Grzedowicz Jaroslaw_Rozkaz kochac (opowiadanie).rtf

(5688 KB) Pobierz
Grzedowicz Jaroslaw_Rozkaz kochac (opowiadanie)

http://pdf2jpg.net/files/2f9fba8fdbed5a6b339c79162fbdeca0c054449d/Document-page-001.jpg


W życiu każdego człowieka następuje moment, kiedy staje się zupełnie kimś innym. Bezczelny gaduła, czy wyszczekana dusza towarzystwa zamienia się w nieśmiałego gamonia, zdeklarowani cynicy stają się romantycznymi kretynami o duszach poetów i wrażliwymi jak dmuchawce, twardzi, oporni faceci przeistaczają się w potulne pieszczoszki, jak dogi scharakteryzowane na pudleminiaturki. Żałosne.

Przynajmniej tego zdania był Kris Random, kiedy pewnego popołudnia posadził kuter eksploracyjny pośrodku przygnębiającego, stepowego pustkowia. Zwolnił osłony termiczne i patrzył na strugi drobnego deszczu toczące się lirycznie po obiektywach zewnętrznych skanerów. Random był bowiem beznadziejnie i straszliwie zakochany. Nie przypominał pudlaminiaturki. Stanowił dziewięćdziesięciokilogramowy komplet wytrenowanych mięśni rozpiętych na szkielecie długości prawie dwóch metrów i powinien, zwłaszcza przy pracy, mieć w sobie nie więcej wrażliwości niż sprawna gilotyna.

Jednak w tym momencie czuł się mały i bezbronny mimo że dysponował arsenałem, który wystarczyłby na eksterminację dużego i wojowniczego plemienia. Patrzył w ekrany i myślał ponuro, że widok za oknem znakomicie odpowiada jego nastrojowi. Pole szarofioletowych krzaczków ciągnęło się smętnie ku spłaszczonym pagórkom, a zimny wiatr gnał po nim długie fale. Górą ciągnęły niepowstrzymanie posępne, ołowiane chmury. Siąpił jesienny deszczyk. Brakowało tylko uschniętej olchy, żeby się na niej powiesić i dopełnić tego beznadziejnego pejzażu.

To był standardowy zwiad. Taki sam, jak dziewięćdziesiąt trzy poprzednie, w jakich Random brał udział i jak kilkadziesiąt podobnych, które miały miejsce na tej planecie w ciągu ostatniego miesiąca. Najpierw zasypywano planetę dziesiątkami automatycznych sond, a potem, jeżeli zaklasyfikowano jako nadającą się do kolonizacji, olbrzymi statek planetologiczny ustawiał się na orbicie stacjonarnej i na powierzchnię wysyłano zespoły badawcze. W skład każdego wchodziły dwie osoby. Badacz i obstawa. Taka obstawa to absolutna konieczność. Naukowiec przy pracy to osoba zajęta, która nie może mieć oczu dookoła głowy i blastera w każdym ręku, poza tym wybitne zdolności w jakiejś dziedzinie wcale nie świadczą o rozsądku i wyobraźni w życiu codziennym.

Random był obstawą. Praca jak każda inna, tyle że dobrze płatna. Na ogół była to praca męcząca, czasem nudna, częściej irytująca, zawsze niebezpieczna.

Stał za plecami naukowców najróżniejszych maści, strzelał do zwierząt najróżniejszych wielkości i najkoszmarniejszych kształtów, naprawiał urządzenia i chronił ludzi przed pożarciem, rozszarpaniem, wyssaniem, wchłonięciem, porażeniem, złożeniem w nich jaj i zarażeniem, a oni mieli go za kretyna. To był cały problem. Większość naukowców fakt, że ktoś musi ich chronić, uważała za osobistą obrazę, zaś samego ochroniarza za coś w rodzaju tresowanej małpy albo wyuczonego debila.

Mówili do niego głośno i wyraźnie unikając trudnych ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin