José Carlos Somoza - Szkatułka z kości słoniowej.rtf

(1341 KB) Pobierz
Jose Carlos Somoza, Hiszpan urodzony w Hawanie w roku 1959, debiutował w 1994 roku powieścią Planos

JOSE CARLOS SOMOZA

 

 

 

Szkatułka z kości słoniowej

Tytuł oryginału: La caja de marfil

 

(tłum. Bogumiła Wyrzykowska)

(c) Jose Carlos Somoza, 2004

 

 

2005


 

 

 

 

 

 

 

 

 

Mojemu ojcu i Marii Jose


 

 

 

 

 

 

Tu, czytelniku, zważ jeno dokładnie bo prawdę kryje zasłona tak lekka, iż ją twe oko przebić może snadnie.

DANTE, Czyściec VIII, 22-24 (przeł. Alina Świderska)


Quiros

 

Morze miało kolor oczu dziewczyny, miasteczko miękkie kształty jej ciała. Quiros widział już takie miasteczka, dziewczynę znał tylko z fotografii. Nie wiedział, jak długo będzie jej szukał, o ile w ogóle ją znajdzie, ale kiedy z szosy dojrzał rozpościerający się przed nim krajobraz, pomyślał, że dotarł do miejsca, z którego powinien rozpocząć poszukiwania.

Tak przynajmniej przypuszczał, ponieważ jakiś odmóżdżony ćwok zamazał aerozolowymi swastykami nazwę miejscowości na tablicy. Na domiar złego, przy wjeździe, zawieszano pomiędzy latarniami świetlne girlandy, pewnie w związku z jakimś lokalnym świętem, i policjant zmusił Quirosa do skrętu w boczną uliczkę. Wiła się stromo w dół, pomiędzy domami, i prowadziła na pokryte wydmami pustkowie. Quiros postanowił zaparkować przy płocie i dalej pójść piechotą. Na szczęście znalazł pensjonat od razu, zaraz za rogiem pierwszej przecznicy. Pomalowano go na jasnoniebieski kolor; świeży półmrok pachniał sardelami.

Jakaś kobieta pytała o pana poinformowała go recepcjonistka, okrągła jak żółwi krótkowzroczna jak kret, w okularach niczym denka od butelek. Mówiła z południowym akcentem, który spowijał wypowiadane słowa gęstym welonem. Zatrzymała się u nas. Kazała mi to panu przekazać.

Quiros rozłożył kartkę. Czytał powoli, ponieważ prawie nigdy nie czytał, a także dlatego, że drobne pismo zmuszało do mrużenia oczu. Czy możemy spotkać się dzisiaj o szóstej po południu na tarasie hotelowej restauracji? Z góry dziękuję. Quiros również był jej wdzięczny: dzięki temu będzie mógł odbyć sjestę.

Pokój pachniał tym, czym żaden pokój pachnieć nie powinien: pokojem. Był mikroskopijny i nie wychodził ani na morze, ani na góry ciągnące się na północy, tylko na chałupy po przeciwnej stronie. Okno było zaklinowane, kiedy próbował je otworzyć, urwała się klamka, ale Quiros spał już w dużo gorszych miejscach.

Odświeżył się w łazience i zajął bagażem, który składał się z kapelusza i plastikowej torby. Kapelusz był biały, pilśniowy, z niskim denkiem i szerokim rondem, przyozdobiony czarną wstążką. Wydobył z torby kremową marynarkę pasującą do spodni. Położył ją obok kapelusza, upewniając się, czy w wewnętrznej kieszeni znajduje się etui z przeciwsłonecznymi okularami o małych, okrągłych szkłach, pozbawionych oprawek. Wszystko to składało się na jego robocze ubranie. Używał go od lat: przynosiło mu szczęście.

Następnie usiadł na łóżku, zastanawiając się, co jeszcze mógłby zrobić. Dla zobrazowania swoich rozważań wyjął z torby szarą kopertę i ponownie przejrzał zdjęcia.

Przedstawiały dziewczynę w szkolnym mundurku, to znów w koszulce i dżinsach, samą lub z koleżankami, w ogrodzie lub w pokoju, przy grillu albo nad urodzinowym tortem, en face albo z profilu. Miękkie kształty, krągłości nastolatki, pszeniczne włosy, owal nigdy nieuśmiechniętej twarzy i oczy, które naprawdę miały kolor morza.

Moja córka nie żyje oznajmił Julian Olmos. Chcę ją odnaleźć. Nie pierwszy raz w swoim życiu umiera. Kiedy jej matka pożegnała się z życiem, dziesięć lat temu, umarła, ponieważ przestała być dziewczynką, jaką znałem. I w zeszłym roku, kiedy opuściła dom po raz pierwszy. Wtedy pretekstem była chęć zmiany szkoły. Nie widziałem ku temu powodów: Valdelosa jest liberalną placówką, właściwie laicką, a nauczyciele byli z niej bardzo zadowoleni. Pokłóciliśmy się oczywiście. A raczej ona się kłóciła, ponieważ ja, jak dobrze wiesz, Quirosie, nie mam zwyczaju tego robić. Więc złapała plecak i zabrała się. Wynajęci przeze mnie ludzie znaleźli ją dwa tygodnie później w małym miasteczku w schronisku w rejonie Gerony. Tego lata najwyraźniej wybrała któreś na południu. Możesz podać mi szklankę wody, Pedro?

Gabinet mieścił się na mansardzie i był rozległy jak samotność tyrana. Żaluzje zostały opuszczone i jedynie osoba siedząca przy biurku mogła się cieszyć darem zenitalnego światła. Osobą tą był don Julian Olmos Catón de Utica. Reszta tonęła w półmroku: sekretera, portrety papieża i króla, krzyże i flagi, olejny portret ojca Olmosa, chuderlawy sekretarz Pedro Correa, który właśnie pochylał nad szklanką fajansowy dzban, i Quiros. Ten ostatni z zaskoczeniem przyjął fakt, że don Julian umówił się właśnie tutaj, ale później doszedł do wniosku, że w sierpniu właściwie każde miejsce w Madrycie gwarantowało dyskrecję.

Opróżniwszy drugą szklankę, Olmos zamilkł, jakby jego głos ulotnił się gdzieś wraz z uczuciem pragnienia. Minęło kilka minut. Quirosowi to nie przeszkadzało, wydawało mu się nawet stosowne. Milczenie, podobnie jak ubranie, zdobi bogaczy, biedaków zaś prawie nigdy, i trzeba przyznać, że don Julianowi, właścicielowi śnieżnobiałych włosów i czterech medali za zasługi biznesowe i religijne, błyszczących w klapie marynarki, z milczeniem było do twarzy. Wielkim panom potrzebne są długie pauzy; praca dla nich sprawiała Quirosowi przyjemność.

Czasem się zastanawiam, dlaczego mnie tak bardzo nienawidzi powiedział nagle Olmos. Znajduję po temu niejedną przyczynę, oczywiście. Jeśli w życiu nam czegoś nie brakuje, to właśnie powodów do nienawiści. Być może zaczęło się to wtedy, kiedy zabiłem jej kota. Uczyniłem to w obronie własnej, zaznaczam. Mój wspólnik, który żył otoczony kotami, zaprosił mnie pewnego dnia na kolację i zaraziłem się toksoplazmozą. Wtedy stałem się czymś w rodzaju kociego Heroda. Na moim terenie ani jeden nie zachował głowy, w końcu przyszła kolej na Szafira. Nigdy mi tego nie wybaczyła. Choć wierz mi, charakterek miała od zawsze. Nie udała mi się córka. Dzieci mogą się udać lub nie, jak interesy. Przyznaję, nie byłem dobrym ojcem, nie mogłem też oczywiście zastąpić jej matki, którą straciła, ale sądzę, że byłem wielkim ojcem. Nikt nie może być jednocześnie i wielkim, i dobrym. Po krótkim namyśle Olmos dorzucił: Być może ona też jest wielką córką.

Jeśli wolno mi coś powiedzieć, don Julianie... Correa przerwał kolejną ciszę pana córka ma pewne zalety.

Uśmiechnął się, jakby nie wiedział, co jeszcze dodać.

Spojrzał na Quirosa. Lubi pisać.

Owszem. Lubi pisać powtórzył Olmos, wypluwając słowa. Jest prawdziwym diabłem.

Jest pisarką powiedział Correa niemal unisono.

Jest demonem stwierdził Olmos. Tym razem zostawiła mi wiadomość: Nigdy nie wrócę, a jeśli będziesz mnie szukał, odnajdziesz martwą. Przypomina to paradoks kota. Znasz się na fizyce kwantowej, Quirosie? Nie martw się, ja też się nie znam. To mój starszy syn, fizyk, rozmawia ze mną na takie tematy. Podobno nauka udowodniła, że jeśli zamkniesz kota w pudełku i strzelisz do niego, zdechnie dopiero wtedy, kiedy je otworzysz i spojrzysz na niego. Dopóki to nie nastąpi, nie będzie ani żywy, ani martwy, a raczej będzie i taki, i taki jednocześnie. Chodzi tu, naturalnie, o swego rodzaju metaforę, mającą wyjaśnić funkcjonowanie jakichś tam cząsteczek. W prawdziwym życiu to się nie zdarza. Szafira uśpiłem w pudełku jednym śmiercionośnym zastrzykiem i zapewniam cię, że zawinął się w kilka sekund. Być może to przez to, że... Dlaczego ja właściwie o tym opowiadam?

W związku z wiadomością, jaką zostawiła podsunął Correa skwapliwie.

Otóż to! Jeśli będziesz mnie szukał, odnajdziesz martwą. To jak ten paradoks kota, myślę sobie. Znajdę ją martwą tylko wtedy, jeśli zajrzę do pudełka. A znam ją wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć, że nie przesadza. A ty byś zajrzał, Quirosie? Innymi słowy: wolałbyś ją uznać za zaginioną, lecz żywą, czy za odnalezioną, ale martwą?

Quiros, który nie spodziewał się, że będzie musiał cokolwiek mówić, ani w tym momencie, ani w żadnym innym, zaczął się plątać.

Stawia mnie pan w kłopotliwej sytuacji, don Julianie powiedział w końcu.

Daj spokój, powiedz. Nie obrażę się.

Jeśli mam być... Jeśli mogę być całkiem szczery...

Zaginioną, lecz żywą uciął Olmos, kwitując swoje słowa głębokimi, rytmicznymi ruchami głowy. Wiedziałem, nie musisz mi tego mówić. W tym właśnie tkwi sedno sprawy, prawdziwy węzeł gordyjski. Nie jesteś ojcem, dlatego tak myślisz. Ale dla mnie zaginiona znaczy to samo co martwa. Mój dylemat polega nie na wyborze między życiem a śmiercią, tylko na tym, czy robić coś, czy nie, a ja nie znam ani jednego ojca godnego tego miana, który by czegoś nie zrobił. Tak więc, chcę ją odnaleźć. Ma dopiero piętnaście lat, jest nieletnią, pewną siebie smarkulą. Kiedy będzie starsza, może sobie odejść, jeśli zechce, ale dopóki to nie nastąpi, będzie mnie nienawidzić w domu, w milczeniu, jak wszyscy w naszej rodzinie: w domu i w milczeniu. Pojedziesz jutro do tego miasteczka i sprowadzisz ją z powrotem, ale dyskretnie. Nie chcę mieszać w to policji ani sycić dziennikarzy wybrykami tej szelmy. Spojrzenie Olmosa miało twardość wyrzutów sumienia. Pewnie się zastanawiasz, dlaczego wezwałem cię w tej sprawie. Chwila ciszy. Właśnie ciebie.

Dłuższa cisza. Ciebie, Quirosie.

Quiros milczał. Siedział nadal pochylony do przodu, wsparłszy łokcie na udach, z kapeluszem w dłoniach, oddychając przez otwarte usta. Lepiej, żeby niektóre pytania zadawali ci, którzy potrafią na nie odpowiedzieć, myślał.

Wiem, że nie jesteś człowiekiem, który mógłby się komukolwiek skojarzyć z tego typu robotą dodał Olmos ale rzecz w tym, że pojawił się dodatkowy problem...

Przed obiadem postanowił się trochę przejść. Zdecydował się na robocze ubranie. Wychodząc z pensjonatu, pomyślał, że lepiej poznać centrum, niż pójść w kierunku plaży.

Trudno powiedzieć, żeby Quiros poruszał się z dużą zręcznością: miał swoje lata, a nogi niosące cielsko, do którego dźwigania zostały zmuszone, utykały lekko. Jakby tego było mało, ulice miasteczka najwyraźniej sprzysięgły się przeciw niemu i wszystkie pięły się pod górę w kierunku, w jakim się udawał. Zaczął się pocić po dwóch wzniesieniach, ale mimo to nie zamierzał zdjąć ani marynarki, ani kapelusza. Chodziło przecież o wizerunek, a Quiros bardzo dbał o swój wizerunek. Marynarka zdradzała masywną budowę klatki piersiowej, a kapelusz wieńczy! kamienną twarz o mięsistych wargach, usianą drobnymi żyłkami na nosie i policzkach, uwydatnioną dodatkowo przez ciemne okulary i wąsik, jakby wykreślony grafionem. A poniżej tego maszkaronu zwalista postać o ramionach, z których zwisały łapy jak rycerskie rękawice i stopach uwięzionych w butach o kwadratowych noskach. Taki był Quiros. Żył w tym ciele pięćdziesiąt osiem lat, dwadzieścia z nich z tą samą aparycją; zdążył się przyzwyczaić. Wiedział, że jego wygląd budzi pewien lęk, ale zarabiał na życie właśnie tym, że go wzbudzał.

Teraz stwierdził jednak, że w nielicznych stworzeniach, jakie spotkał w czasie przechadzki dwoje dzieci, jakieś staruszki, szczekający pies jego obecność nie budzi już strachu, a co najwyżej ciekawość. W ostatnich latach przytrafiało mu się to wszędzie. Wiedział, że powodem tego stanu rzeczy jest wiek, który ograniczał w znacznym stopniu zdolność przyprawiania innych o drżenie. Sfatygowany strach na wróble nie odstrasza ptaków, powiedział mu kiedyś były wspólnik. Z tego też powodu dostawał ostatnio same bezsensowne zlecenia. W swoim życiu Quiros imał się niejednego zajęcia i walczył z różnego rodzaju ludźmi, dlaczego więc teraz robił sobie jakiekolwiek nadzieje? Teraz, kiedy przyszło mu się zmierzyć z nauczycielką i jej krnąbrną uczennicą.

Nie wiedział, którędy pójść. Przez jakiś czas podążał posłusznie w kierunku wskazywanym przez tabliczki z napisem Stare Miasto, ale straciwszy orientację w labiryncie krętych uliczek, pagórkowatych stromizn, brązowych okiennic i domów przypominających małe, białe pudełka, zniechęcił się i zawrócił. Było jasne, że centrum tego miasteczka pozostanie dla niego tajemnicą. W hotelowej restauracyjce zamówił na obiad barweny, które podała mu młoda, ciemnowłosa kelnerka, wysoka jak trzcina, z bransoletką na kostce w postaci połączonych ze sobą, złoconych kluczyków. Bardziej niż bransoletka zainteresowała Quirosa jej bluzka (zwykła koszulka niezasłaniająca nawet pępka), dzięki której, po raz pierwszy, od kiedy natknął się na zabazgrany drogowskaz, mógł odczytać nazwę miasteczka we wszystkich kolorach tęczy.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin