozdział I
LIST. WYPRAWA PO NIEBIESKIEGO RAKA
Pamiętam wielkie, brudne podwórze i niskie domki ogrodzone płotem. Podwórze znajdowało się tuż nad rzeką, i "wiosną, kiedy opadały wezbrane wody, pełno było na nim wiórów i muszelek, a nieraz i innych, znacznie bardziej ciekawych rzeczy. Raz na przykład znaleźliśmy tam torbę pełną listów, a potem woda przyniosła i złożyła na brzegu również i listonosza.
Leżał na wznak, zasłaniając rękami twarz, jak by ją chronił od słońca, ziąałnie jeszcze młody, blondyn, w mundurze z błyszczącymi guzikami — widocznie udając się w swój ostatni obchód, wyczyścił je kredą.
Torbę zabrał policjant, a listy, które przemokły i były już do niczego, wzięła sobie ciotka Dasza. Jednak niezupełnie przemokły: torba była nowa, skórzana, szczelnie zamknięta. Co wieczór czytała ciotka na głos po jednym liście, czasami tylko mnie, a czasem wszystkim z naszego podwórza. Były one tak ciekawe, że nawet staruszki, które przychodziły do Skoworodnikowów na partyjkę „kozła", rzucały karty i przyłączały się do nas. Jeden z tych listów odczytywała ciotka częściej niż inne — tak często, że w końcu umiałem go na pamięć. Od owej chwili minęło wiele lat. Ale pamiętam go jeszcze od pierwszego do ostatniego słowa:
Wielce Szanowna Mario Wasiljewna!
Spieszę zawiadomić Panią, że Iwan Lwowicz żyje i jest zdrów. Zgodnie z jego zarządzeniem opuściłem przed czterema miesiącami szkuner, a wraz ze mną trzynaście osób załogi. Ponieważ mam nadzieję, że wkrótce zobaczę się z Panią, nie będę opowiadał o naszej uciążliwej podróży po ruchomych lodach na Ziemię Franciszka Józefa. Spadały na nas najstraszliwsze nieszczęścia, byliśmy pozbawieni wszystkiego. Powiem tyle, że z całej naszej grupy ja jeden dobrnąłem szczęśliwie (jeśli nie brać pod uwagę odmrożonych nóg) do Przylądka Flory. „Święty Focjusz" z ekspedycji lejtenanta Siedowa zabrał mnie i przywiózł do Archangielska. Pozostałem przy życiu, ale może mi wypadnie żałować tego, gdyż w najbliższych dniach czeka mnie operacja. Jeżeli ją przetrzymam, będę mógł liczyć jedynie na miłosierdzie boskie; jak będę żył bez nóg — nie wiem. A teraz muszę zawiadomić Panią o tym, że szkuner „Święta Maria" wmarzł w lód jeszcze na Morzu Karskim i od października 1913 roku posuwa się nieustannie na północ wraz z lodami polarnymi. Kiedy opuściliśmy go, znajdował się na szerokości 82° 55'. Stoi spokojnie pośród lodowego morza, a raczej stal tam od jesieni 1913 roku aż do chwili mojego odejścia. Możliwe, że w tym roku uwolni się od lodów, ale sądzę, że nastąpi to raczej w przyszłym, kiedy znajdzie się mniej więcej w tym miejscu, gdzie uwolnił się od lodów „Fram". Ci, co tam zostali, mają jeszcze dość zapasów, starczy im do października, a może nawet do listopada przyszłego roku. W każdym razie śpieszę zapewnić Panią, że opuściliśmy szkuner nie dlatego, że jego położenie było beznadziejne. Musiał...
andga