Krawczyk Agnieszka - Dziewczyna z aniołem.pdf

(1220 KB) Pobierz
Agnieszka Krawczyk
Dziewczyna z aniołem
Wydawnictwo SOL 2012
Pawłowi
CZĘSC PIERWSZA
W MROK
Wiosną 1959 roku Kraków żył trzema wydarzeniami - występami słynnej tancerki
Josephine Baker, powodzią stulecia, podczas której woda w Wiśle wezbrała na wysokość
siedmiu metrów, oraz tajemniczą śmiercią Iwony Horn.
Morderstwo maturzystki, zabitej przed Wielkanocą w mieszkaniu jej rodziców przy ulicy
Batorego, wstrząsnęło całym miastem. Wszędzie - na poczcie, w sklepie, na ulicy, w
kościele i w kawiarni - mówiono tylko o tym. Z dnia na dzień plotki stawały się coraz
bardziej fantastyczne: szeptano o porwaniu, krwawych rytuałach, gwałcie i znieważeniu
zwłok. Każda plotkara znała osobiście przynajmniej jedną osobę, która „na własne oczy”
widziała te okropieństwa. Mnożyły się domysły i spekulacje. Mówiło się o zemście,
zbrodniczej miłości, czasami morderstwo to miało być karą za jakieś grzechy ojca Iwony,
prokuratora Horna, innym razem fatalną pomyłką. Miasto wiedziało wszystko i
jednocześnie nie miało pojęcia o niczym.
Oczywiście, władze nie szczędziły sił, by tonować nastroje. Zabójstwo pięknej
dziewczyny zawsze budzi silne emocje. A Iwona Horn nie była zwykłą uczennicą z
liceum Nałkowskiej. Była rajskim ptakiem, istotą z innego, lepszego świata. Kiedy o tym
piszę, ciągle mam przed oczyma jej bladą pociągłą twarz z mocno zarysowanymi kośćmi
policzkowymi. Oczy o regularnym kształcie migdałów ocieniały długie, podkręcone na
końcach rzęsy. Wydawała się pociągająca i niebezpieczna jednocześnie.
Nie. Śmierć takiej dziewczyny nie mogła przejść bez echa. Mimo to pierwsze
doniesienie w „Kronice wypadków” „Dziennika Polskiego” było więcej niż lakoniczne:
została uduszona poduszką, a jej ciało znaleźli rodzice wracający ze świątecznego
wyjazdu do krewnych. Następnego dnia gazeta napisała, że milicja prowadzi „intensywne
działania śledcze” i jest już bliska schwytania sprawcy.
1
Nic bardziej mylnego. W ciągu tych kilku nerwowych tygodni poprzedzających
aresztowanie mordercy zrozumiałem, że wszyscy wokół mnie kłamią i są równie bezradni
i przerażeni jak ja sam.
Ja też kłamałem. Przez te wszystkie lata ukrywałem prawdę, ale teraz jest mi coraz
trudniej milczeć.
Przeczytałem kiedyś, że każdy mijający dzień zabiera odrobinę brzemienia
przygniatającego serce kłamcy. Dla mnie upływający czas wcale nie był łaskawy. Dni
zamieniały się w miesiące, a te w lata, ale pamięć owej wiosny roku 1959 na zawsze we
mnie pozostała. Była jak jad, który zatruł moje życie i zmienił mnie w kogoś zupełnie
innego. Kim byłbym, gdyby nie śmierć Iwony Horn? Wielokrotnie zadawałem sobie to
pytanie, stając w oknie mego obskurnego mieszkania naprzeciwko dawnej ubezpieczalni
przy Batorego i patrząc na ludzi spieszących ulicą do swoich spraw. Oczywiście nie mogę
tego wiedzieć, jestem jednak pewny, że nie spędziłbym tych lat w poczuciu winy,
beznadziei i życiowej porażki.
Minęło wiele czasu. Jestem już stary. Pewnie zabrałbym tę historię do grobu, gdyby nie
dziwne wydarzenie z ostatnich dni. Zdarzyło się coś, co boleśnie przypomniało mi tamten
czas.
Myślę, że nie skrzywdzę już dzisiaj nikogo, wyjawiając prawdę, ponieważ opisane tu
fakty od lat spowija mgła niepamięci. W ten sposób choć na chwilę przywrócę do życia
bohaterów tamtych dni, w tym kogoś, kto był moim najlepszym i jedynym przyjacielem,
ale ja nie umiałem wówczas tego docenić i zrozumieć. Chciałbym, aby i on pojawił się w
tej opowieści - odważny, zawsze czujny i wierny. Niech przemówi w niej własnym
głosem, przedstawiając wydarzenia, w których nie mogłem wspólnie z nim uczestniczyć.
Będę miał
złudzenie, że doktor Gruszewski wciąż stoi u mego boku pełen współczucia i mądrości
płynącej ze strasznych doświadczeń życiowych, o których potrafił milczeć.
Ja… Byłem wówczas słaby i bałem się. Tak, wiem - nic mnie nie usprawiedliwia i od lat
noszę w sobie piętno tego, który zawiódł w najważniejszym momencie.
Tajemnica coraz bardziej mi ciąży. Wiem, że nadszedł w końcu czas, by ją komuś
powierzyć.
Proszę bardzo - oto opowieść zdrajcy…
Zgłoś jeśli naruszono regulamin