Marta Węgiel - Pensjonat z gangsterem w tle.pdf

(854 KB) Pobierz
Marta Węgiel
Pensjonat z gangsterem w tle
Serdeczne podziękowania
dla młodszego inspektora DARIUSZA NOWAKA, Rzecznika Małopolskiej Policji, za
współpracę i
konsultacje…
dla ALI I JACKA ŁOMNICKICH,
Gospodarzy pensjonatu Pan Tadeusz w Lanckoronie,
za cierpliwą gościnnośd…
Wszelkie podobieostwo do osób i zdarzeo
nie jest zupełnie przypadkowe i niezamierzone.
Marta Węgiel
Pensjonat z gangsterem w tle
Redaktor: Jan Koźbiel
Korektor: Jolanta Kunowska
Projekt okładki: Krzysztof Ostrzeszewicz
Zdjęcie autorki: Witold Gawlioski
WYDAWNICTWO Klin
Odetchnęłam dopiero, gdy wjechałam na magiczną górę na Zakopiance. W zależności od
kierunku ruchu
Kraków albo ścielił się u stóp, albo pozostawał za plecami. Ta druga ewentualnośd była
moim udziałem.
Odwrotnie niż normalni ludzie, którzy drugiego dnia nowego roku wracali do domów i
pracy,
spakowałam się dośd chaotycznie i zaczęłam uciekad. No, może nie dosłownie, ale też nie
tylko w
przenośni.
Za plecami zostawiałam oswojone miejsce: swoje mieszkanie * z córką, psem, dwoma
kotami,
mechanizmem parzenia porannej kawy, pierwszym, koniecznym papierosem,
monotonnymi głosami w
słuchawce telefonu i nieznośną godziną czwartą nad ranem z jej paraliżującym drżeniem.
Nie byłam nieszczęśliwa, nie.
Raczej odrobinę rozczarowana, trochę zmęczona, lekko przygnieciona bagażem
upływającego czasu, z
wewnętrzną niezgodą na ten sposób życia, który w koocu sama sobie wybrałam. Bo nie
tak przecież
miało byd.
Dodałam gazu. Na moim pasie było dośd luźno, samochody z nieodłącznymi nartami na
dachach jechały
w odwrotnym kierunku. Przez chwilę pozazdrościłam ich właścicielom, potem z ulgą
pomyślałam, że
moje kolano przeżyło już dośd, chod nie na stokach akurat czy trasach zjazdowych.
Prozaicznie przejrzała
śliwka w rodzinnym ogrodzie pozbawiła mnie wiązadeł na całe dorosłe życie i dostarczyła
doświadczeo
podwójnej operacji.
Nie jechałam na narty.
Krajobraz za szybą zaczął się zmieniad, gdy skręciłam na Bielsko. Dużo śniegu, jeszcze
płasko, ale z
wyraźną tendencją do wypukłości.
* Jedź, tu się nic nie zawali * zareagował Wacek, mój odwieczny kierownik produkcji,
kiedy zadzwoniłam
z informacją, że wyjeżdżam.
Może jednak powinnam zostad, posiedzied nad konspektem cyklicznego programu, do
którego trzeba
wprowadzid zmienioną formułę. Dopilnowad wgrania muzyki do pierwszego odcinka
serialu, który
chcemy uruchomid w Krakowie. Pisad drabinki do następnych. I dialogi. Zrobid
ostateczną redakcję
książki.
Nie czud tego idiotycznego nagłego niezadowolenia, które zaczyna dopadad zbyt często,
nachalnie i w
najmniej odpowiednich momentach. Schematyzmu kolejnego dnia * w pochyleniu nad
laptopem i
uporczywym bólu kręgosłupa po kilku godzinach, drobnych sprzeczkach z Weroniką,
zawsze tej samej
trasie spaceru z psem, niechęci do wychodzenia z domu, by się z kimś napid piwa.
Dlaczego nie potrafię nazwad tego samotnością?
Skręciłam w lewo przy drogowskazie „Lanckorona 3 km”. Ten odcinek trasy mogłam już
przejechad z
zamkniętymi oczami, chod nie należał do najłatwiejszych.
O, te dwa niesamowite zakręty i widad kościół. Skręciłam na dwójce, usiłując sobie
przypomnied, kiedy
wjeżdżałam tu po raz pierwszy. Chyba latem, ale jak dawno temu? Piętnaście lat? Nie,
więcej.
Jak zwykle przed ostatnim fragmentem drogi, tuż nad urwiskiem, zatrzymałam się i
zerknęłam w dół, na
Tadeusza. Ogromna willa z ciemnego drewna, teraz przysypana śniegiem, stała
niewzruszona, jak zawsze
przyjazna i zapraszająca. Z sentymentem przesunęłam spojrzeniem po dużych i małych
balkonikach,
rozłożystej werandzie wychodzącej do ogrodu i wieżyczce z oknami z kolorowych
szybek.
Wjeżdżałam do innego świata.
Na podjeździe zauważyłam kilka samochodów z rejestracjami z różnych miast. A więc nie
tylko ja
wpadłam na pomysł, by urwad się poświątecznie z domu.
Trzy psy * dwa jamniki i ciemny kundelek * przypadły do mnie z ogromną radością.
Chyba chciały mi
pomóc wnieśd torby i laptopa. Nie potrafiłam spakowad się mini*malistycznie, nigdy nie
udało mi się
zmieścid w jedną sztukę bagażu. A to miały byd tylko cztery dni, no, może pięd…
* Wszelki duch… A już myślałam, że zabłądziłaś! Ala stała, jak zawsze, przy olbrzymiej
kuchni węglowej
i mieszała coś bardzo pachnącego w dużym garnku. Nie zmieniła się wcale * drobna,
szczuplutka, z
ciemnoru*dymi krótkimi włosami. Aż trudno było uwierzyd, że jest matką trójki już
prawie dorosłych
dzieci.
*Jezu, co to tak pachnie? Litości, kobieto, nie zaczynaj od tej twojej odwiecznej ironii.
Drogę znam na
pamięd.
* Co z tego, skoro tak rzadko uruchamiasz tę pamięd. Kiedy byłaś tu ostatnio? W tamtym
roku?
Zabieraj palec! To bigos!
* Widzę i czuję, nie zatraciłam podstawowych zmysłów. Ojej, zajrzałam w lecie, nie
pamiętasz?
* No, proszę, kogo my widzimy! Wielki świat zawitał na prowincję!
Jacek stanął w progu. Za moment byłam już w jego ramionach i to jeszcze podniesiona na
pewną
wysokośd. Sporą wysokośd, bo Jacek mierzył słuszne 180 centymetrów albo i więcej.
Miał kojącą brodę,
lekko posiwiałą, co dodawało mu uroku, i okulary. Dwa elementy, które lubię u mężczyzn.
* Litości, puśd mnie! Mógłbyś już trochę spoważnied. Czy ty się nigdy nie męczysz?
* Nigdy * odparł z powagą i postawił mnie na normalnym gruncie. * Dobrze, że
przyjechałaś.
Ja też tak właśnie poczułam.
Zasiadłam za olbrzymim kuchennym stołem. Torby zwaliłam pod nogi, jak jakiś dzikus.
Najpierw
pooddychad, porozglądad się, pogadad * potem zataszczyd bam*betle na górę. Nie pali
się, tu nie muszę
byd poukładana i odpowiedzialna.
* Myślałam, że się przewaliło, a tu tyle aut. Pozostawali czy dojechali?
Machinalnie przysunęłam do siebie deseczkę z plastrami pasztetu.
* I tak, i tak. * Ala zdecydowanie odsunęła ode mnie pyszności. * Zostaw, najpierw obiad.
Częśd jest już
od pewnego czasu, reszta wpadła na koniec tygodnia.
Zamieniła z Jackiem spojrzenie, które coś mi przypomniało, ale nie wiedziałam co.
Chciałam się odezwad,
ale szanowny właściciel podniósł moje bagaże.
* Chodź, pomogę ci. Masz swoją dziewiątkę. Czy ty się do nas wprowadzasz na miesiąc?
Z niedowierzaniem szacował wielkośd i wagę moich dwóch toreb podróżnych.
* Z dziką rozkoszą * wyznałam. * Ale jeszcze nie tym razem. To tylko drobne i niezbędne
rzeczy.
* A, chyba że tak. Ale wiesz, strasznie jestem ciekawy, jak wyglądają te drobne rzeczy.
* I niezbędne * dodałam, idąc za nim po schodach.
* Kiedyś ci pokażę.
Wdługim korytarzu paliły się jeszcze świąteczne lampki. Drzwi do pokoju naprzeciwko
były lekko
uchylone. Zerknęłam przechodząc, ale nie zobaczyłam nikogo.
Jacek wniósł moje rzeczy do dziewiątki. Jak ja lubiłam ten pokoik z wielkim tarasem i
drewnianą
balustradą! Cudna stylowa szafa, takie same nakastliki i skórzane krzesła. I grafiki starego
Krakowa na
ścianach.
* Obrastacie w luksusy… * Dotknęłam srebrnego te*lewizorka, instalując obok swojego
laptopa. * A
obiecałam sobie niedobory TV…
* Nie musisz go włączad * poinstruował mnie Jacek.
* Chod pewnie nie wytrzymasz… jak cię znam.
Drzwi pokoju naprzeciwko zamknęły się bezszelestnie. Zauważyłam to kątem oka;
dziwne, tu rzadko kto
dbał o taką prywatnośd, goście funkcjonowali przeważnie w gromadzie i bez sztywnych
granic. Stąd też
znajomości i przyjaźnie tu zawarte utrzymywały się długo po wyjeździe.
* Chodź, bo Ala ci nie wybaczy zimnej zupy. Jacek zagarnął mnie zdecydowanym ruchem
ramienia
i pociągnął w stronę schodów. Nie opierałam się zresztą, z dołu bowiem dochodziły
nieziemskie zapachy.
* Mamo, dzwonił Mateusz, wiele razy. Nie odbierasz komórki? * Weronika wydawała się
zafrasowana.
Zdusiłam w sobie narastające dośd skomplikowane uczucia i postarałam się o normalny
ton głosu.
* Tu czasami są kłopoty z zasięgiem. Nie powiedziałaś, gdzie jestem?
* Nie, chod dopytywał się dośd nachalnie. Ciekawe… Kiedy ja dzwonię, zawsze
odbierasz.
* Nie bądź taka inteligentna, dobrze? * Oj, była, była. * Skontaktuję się z nim potem.
Teraz muszę się
zregenerowad.
* Rozumiem. Jest ktoś ciekawy?
Moja córka z dużym powodzeniem stosowała skróty myślowe, chod często posługiwała
się
młodzieoczym sposobem rozumowania. „Ktoś ciekawy” miał byd zawsze lekiem na całe
zło.
* Całe stado * odpowiedziałam w podobnym stylu. * I nowy pies, z azylu, wabi się Baba.
* Okej, Mameniu, pogadałyśmy. Zadzwonię potem, jedziemy z Bartoszem na zakupy, pa.
*Pa.
Odłożyłam telefon z westchnieniem.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin