To było dobre życie.
Właściwie tylko tyle zdążyłem pomyśleć, zanim moje okno wypełnił kadłub samolotu pasażerskiego i cały świat stanął w ogniu. Eksplozja za eksplozją. Dokładnie cztery głuche uderzenia przebijające się przez delikatną membranę snu, rozklejające powieki i wpuszczające do głowy zimny powiew rzeczywistości o czwartej nad ranem.
Albert zawsze puka do drzwi. I zawsze wpada tu bez zapowiedzi, najczęściej w środku nocy, nawalony, cały przesiąknięty zapachem whisky i drogich kobiecych perfum, żeby opowiedzieć mi ze wszystkimi szczegółami, co się wydarzyło tego wieczoru. A ja zawsze daję mu te kilka chwil niepewności, czekam do momentu, w którym za drzwiami usłyszę zniecierpliwione szuranie, i dopiero wtedy podnoszę się, zataczam w półśnie przez długi korytarz i otwieram te drzwi, bo od tego są kumple.
– Człowieku... – mówi, praktycznie taranując mnie w wejściu. To też część rytuału. Podobnie jak wtargnięcie do mojej kuchni. Znika tam na dobre pół minuty okraszonej trzaskaniem szafek i dźwiękami butelek przetaczających się po granitowych blatach.
– Nie masz lodu – oznajmia wreszcie, wyłaniając się ze środka z dwiema wypełnionymi po brzegi szklankami, po czym idzie pijanym krokiem do salonu. Siadamy w najnowszych, masujących plecy fotelach firmy Ironthrone, które kupiłem sobie za ostatnią premię. Albert nie komentuje ich. Przechyla drinka i każe mi słuchać uważnie swojej historii.
– Szkolenie ze strategii komunikacji, dwa lata temu, kolacja zapoznawcza – zaczyna. – Upiliśmy się tam w towarzystwie pewnej bardzo interesującej niewiasty – mówi, ilustrując słowo „interesującej” niedwuznacznym gestem, tak żebym na pewno wiedział, że chodzi mu o jej kształty.
– Pamiętam, Al. Mieliśmy wspólny pokój, więc nocowałem w restauracji – przypominam mu. – Weronika jak–jej–tam?
– Nieważne – ucisza mnie. – Ściany mają uszy. W każdym razie byłem dzisiaj na spotkaniu z menedżerami z ATL. Przyszedł też szef. Z żoną. Zgadnij, kim jest żona szefa? Poczekaj, podpowiem ci – mówi, odkładając na chwilę drinka, żeby znów obrazowo powymachiwać łapami.
– Miasto jest małe.
– Za małe. Ale słuchaj dalej. Dziewczyna podchodzi do mnie, przedstawia się z imienia i nazwiska i podaje sztywno rękę, więc wiem, że rozmowa o „starych dobrych” nie wchodzi w rachubę. Jak ktoś zapyta, to się nie znamy. Spoko. Siedzimy tam jedną godzinę, drugą godzinę. Gadamy o kompletnych pierdołach, gratulujemy sobie zdobycia nowego klienta przy każdym toaście, ale widzę, że ona cały czas szuka kontaktu wzrokowego. Coś ją gryzie.
– Wysyła ci wiadomość – zgaduję.
– W sali jest zakaz używania ...
renfri73