DOBRY PASTERZ CZ 146 - POTWORNE SKUTKI LEKKOMYŚLNYCH LUDZI, KTÓRZY PODPISALI PAKT Z DIABŁEM.docx

(1141 KB) Pobierz

PODPISYWANIE PAKTÓW Z DIABŁEM MOŻE ZAKOŃCZYĆ SIĘ OPĘTANIEM

Jedna z jej zaufanych osób, jak najbardziej wiarygodna, przytoczyła publicznie (podczas konferencji) następujący fragment treści prywatnych objawień Marty Robin tej niezwykłej kobiety.

Otóż według tego świadectwa, Hitler podpisał z demonem pakt zawierający następujący warunek: „Oddaj mi lud żydowski, a ja dam ci moją moc". Ten pakt miał trwać przez dziesięć lat i zostać złamany 8 grudnia 1942 roku, w dniu, w którym papież Pius XII zawierzył cały świat Niepokalanemu Sercu Najświętszej Maryi Panny. Porównując te objawienia z konkretnymi wydarzeniami w historii, dostrzegamy, że w tym samym momencie, w którym Pius XII dokonał zawierzenia, doszło do odwrócenia losów wojny na froncie wschodnim pod Stalingradem. Wiemy poza tym, że Hitler uczestniczył w tajnych stowarzyszeniach ezoterycznych i okultystycznych, co czyni jego pakt z demonem całkiem prawdopodobnym. Wiemy również, że Hitler stworzył w szeregach SS specjalną komórkę tajnych służb, która miała zajmować się zgłębianiem zagadnień magii i okultyzmu. Znamy na ten temat setki dokumentów. Możliwe, że pewnego dnia historia dostarczy nam jeszcze więcej światła w tej kwestii. W tej chwili musimy przyjąć, że ta sprawa pozostaje w kręgu hipotez.

Z drugiej strony posiadamy absolutną pewność, że narodowy socjalizm był systemem satanistycznym. „Kłamstwo, które leżało u podstaw narodowego socjalizmu, nie jest czysto ludzkie. Jest ono przede wszystkim diabelskie.

W każdej sytuacji, w każdym miejscu, w którym kłamstwo stało się zasadą życia, motorem myślenia, woli i działania, moce satanistyczne działają bezpośrednio. Tak było właśnie w przypadku narodowego socjalizmu. W swej ukrytej naturze był on diabelski" (Dom Aloes Mager, Szatan, Studia Karmelitańskie, s. 641).

Już w 1946 roku jeden z kanoników katedry w Monachium streścił specyfikę charakteru narodowego socjalizmu: „Szatan i Narodowy Socjalizm były ze sobą wzajemnie powiązane". Cytując te nieco spóźnione wypowiedzi, odczuwam pewien żal, że nie znalazł się nikt, kto ośmieliłby się myśleć w sposób tak otwarty przynajmniej dziesięć lat wcześniej, by powstrzymać ten przeraźliwy pakt z demonem. Tego rodzaju myślenie jest również wpisane w zadania egzorcystów. Mają oni demaskować Księcia ciemności i ostrzegać przed nim Kościół.

Jest pewne, że gdyby egzorcyści w wypadku narodowego so-cjalizmu dokonali wyraźnego rozeznania dziesięć lat wcześniej i mogli ostrzec przed tym niebezpieczeństwem Kościół, wspólnota wierzących z jeszcze większą odwagą sprzeciwiałaby się temu nieludzkiemu systemowi.

Propozycje paktów z demonem

Przeżyłem wiele razy jako egzorcysta propozycję zawarcia układu z demonem. Kiedy jakaś osoba jest bardzo dręczona albo wręcz opętana przez Diabła, zdarza się, że szczególnie podczas modlitwy egzorcyzmu traci przytomność, a w tym samym czasie demon zaczyna przemawiać przez jej usta.  Tak zachowuje się demon, gdy staje przed nim Chrystus w swojej mocy.

W słowach wypowiadanych przez demona można czasami usłyszeć propozycję zawarcia z nim układu. Przedstawię tutaj jedynie ostatnią „ofertę" Diabła, którą złożył mi raptem kilka dni temu. Odprawiałem egzorcyzm nad pewną kobietą. Nagle egzorcyzmowana zapadła w śpiączkę. Trwała ona już pięć godzin, a ja nie potrafiłem przez ten czas wyprowadzić kobiety z tego stanu. Demon, który ją opętał, Lucyfer, składał mi jednocześnie propozycje, rycząc przez usta kobiety: „Niech przestanie się modlić, pościć, niech skończy z tym wszystkim, wszystkim, wszystkim, a wtedy odejdę". Nie byłem jedyną osobą, która słyszała te ryki. Inni mieszkańcy domu byli też ich świadkami.

Nie dałem się zwieść tym namowom i z jeszcze większym zapałem kontynuowałem modlitwę. Po około trzydziestu minutach kobieta zaczęła odzyskiwać przytomność, została uwolniona od złego ducha.

Jako egzorcysta znam też przypadki przerażających wewnętrznych podszeptów do zawarcia układu z Szatanem, owym pokusom w wypadku odmowy dręczonych towarzyszyły groźby. Takie podszepty są często kierowane do osób, które wiodą prawdziwie święte życie. Tak było w przypadku osoby prowadzącej życie mistyczne, która, w rozumieniu osób duchowo zaawansowanych, została uniesiona do „siódmej komnaty" przez łaskę przemieniającego zjednoczenia (według duchowego języka świętej Teresy z Ávila).

 

W telewizji, której właściwie już nie oglądałam, pokazywano właśnie moment konsekracji podczas transmitowanej mszy świętej. W tej samej chwili demon zaczął mnie kusić z mocą wręcz niewyobrażalną, bym natychmiast zawarła z nim układ, nie mówiąc mi nawet dokładnie, czego miał dotyczyć. A chciał, żebym rozpoczęła nowe życie z nim, przeciwko Chrystusowi, przeciwko Eucharystii, przeciwko Męce i Śmierci naszego Pana Jezusa, przeciwko Maryi, kapłaństwu i Kościołowi. Demon chciał, bym każdego dnia odnawiała mój pakt z nim w jedności z konsekracją eucharystyczną, nawet gdybym nie była obecna na mszy świętej. Miałam też spisać ten cyrograf własną krwią.

Wpadłam w prawdziwą panikę. Zaczęłam krzyczeć: „Jezusie, Maryjo, ratujcie mnie!".

Oczywiście nie zawarłam wtedy tego paktu, ale byłam wewnętrznie załamana, zmiażdżona i przekonana, że prędzej czy później tego dokonam, bo nie będę w stanie się przeciwstawić.

Jedynym wyjściem z tej strasznej sytuacji była dla mnie śmierć. Choć zdawałam sobie sprawę, że to raczej marne rozwiązanie. Wahałam się tylko ze względu na mojego męża, moje dzieci i moje wnuki.

Podczas każdej mszy świętej ogarniał mnie potężny strach. Bałam się upaść, poddać się pokusie i wejść w układ z demonem. Podczas konsekracji całym wysiłkiem mojej woli i wiary zanurzałam się w duszy Kościoła, przyjmowałam serce Maryi i dokonywałam przymierza z duszą Jezusa, wyznając Ojcu Niebieskiemu: „Ojcze, w Twoje ręce oddaję mojego ducha (moją duszę)".

W uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny Ojciec Niebieski przybył. Przyszedł z ojcem misjonarzem oraz trzema przyjaciółmi, aby sprawować Eucharystię. Każdy przeżywał tę mszę świętą z niezwykłym zapałem, przepełniony wiarą i miłością. Ksiądz mówił podczas homilii piękne słowa, które ja jednak ledwo słyszałam, bo od samego początku mszy demon rzucił się na mnie z całą mocą: „Potrzebuję teraz tego przymierza, będę je miał, bądź tego pewna! Zawrzemy pakt, w którym oddasz mi ciało i duszę oraz wszystko, czego tylko zapragnę! Jeśli nie, zemszczę się na ojcu w jego posłudze, zemszczę się na twoich dzieciach, zwłaszcza na tych najbardziej słabych i delikatnych, i ty będziesz za to odpowiedzialna".

Słyszałam te potworne słowa codziennie w mojej duszy, w dzień i w nocy, ale z wyjątkową mocą brzmiały one podczas mszy, szczególnie kiedy były sprawowane z duchowym zapałem, głębokim skupieniem i w dzień uroczysty, tak jak to było tego poranka. Moja odpowiedź nigdy się nie zmieniała: „Nie zawrę tego przymierza, wolę natychmiast umrzeć, nawet gdybym została za to potępiona...".

Straszliwy lęk przepełniał moją duszę. O nie! To nie był strach o siebie samą. Śmierć, potępienie, wszystko to przyjmowałam z całkowitą obojętnością, byle bym tylko była jedyną potępioną osobą. Bałam się jednak okropnie zemsty demona na moich dzieciach. To wyrywało wręcz ze mnie serce i duszę.

Msza trwała nadal. Cudowna liturgia sprawowana przez moich przyjaciół. A ja nie słyszałam w zasadzie niczego, tak bardzo ogarnięta byłam przez tę potworną walkę. Miałam ochotę błagać, żeby natychmiast przerwano Eucharystię z litości nade mną.

I w ten sposób byłam przekonana, że popadałam w kolejne świętokradztwo. Czemu nie uciekłam? Czyżby przez posłuszeństwo? Tak, pozostałam wyłącznie z tego powodu.

Msza święta wreszcie się skończyła. Moja walka jednak trwała nadal. Na szczęście tak samo trwało moje całkowite przywiązanie do Kościoła. Odnowiłam moje przymierze z Jezusem, mówiłam wraz z Maryją: „Tak, Panie! Oto jestem gotowa oddać wszystko dla innych! Ojcze, w Twoje ręce oddaję ducha mego, moje życie".

„Pokój Pański niech będzie z wami!" - powtórzył w tej samej chwili kapłan.

Ależ nie! Na pewno nie ze mną!

Ten potężny strach! Strach, który mnie zadręczał, ogromne poczucie winy wobec tych, którzy byli najdrożsi mojemu sercu, a których miałaby dotknąć zemsta demona.

Szczególną wartością tego świadectwa jest troska osoby, która je składa, o jak największą wierność prawdzie. Towarzyszyłem lej kobiecie przez siedemnaście lat. Mogę więc osobiście zapewnić, że te przerażające szczegóły dotyczące kuszenia do zawarcia paktu z demonem są jak najbardziej prawdziwe. Wiem, że ta kobieta nie jeden, ale setki razy dotknięta była diabelską propozycją. Nie powinniśmy być również zbyt zaskoczeni jej akceptacją dla potępienia: „Przyjmowałam to z całkowitą obojętnością". Nie wchodziła tu oczywiście w grę obojętność typowa dla osób niewierzących. Wręcz przeciwnie, wiara tej kobiety łączyła się z doświadczeniem głęboko mistycznym.

W tym wypadku chodzi więc o miłość do Boga, która osiągnęła taki stopień zaangażowania, że przestało się już liczyć wszystko, co było związane z własnym życiem, z dobrem otrzymanym lub ocalonym dla siebie. Liczyło się tylko zbawienie innych. Jezus i inni ludzie wypełnili bez reszty serce kobiety. Natomiast wobec siebie samej - i tylko wobec siebie - okazywała ona całkowitą obojętność.

Co więcej, demon miał tak wielką władzę nad jej duchem i intelektem, że niejako związał je swoją mocą. Kobieta nie była w stanie przy użyciu własnych sił rozplatać tego śmiertelnego węzła, który zacisnął na całym jej człowieczeństwie sam Szatan, zapewniając ją przy tym o niewątpliwym potępieniu.

Szatan potrafi wycisnąć swoje idee w naszej głowie tak jak pieczęć, która z łatwością odciska się w miękkim wosku.

Kobieta dręczona przez złego ducha została ocalona tylko przez doskonałą i odwieczną Miłość.

Aby pomóc nam zrozumieć siłę wewnętrznych sugestii diabelskich, przytoczę jeszcze przykład młodego człowieka, szczerze i głęboko zaangażowanego w naśladowanie Bożej miłości. Przeżywał właśnie rekolekcje w jednym z paryskich domów zakonnych. Przez całą noc był dręczony wewnętrznymi pokusami, żeby zbezcześcić Najświętszy Sakrament i w ten sposób zawrzeć pakt z demonem. Nad ranem wstał z łóżka, ubrał się i jakby zahipnotyzowany duchowo udał się prosto do klasztornej kaplicy, by wyjąć z tabernakulum Najświętszy Sakrament i go zbezcześcić. Otworzył cyborium, chcąc wyjąć z niego konsekrowane hostie. Zauważył jednak, że wewnątrz została tylko jedna. Widząc to, po-myślał: „Jeśli zbeszczeszczę tę ostatnią hostię, na pewno nie ujdzie to uwadze innych". W tej samej chwili jakby zwolniła się w nim zablokowana zapadka i wyrwała go z tego strasznego otępienia. Był przerażony, a jednocześnie zaskoczony diabelską próbą przymierza, którego omal nie urzeczywistnił.

Nie ma niestety nic zaskakującego w tym, że Diabeł nas kusi, abyśmy zawarli z nim przymierze. To samo działo się przecież podczas kuszenia Jezusa na pustyni, opowiedzianego nam przez dwóch ewangelistów: świętego Mateusza i świętego Łukasza (Łk 4,1-13; Mt 4,1-11).

„Wówczas wyprowadził Go na górę, pokazał Mu w jednej chwili wszystkie królestwa świata i rzekł diabeł do Niego: 'Tobie dam potęgę i wspaniałość tego wszystkiego, bo mnie są poddane i mogę je odstąpić, komu chcę. Jeśli więc upadniesz i oddasz mi pokłon, wszystko będzie Twoje"'(Łk 4,5-7).

„Prosta uległość Bogu, którą Jezus zamanifestował, nie zniechęciła kusiciela. Zamiast przyjąć pozycję zdeklarowanego wroga, nakłada on na swą pogardę maskę ofert podziału władzy i panowania nad światem. Diabeł jest gotowy okazać wolę współpracy w dziele, które Jezus właśnie podejmuje: 'Jeśli tylko okażesz mi uwielbienie... oddam ci moją władzę i chwałę'. Na próżno byłaby podejmowana próba nawrócenia świata, gdyby nie miała jako przeciwnika władcy tego świata'. 'Królestwo będzie należało do tego, komu je powierzę, ale zanim je powierzę stawiam tylko jeden warunek: « Uczyń akt uwielbienia względem mnie»'. Za ten jeden gest Jezus otrzymałby, bez żadnego trudu, zmęczenia, odblask chwały królowania w największej ludzkiej chwale, władzę nad całym światem, o której mogli tylko śnić najwięksi zdobywcy. Czyż nie jest to upragniona władza, która pozwoliłaby ustanowić mesjańskie panowanie?" (Komentarz do Ewangelii świętego Łukasza, A. Valensin, J. Huby, wyd. Beauche-nc, Paryż 1926, s. 76).

Jezus demaskuje fałsz diabelskiej propozycji :„Panu Bogu swemu będziesz oddawał pokłon i Jemu samemu będziesz służył". Diabeł nie znajdzie w Jezusie najmniejszego pobłażania, ani szansy na zmowę. Jezus, Nowe Przymierze, kuszony był przez demona do zawarcia z nim przymierza. Pakt został odrzucony.

Nic więc dziwnego, że ludzie w ślad za Jezusem, bez względu na to, czy są daleko, czy blisko Królestwa Bożego, poddani są podobnemu kuszeniu.

U podłoża magii i uprawiania czarów leży często przymierze Z demonem, dokonane wyraźnie i bez złudzeń lub w duchowym zaślepieniu, pakt, który daje człowiekowi nadnaturalną władzę w zamian za uwielbienie i służbę Diabłu.

Przed kilkoma miesiącami sędzia rodzinny i do spraw nieletnich zmuszony był odebrać władzę rodzicielską pewnej matce. Po usłyszeniu wyroku kobieta, patrząc z nienawiścią w oczy sędziemu, wykrzyczała: „Współdziałam z potężnymi duchami, rzucę na ciebie urok i za dwa miesiące nie będzie już ciebie tutaj, będziesz chory". Dokładnie po dwóch miesiącach sędzia zapadł na głęboką depresję i został hospitalizowany w klinice psychiatrycznej. Przypadek czy owoc klątwy? Na jego prośbę odprawiłem egzorcyzm i zaraz potem mężczyzna opuścił szpital całkowicie zdrowy.

Pewna kobieta prosi mnie o pomoc za każdym razem, gdy zbliżają się do niej członkowie sekty, z którą się kiedyś zetknęła. Po każdej próbie takiego kontaktu jej mąż i syn zachowują się jak szaleni. Nigdy nie zwlekam z egzorcyzmem, więc i w tym przypadku reaguję jak najszybciej. Zawsze kiedy tylko kończę odprawiać egzorcyzm nad mężczyzną i dzieckiem, wszelkie objawy obłędu znikają. Przypadek czy owoc modlitwy?

 

Jednym z wielkich niebezpieczeństw w rozwiązywaniu tego typu problemów jest przenoszenie odpowiedzialności z siebie samego na innych. Czasami z wielką łatwością zrzucamy całą odpowiedzialność za nasze cierpienia na inne osoby, czyniąc je jedynymi winnymi naszych nieszczęść. Prawdziwy egzorcyzm zaczyna się zawsze od przywrócenia ludziom poczucia własnej odpowiedzialności za sytuację, w jakiej się znaleźli. Trzeba najpierw zachęcić ich do walki i przezwyciężenia tych właściwych przyczyn ich nieszczęścia, które bezpośrednio od nich samych są uzależnione. Dopiero kiedy te bezpośrednie przyczyny, bardzo często natury duchowej, zostaną usunięte, można przystąpić do modlitwy. To właśnie podczas modlitwy człowiek otrzymuje nadprzyrodzone światło, które potrafi rozwiać mroki cierpienia.

Demon bardzo rzadko atakuje samą tylko sferę fizyczną. Jego głównym celem jest przede wszystkim dusza człowieka. Dopiero w modlitwie można dostrzec rozmiar przeszkód, jakie demon stawia, i zakres zniszczeń, jakie sieje. Wtedy też pojawia się pytanie o sposób, w jaki został on „zaproszony".

Na ogół nie jesteśmy w stanie rozeznać wprost, czy ktoś uprawia magię lub czary, chyba że jest to całkowicie wyraźne bądź osoba sama się przyzna. Dlatego unikam wgłębiania się w tę problematykę. Koncentruję wszystkie moje siły na posłudze uwolnienia ludzi dręczonych przez demona, a wówczas nie zwracam uwagi na idee magiczne. Egzorcyzm sam w sobie potrafi takie problemy ujawnić, jeśli oczywiście zachodzi taka potrzeba.

Jestem przekonany, że propozycje przymierza składane ludziom przez Diabła mają rzeczywiście miejsce. Ci, którzy są daleko od Królestwa Niebieskiego, są kuszeni bardziej przez ich namiętności, ci natomiast, którzy są blisko Królestwa, kuszeni są bezpośrednio przez demona. Diabelskie propozycje mogą być tak silne, że może on kontrolować poszczególne władze ludzkiej osoby. Jeśli są opętane tylko władze wyobraźni, pamięci, inteligencji czy racjonalnego myślenia, to sytuacja nie jest jeszcze tak groźna. Jeśli jednak demon przejmuje kontrolę nad władzami bardziej głębokimi, takimi jak intuicja lub wola człowieka, sprawa staje się bardzo niepokojąca. Wtedy właśnie może okazać się, czy potrzebne jest sprawowanie egzorcyzmu.

Kiedy wykorzystano już wszystkie zwyczajne środki zbawienia, które Pan nam ofiarował, czyli modlitwę, post, sakrament pojednania, Eucharystię, ufność w opiekę Maryi i świętych aniołów, pokorę w walce w obronie wiary, a mimo to Szatan ciągle jest obecny i panuje nad władzami wewnętrznymi dręczonej osoby, wtedy konieczne staje się, żeby Kościół zainterweniował w sposób nadzwyczajny przez posługę egzorcyzmu. zgodnie z zaleceniem Pana, by jego uczniowie wyrzucali demony.

Przedstawię teraz historię, która uczy, jak bardzo ignorowanie wyjątkowej pokusy Szatana może mieć dramatyczne konsekwencje w życiu rodziny. Chodzi przy tym o znakomitą rodzinę, a dokładnie o młodego człowieka, chrześniaka jednego z kardynałów. Ignorancja rodziny, ignorancja psychiatrów, ignorancja wspólnot chrześcijańskich sprawiły, że młody człowiek o dobrych chęciach przemienił się w najgorszego bandytę.

Szatan nie ma przyjaciół. Może mieć jedynie niewolników. Ten młody człowiek przecierpiał okropne męki aż do dnia, kiedy został uwolniony z tej niewoli i mógł na nowo odnaleźć swoją rodzinę.

 

Moi rodzice są bardzo wierzącymi katolikami. Jako małe dziecko modliłem się wraz z całą rodziną rano i wieczorem i prawie każdego dnia przed pójściem do szkoły uczestniczyłem we mszy świętej. Już wtedy byłem bardzo umocniony w mojej wierze. Wszystko zaczęło się, kiedy miałem dziewięć i pół roku. Pewnego wieczoru, około godziny dwudziestej pierwszej, wszedłem do mojego pokoju, by położyć się spać. Zamknąłem drzwi i chciałem zapalić światło, ale nie mogłem znaleźć na ścianie włącznika. Szukałem go po omacku chyba z pięć minut i zacząłem się już bać. Wreszcie zdecydowałem się położyć po ciemku. Podszedłem do łóżka i nagle zauważyłem, że ktoś na nim leży, odwrócony twarzą do ściany. W chwili, w której na niego spojrzałem, odwrócił głowę w moją stronę i prostując się nieco, wyciągnął do mnie rękę, uśmiechając się, uczynił znak, jakby chciał mi powiedzieć, żebym za nim poszedł, jakby mówił do mnie: „Daj mi rękę i chodź ze mną!". Był ubrany na czarno, w habit podobny do ubioru kapucynów, z kapturem założonym na głowę. Mogłem jednak dostrzec jego głowę, która przypominała głowę osoby od dawna martwej i zmumifikowanej. Miał jednak wyraźne rysy twarzy, był blado-siny i miał bardzo zapadnięte oczy. Mimo panującego w pokoju mroku widziałem go bardzo dobrze, tak jakby otaczało go zimne światło. To na pewno nie był owoc mojej wyobraźni, to nie było przywidzenie, to była rzeczywistość.

Byłem tak bardzo przerażony, że pozostałem w bezruchu przez kilkanaście sekund, choć miałem wrażenie, że w tym czasie upłynęły całe lata. Kiedy wreszcie otrząsnąłem się z tego stanu, zacząłem rozpaczliwie szukać drzwi, uderzając na oślep pięściami w ścianę tak długo, aż je wreszcie znalazłem. Gdy udało mi się wyjść z pokoju, pobiegłem co sił w nogach do mojej mamy i jednym tchem opowiedziałem jej, co mi się przytrafiło. Właściwie to tylko wykrzyczałem: „Mamo, w moim pokoju zobaczyłem śmierć!". W pierwszej chwili bardzo się wystraszyła, przekonana, jak to mama, że coś złego mi się właśnie przytrafiło. Ostatecznie jednak nie uwierzyła mi. Od tamtego strasznego wieczoru żyłem w ciągłym lęku przed śmiercią. Nie mogłem zasnąć, zwłaszcza przy zgaszonym świetle. Każdej nocy śniły mi się koszmary śmierci, podczas których albo potwornie krzyczałem, albo mówiłem przez sen, czasami w dziwnym i nieznanym języku. Mimo że byłem dzieckiem, byłem pewien, że to wszystko pochodzi od Szatana. Tamto widzenie na pewno nie mogło być objawieniem prawdziwego anioła.

W dzień bałem się w zasadzie wszystkiego. Chodziłem przy samych murach domów, przerażony, że za chwilę coś spadnie mi na głowę. Czułem nieodpartą potrzebę kradzieży, czyniłem krzywdę sobie i innym, choć wewnętrznie próbowałem się przed tym brona. . Pojawiła się we mnie skłonność do perwersji. Powodowałem Wszelkiego rodzaju nieszczęśliwe wypadki, tak drobne, jak i bardzo groźne (zdarzało się ich nawet sześćdziesiąt w ciągu roku).

Kiedy miałem jedenaście lat, zacząłem pić alkohol. Narkotyzowałem się też za pomocą leków, mając nadzieję, że w ten sposób zwalczę lęk, który nigdy mnie nie odstępował. Niestety strach wracał za każdym razem ze zdwojoną siłą. Potem z biegiem lat stawał się coraz większy. Już jako jedenastolatek miewałem często stany utraty świadomości.

Kiedy miałem trzynaście lat, zdarzało mi się zasnąć i przez długi czas nie obudzić; mój sen trwał nawet do trzech dni. Potrafiłem zaatakować kogoś bez najmniejszego powodu. Pewnego razu zadałem mojej siostrze bliźniaczce cios sporym kamieniem w czaszkę, tak że powstała otwarta rana. Innym razem próbowałem popełnić samobójstwo, pijąc trzy litry alkoholu i zażywając lekarstwa. W końcu moi rodzice posłali mnie do psychiatry, który stwierdził, że jestem zupełnie normalny, mam tylko zaburzenia charakteru, czyli jestem złośliwym dzieckiem.

Od tamtej chwili rodzice zaczęli mnie srogo karać, a nawet bić. Oczywiście to sprawiło, że stałem się jeszcze bardziej agresywny i czułem się niekochany.

Zacząłem też zażywać tak zwane twarde narkotyki (heroinę i LSD). W tym samym okresie spędzałem już całe tygodnie w szpitalu psychiatrycznym.

Mając piętnaście lat, odkryłem książki dotyczące magii, per-wersyjnego seksu i sadyzmu. Zacząłem odczuwać w sobie coraz większe pragnienie, by kogoś zabić, zgwałcić i ofiarować to wszystko Szatanowi, do którego zacząłem się naprawdę modlić i którego w tamtym czasie adorowałem. Myślałem naiwnie, że jeśli będę mu sprawiał przyjemność, to on uwolni mnie od tego potwornego lęku.

Pewnej nocy, podczas pełni księżyca, dokonałem mojego pierwszego przymierza z Szatanem, które podpisałem własną krwią. Ofiarowałem mu całego siebie, moje życie i prosiłem go, aby w zamian uwolnił mnie od lęku i dał mi wszystko to, czego będę pragnął.

Począwszy od tej strasznej nocy zacząłem słyszeć wewnątrz siebie dziwne głosy, które popychały mnie i poddawały różne pomysły do czynienia zła. Kradłem więc różne rzeczy z kościołów, bezcześciłem Najświętszy Sakrament i „szprycowałem" się czymkolwiek.

Gdy skończyłem szesnaście lat, byłem już prawdziwym kryminalistą. Tylko w tym jednym roku spędziłem kilka miesięcy w domu poprawczym.

Jako siedemnastolatek zacząłem rozumieć, że Szatan wcale nie uwolnił mnie od mojego lęku. Zacząłem zatem szukać prawdy. Zacząłem jej szukać tam, gdzie powinien być Bóg. Stawiałem sobie pytania o sens życia i wieczność. Wtedy istniały dla mnie tylko dwie możliwości po śmierci: albo piekło, którego wcale się nie bałem, albo wieczny i nieprzerwany sen.

Zacząłem modlić się do Boga, ale nie uzyskałem żadnej wy-raźnej odpowiedzi. Postanowiłem więc odrzucić tak Boga, jak i Szatana. W tym samym czasie mój obsesyjny lęk przed śmiercią powrócił z siłą większą niż kiedykolwiek. Miałem stałe przeczucie, że za chwilę ktoś strzeli mi w plecy lub wielka fala przygniecie mnie znienacka.

Zdecydowałem zatem sam z tym wszystkim skończyć, jedząc całe opakowanie środków nasennych. Ponieważ mój organizm był już do nich przyzwyczajony, jedynym skutkiem mojej samobójczej próby było to, że spałem nieprzerwanie przez półtora dnia.

Ostatecznie powróciłem do Szatana, wyznając mu: „Zgoda, wygrałeś, jesteś silniejszy od Jezusa'. Potem zawarłem drugi pakt z Szatanem, podobny do pierwszego, tyle że zaraz po nim wpadł mi w oczy rysunek góry Mont Blanc z szybującym orłem. Poprosiłem Szatana, żeby pozwolił mi wejść duchem w ciało orła. Chwilę potem mój duch rzeczywiście opuścił ciało i zaczął unosić się we wszystkich pomieszczeniach domu. Mogłem oglądać z góry wszystkich członków mojej rodziny. Później wszedłem duchem w ciało orła. Przelatywałem wśród gór w ogromnym poczuciu wolności. To trwało kilka dobrych chwil, gdy nagle moja głowa prawie eksplodowała od wewnątrz (tak jakby przeszło przez nią silne wyładowanie elektryczne). Sprawiło to niewyobrażalny ból. Od tego czasu podobne eksplozje wewnątrz głowy zdarzały misie przynajmniej raz dziennie.

Natomiast lęk, który mi bez przerwy towarzyszył, prawie zupełnie zniknął. Nocne koszmary dręczyły mnie najwyżej raz na trzy dni. Za to rynek narkotykowy rozwijał się w moim życiu co-raz lepiej. Wszedłem w narkotykowy obieg, czyli w handel, potem więzienie, szpitale psychiatryczne.

Kiedy skończyłem osiemnaście lat, zaczęło mi się wydawać, że to ja mogę kierować działaniem Szatana. On jednak szybko dał mi odczuć, że jest zupełnie na odwrót. Widziałem jasno, że zapadam się coraz bardziej w swego rodzaju stan schizofreniczny.

Pewnego dnia w trakcie kupowania narkotyków usłyszałem wewnętrzny głos, który mówił: „ Wydaj wszystkie pieniądze, nie będziesz już ich potrzebował, bo dzisiaj wieczorem popełnisz samobójstwo". Prawdę mówiąc, w tamtym momencie wcale o tym nie myślałem. Kiedy nadszedł wieczór, kierowany całkowicie przez Szatana, przygotowywałem moje samobójstwo. Ustawiłem na stole czterdzieści świec i włączyłem muzykę, przy której zawarłem mój drugi pakt z Diabłem. Na koniec połknąłem całe opakowanie leku stymulującego pracę serca. Nie pamiętam nic z tego, co działo się tamtej nocy. Moja mama i mój brat opowiedzieli mi po moim przebudzeniu (około południa następnego dnia), że wieczorem weszli do mojego pokoju i zastali mnie siedzącego spokojnie przy stole,

 

który cały był w płomieniach. Patrzyłem na ogień jak dziecko, które ogląda dobry film. Mój brat zaczął gasić pożar, aleja zacząłem mu w tym przeszkadzać. Przy tym krzyczałem: „Nie macie prawa tego powstrzymywać!". Moja mama zapytała mnie: „Ale powiedz nam, czego nie mamy powstrzymywać?". Odpowiedziałem: „Nie widzisz? Naprawdę nie widzisz? Tam, między Jezusem i Lucyferem w płomieniach...".

To doświadczenie było dla mnie prawdziwym wstrząsem. Po-wiedziałem wtedy sobie: „Możliwe, że Jezus jest moją ostatnią szansą na ocalenie". Z ledwością udało mi się uniknąć zabrania mnie przez ambulans do kliniki psychiatrycznej.

Wyszedłem z domu i poszedłem prosto do jednej z katolickich wspólnot charyzmatycznych, której członków przypadkiem spot-kałem kilka dni wcześniej. Właśnie tam po raz pierwszy zawierzyłem moje życie Bogu. Po kilku dniach modlitwy, po dokonaniu aktu całkowitego zawierzenia Bogu zgodziłem się wrócić do szpitala psychiatrycznego. Udałem się tam, trzymając w rękach Biblię. Kiedy przekraczałem próg kliniki, jakiś jasny i spokojny głos mówił gdzieś w mojej duszy: „Nie martw się, wyjdziesz stąd już w sobotę po południu". Lekarz, który mnie przyjmował, planował zatrzymać mnie na oddziale przynamniej przez kilka miesięcy, widząc we mnie przede wszystkim zaawansowanego w nałogu narkomana. Poddał mnie natychmiast badaniom i całkowicie zszokowany stwierdził, że nie przejawiam żadnych objawów choroby psychicznej, ani uzależnienia. Opuściłem więc szpital w sobotę o godzinie szesnastej. Wróciłem do domu. Po kilku tygodniach czułem w sobie potężną pustkę. Zacząłem na nowo brać narkotyki. Mój lęk powrócił z jeszcze większym natężeniem niż dotychczas. Zawarłem trzeci pakt z Szatanem, który był podobny do drugiego.

Jako dwudziestolatek trafiłem do szpitala z powodu uzależnienia od heroiny. Ważyłem wtedy trzydzieści pięć kilogramów. Kiedy po kilku miesiącach opuściłem szpital, skończyłem ostatecznie ze „szprycowaniem" się, natomiast namiętnie wciągałem narkotyki przez nos i paliłem skręty. W wieku dwudziestu trzech lat moje życie przebiegało między handlem narkotykami, więzieniem, pracą malarza budowlanego, szpitalami psychiatrycznymi i kradzieżami. Zostałem szefem bandy przestępców.

Był początek 1983 roku. Przypadkiem wpadłem na ulicy na grupę charyzmatyków protestanckich. Przyłączyłem się do nich porwany ich miłością i postawą bezinteresownego poświęcenia.

Po upływie zaledwie tygodnia zerwałem całkowicie z narkotykami, lecz zniewalający mnie strach i nocne koszmary pozostały. Protestanci próbowali mnie egzorcyzmować nakładaniem rąk. Strach ustąpił na tydzień, a potem powrócił z jeszcze większą siłą. Domyślałem się, że Szatan nieźle się ze mną zabawia. To jednak nie przeszkodziło mi w rozpoczęciu kursu egzegezy, bym mógł zostać kaznodzieją.

Przez dziewięć miesięcy przepowiadałem Słowo Boże na ulicach. W tym czasie ani razu nie dotknąłem narkotyków. Miałem za to sporo sukcesów „apostolskich", szczególnie w kontaktach z narkomanami, prostytutkami i kryminalistami. Pewnego popołudnia poddałem się czarowi nieznanej mi kobiety i jeszcze tego samego wieczoru zapaliłem skręta z narkotykiem.

Byłem akurat w trakcie szukania pracy, i tak dnia 14 lipca 1985 roku trafiłem do wspólnoty w Cluny. Tam właśnie odkryłem miłość Chrystusa. Spędzałem czas na pracy i modlitwie. Zdarzały mi się jednak napady agresji. Wspólnota postanowiła posłać mnie do Chateauneuf de Galaure. Kiedy tam przybyłem, zaraz na drugi dzień miałem kryzys nerwowy. Zszedłem do kaplicy i płakałem przez kilka godzin. Ponownie oddałem całe moje życie Jezusowi i Maryi. Prosiłem Maryję, o której wiele mi mówiono podczas rekolekcji, a której dotąd praktycznie prawie nie znałem, by dała mi siłę nadziei: „ Wyzwól mnie z ciemnej doliny i uwolnij mnie od łańcuchów".

Na drugi dzień poszedłem do pokoju Marty i zostałem tam przez kilka godzin. Wtedy ogarnął mnie ogromny spokój. Wszystkie moje lęki zniknęły i wtedy również zostałem uwolniony od nałogu palenia, od „eksplozji" bólu w głowie i ataków epilepsji, które były wynikiem moich lęków. Potem dowiedziałem się, że w tym samym czasie kiedy ja przeżywałem rekolekcje, matka mojej chrzestnej została nawiedzona przez tak potężny lęk przed śmiercią, że dostała czterdziestostopniowej gorączki i trzeba było wzywać lekarza, bo wszyscy obawiali się, że kobieta naprawdę umrze. Pogrążona w tej trwodze krzyczała: „ To wszystko przez Marcina! Wyrzućcie go stamtąd! On przeszkadza w rekolekcjach!".

Na drugi dzień otrzymałem w Słowie Bożym wezwanie do kapłaństwa. Ojciec, który zaraz potem nakładał na mnie ręce, trafił na słowa z Drugiego Listu świętego Pawła do Koryntian (2 Kor 5,17-18): „Jeżeli ktoś pozostaje w Chrystusie, jest nowym stworzeniem. To, co dawne, minęło, a oto wszystko stało się nowe. Wszystko zaś to pochodzi od Boga, który pojednał nas ze sobą przez Chrystusa i zlecił nam posługę jednania". To wylanie Ducha Świętego było dla mnie źródłem ogromnego pokoju. Rekolekcje się skończyły. Zaledwie w kilka godzin po opuszczeniu Châteauneuf zostałem znowu zaatakowany przez demona. Znów dopadły mnie: strach, agresywność i koszmary.

Spotkałem jeszcze kilka wspólnot zakonnych. Wreszcie na początku września 1985 roku dotarłem do wspólnoty, której nazwy nie chcę podawać. Tam jeden z ojców powiedział, że powinienem być egzorcyzmowany (potem dowiedziałem się, że wielu księży i zakonników, którzy mnie znali, myślało o tym samym, tylko nie ośmielili się tego powiedzieć). Kiedy stałem się gościem wspomnianej wspólnoty X, cierpiałem prawie cały czas na straszne migreny i odczuwałem bóle w całym ciele. Strach na nowo towarzyszył każdemu mojemu oddechowi.

Przełożony wspólnoty wciąż wyrażał przekonanie, że powinienem zostać egzorcyzmowany. Poprosił więc o radę znajomego egzorcystę. Ten potwierdził, że jest wielce prawdopodobne, iż potrzebuję egzorcyzmu.

Udałem się więc do wskazanego kapłana najszybciej, jak tylko mogłem, w towarzystwie zaufanego przyjaciela. Ojciec egzorcysta w ciągu piętnastu minut postawił mi całą serię pytań. Następnie powiedział: „Jest absolutnie konieczne, byś został uwolniony".

Od pierwszych chwil egzorcyzmu całe moje ciało przeszywały drgawki i skurcze. Trzeba było położyć mnie na łóżku. W pewnej chwili chciałem nawet, żeby przerwano egzorcyzm. W odpowiedzi ojciec skropił mnie wodą święconą, która parzyła mnie jak prawdziwy ogień.

Ojciec sprawował egzorcyzm przez czterdzieści pięć minut. W pewnej chwili miałem wrażenie, że demon odszedł. Poczułem, że ogarnął mnie pokój. Ojciec powiedział, że demon wcale nie od-szedł, tylko się ukrył. Kontynuował więc modlitwę, a ja na nowo dostałem drgawek. Miałem wizję góry i orła, który spadał na ziemię. Po tej wizji wszystko wróciło do normy. Zniknęły bóle głowy, nocne koszmary, obsesja, że jakiś człowiek do mnie strzela, i lęk przed śmiercią. Opanowało mnie głębokie uczucie spokoju.

Egzorcysta powiedział: „ Oto jesteś uwolniony. Chodźmy podziękować Maryi". Następnie wyrecytował dziękczynny kantyk. Byłem tak bardzo szczęśliwy, że niewiele się zastanawiając, powiedziałem mu: „Chcę zostać księdzem. Co mam zrobić, żebym mógł wstąpić do seminarium? Czy będę mógł któregoś dnia również zostać egzorcystą?". Byłem głęboko wzruszony, że podczas modlitwy egzorcyzmu doznałem tak głębokiej przemiany. Aż trudno było mi w to wszystko uwierzyć.

Wraz z przyjacielem, który mi towarzyszył, opuściliśmy dom księdza. Tuż przed odejściem ojciec powiedział mi: „Nie martw się. Jest możliwe, że będziesz jeszcze dręczony przez demona, nawet kiedy będziesz wiernie postępował za słowami Chrystusa. Nie bój się wtedy mnie wezwać. Jezus dał Kościołowi władzę wypędzania złych duchów i kiedy tylko taki się pojawi, przepędzę go precz".

Całe szczęście, że ojciec powiedział mi te słowa na pożegnanie, gdyż od tamtego czasu zdarzyło mi się jeszcze wielokrotnie doświadczyć działania demona, nawet kiedy byłem w pełni oddany dziełu ewangelizacji. Pewnego razu jadąc pociągiem zostałem sparaliżowany strachem, co najmniej przez dwadzieścia minut, innym razem podczas komunii świętej Ciało Chrystusa utknęło w moim gardle i przez pół godziny nie mogłem go przełknąć. Krzyż, który dla mnie pobłogosławił egzorcysta, chroni mnie w sposób bardzo widoczny, a modlitwa do Najświętszej Maryi Panny daje mi siłę do zwycięstwa w tej walce.

Demon powracał czasami bardzo wyraźnie. Pewnego razu powiedział mi: „Teraz cię zabiję". Zaczął mnie atakować uczuciem strachu, potem ścisnął mi klatkę piersiową, jakby związał ją stalowym łańcuchem. Miałem wrażenie, że zaraz się uduszę. Na szczęście ojciec egzorcysta pośpieszył mi z pomocą i po raz kolejny uwolnił przez egzorcyzm.

Spisanie tego świadectwa wiele mnie kosztowało, ponieważ de-mon chce za wszelką cenę przesz...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin