Anna Fryczkowska - Trafiona - zatopiona.pdf

(684 KB) Pobierz
ANNAFRYCZKOWSKA:
Trafiona zatopiona:
G RAS SHOPPER.
Utopce pod wodą siedzą, chlip, chlap, chlup!
Utopcepod wodą siedzą, oj rety, rety!
Dobrym ludziom pomagają, chlip, chlap, chlup, Złych ludzi pod wodę wciągają, łoj, rety,
rety!
Stara piosenka ludowa
- Nicsię nie wydarzyło.
Przepraszam.
Idziemy do domu.
Szef koreańskiego Kościoła Nadchodzących Dniw 1992
wyznawców,gdyzapowiadanyprzez niego koniec świata nie nastąpił.
do
tłumu
Po nocnym napadzie szału, kiedy pokonała wszelkie tamy i rozlała się szeroko po
Powiślu, zwiedzając miejsca, których nigdy nie widziała, oglądającprzetwory w słoikach i
rowery w piwnicach, kaszei soki w sklepach spożywczych, rozbebeszone łóżkaw
mieszkaniach na dolnych piętrach, teraz wyraźniesię wyciszyła.
Słońce leniwie grzało, aWisła parowała,zostawiając cuchnącą obrączkę na wszystkim,
czymsię bawiła w nocy i nad ranem.
Budynki warszawskiego Powiślastały po trzecie piętro w wodzie.
BESIjA
Zupełnie nie wyglądała na bohaterkę powieści,gdy stała w kolejce do kasy w
spożywczym, bujającsię z nudów na stopach, a szerokie nogawki jej starychdżinsów
falowały przy łydkach.
Stała iczekała cierpliwie, aż ponura kasjerka zoczamikrzywo obwiedzionymikredką,
wychowana jeszczew Społem,policzy, ile się należy za kartofle w plastikowej
siatce(dwakilo), jogurty, chleb, masło, mleko, a potem podniesie oczy ku sufitowi, że
znowu ktoś nie ma drobnych.
Besia uśmiechnęła się przepraszająco,a kiedy już wyszła przed sklep, zatrzymała się i
spojrzała w niebo, poczym zamknęłaoczy.
Słońce prześwitywałoróżowoprzez powieki i grzało twarzjak dłoń jej pierwszegochłopaka.
Po tej chwili słabości Besia, pozbywszy się w domusiat z jedzeniem,wsiadła raźno do
metra, by pojechaćpokolejnezakupy.
Tym razem planowała wybrać dzieciom ciuchynawakacje.
Sobie nicraczej niechciałakupować, przecież wszystko miała, zresztą dokądmiałaby wtym
chodzić?
Chybana te zakupy właśnie.
Besia wyszła z wagonu metra i ruszyła szybkimkrokiem,ale i tak kolejni
rozpędzeniwarszawiacy (bow tym mieście się biegało, nie chodziło) trącali ją ramionami,
teczkami, brzuchami, plecakami,dłońmi,torsamiw marszobiegu ku ruchomym schodom,
mającym wywieźćich na powierzchnię wprost ku stęsknionym dłoniom rozdawaczy
ulotek.
Besiaodtrąciłabokami wyciągnięte, spoconedłonie nieszczęśnikówpo sześćzłotych za
godzinę,.
12
obustronny szpaler.
Denerwowali ją, choć na ogółbrała jedną czy dwie karteczki, ale tu musiałaby.
raz.
dwa..
dwanaście?
Trzynaście?
Za dużo.
Dlaczego tę,a nie tamtą?
To już raczejżadną.
W przejściu podziemnym pod hotelemForum,czyjak ontam się teraz nazywał, czuć było
serem żółtym,obecnie raczej czarnym, bo spalonym.
Besia starałasię nie oddychać, patrząc bez zatrzymywania na wystawy podziemnych
sklepików z brzydkimiswetrami,brzydkimi butami, ładnymi gazetami o pięknychrzeczach
sprzedawanymi przez kioskarkę, która takwzdychała, że aż podnosiła się o parę
centymetrówokładka “Twojego Stylu”, w tym miesiącu niepokrytego folią.
Czteryoddechy starczyły Besi nacałe przejściepodziemne, piąty wzięładopiero na
schodach dogóry.
Taki byłby bilans tej wędrówki, gdyby nie liczyć twarzyczerwonej od upału
iwstrzymywania oddechuoraz brudnych sandałów, bo ktoś w biegu nadepnąłjejna stopę.
Myślała orozmiarach ubranek dziecięcych,które zaraz miała wybierać.
Nastusia chyba 134,a Malwina - 110, to się tak szybko zmieniało.
Cóż,najwyżej zwróci.
Ani jednej myśli nie poświęciła natomiast swojemu mężowi, któremu kiedyśślubowała,a
który teraz siedział w swoim szpitalui zapewne ratował
ludzi lubteż obwieszczałim złe nowiny.
Jeślizaś chodzi o Besię i wszechświat, zauważała obecnietylko tłum naokoło i
zapachżółtego sera.
Tyle miałaterazw głowie, w duszy, tylemiała ze swojego człowieczeństwa pochłoniętego
myślami o zakupach,takmarnowała życie.
13
Od lat każdy dzień zdawałsię Besi osobnąksiążką, z własnym początkiem, który
nadawałtreść reszcie, z własną kulminacją i własnym zakończeniem.
Jej biblioteczka dni wyglądała od parulat mało kusząco, zdecydowanie nudniej nawet
odHarlequina.
Zdecydowała, że ten dzień mógłby nosić tytuł Zakupy i wizyta koleżanki z dawnej pracy.
Początek pod znakiemnabywania produktówspożywczych, mało emocjonujący, jeśli
nieliczyć potyczek o jak najdłuższą datę ważności na serze i jogurtach.
Książkadniadzisiejszego opowiadała następnie o wyprawiedo Smyka, gdzie Besia
zastanawiałasię, czy opłaca się wydawaćtakie góry pieniędzyna ubrania, które i tak
zarazbędąza małe.
Jej niegdyś całkiem sprawny umysł główkował,szacowałi przeliczał, analizowałi
przewidywał, cały skupionywokół, a może wzdłuż, spodni dziecięcych rozmiar134.
To zupełnietyle, ile wynosiło jej IQ, gdy je sobiebadała ostatnio,to znaczy w pracy.
Teraz - czuła -jej IQ było znacznie mniejsze, skromniejsze, boi teżniespecjalnie używane.
A niby kiedy?
Podczasrachunków wsklepie czy zebrań w szkole?
Tyle żeprzepisy pamiętała, więc nie musiała zaglądać doksiążki kucharskiej.
Besianie miała jeszcze pewności co do centralnegopunktu tego dnia, bo nie było nim na
pewnopłacenie za ciuchy aniwychodzenie ze Smyka, ani nawetczłapanie ulicą z ciężkimi
torbami do metra.
Coś jąjeszczedzisiaj musiało czekać,pokrzepiała się tąmyślą, starając się nieumrzeć z
nudów podczas jazdy,boznowu nie wzięła nic do czytania.
Gapiła się więc.
14
tylko na czerń za oknami i dyskretnie na pasażerów,na monitory na ścianach wagonu,
które wyświetlałykompletnie niedotyczące jej wiadomości, jak na przykład o problemach
w rządzie, o majątku Kościoła czyo powodzi na warszawskim Powiślu.
Na Powiśle miałazupełnie nie po drodze,sama nie pamiętała, kiedybyła tam ostatni raz.
Żałowała oczywiście tychludzi,którym zalałodomy, ale i taknie znała tam nikogo,więc
tylko przemknęła jej przez głowę obawa, czy tapowódź aby nie powiększykorków w
Warszawie.
Napewno powiększy, zdecydowała, bo przecież każdazmiana w czymkolwiek
powodowała jeszcze większe zakorkowanie miasta.
Besia obiecała sobie jeździćwszędzie wyłącznie metrem iewentualnie tramwajami, ajej
obietnicy wtórował potworny wizg kół wagonumetra po szynach.
Wyglądało na to, że wobecmonotonii jej dzisiejszych zajęć kulminacją tego dniabędzie
wizyta dawnej koleżanki z pracy, która miałado niej interes.
Besia, nieświadoma,że ten dzieńma się potoczyć zgoła inaczej, szybciutko zmierzaław
głąb króliczejnory, gdzie czekałają niespodzianka.
-
Otwierając drzwi mieszkania, usłyszałaprzeraźliwy dźwięk telefonu.
Kto terazdzwonina stacjonarny?
Odebrała i po chwili zyskała pewność: tak, tobędzie kulminacja.
Bo właśnieprzez telefon dalijejznać ze szpitala, żedoktora Tomka tam niema, choćmiał od
rana operować.
Gdzie on się podziewa?
Bojego komórka nie odpowiada.
Besia wytłumaczyła, że
15
jej mąż przecież byłna nocnym dyżurze, więc od rana powinien trwać na posterunku.
Wtedy głos sekretarkiumilkł,po czym zacząłociekać współczującą słodyczą, gdy
kobietaoznajmiła, że według jej grańka doktor Tomek nie miał tej nocy dyżuru.
Wyszedł wczorajwieczorem z pracy i więcej go nie widzieli.
O nie, pomyślała Besia, to nie byłow stylujejmęża,absolutnie.
Nie wrócić na noc do domu?
Alejego komórka potwierdziła,że abonent jest poza zasięgiem.
Tak, na pewno pojechał do tej prywatnej przychodnido Radomia, gdzie dorabiał,został tam
dłużej i zanocował!
I nie musi jej głupiababa współczuć, jakbycoś się stało, jakby mążoszukiwał i prowadził
drugieżycie.
Besia złożyła ciężkie zakupy w przedpokoju, ale nieodrywała metek, nie wyrzucała
paragonów - w razie czego zwróci ciuchy, będzie na życie.
Gorzej, że w przychodni radomskiej jej mężaw tymtygodniu nie widziano,nie było go
nawet w grafiku.
Besia nie miała zamiaruwierzyć, żecoś okrutnegomogło zakłócić ich codzienność,więc nie
dopuszczając do siebie myśli, że stało się coś nieodwracalnego,robiła to, coby robiła
normalnie.
Zdjęła buty, umyłaręce i twarz.
Poszłado dużego pokoju, gdzie wrzuciła zabawki do dużej wiklinowej skrzyni.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin