Zawsze tak było, że jako pierwsi wyczuwali jego obecność długowieczni i dzieci.
Elf, w zamyśleniu spoczywający na ławeczce naprzeciwko bramy do warsztatu, nieoczekiwanie poderwał głowę i wbił spojrzenie w najbliższe skrzyżowanie. Wyrostek–ork, który wraz z dwoma kolegami grzmocił właśnie w bramie butelkę podwędzonego przed chwilą portweinu, upuścił nagle na wpół pustą szklankę, a pozostali dwaj nawet go za to nie opieprzyli.
Na skrzyżowaniu pojawił się staruteńki pikap, udomowiony chyba jeszcze przed Krymskim Podziałem.
Orki pośpiesznie cofnęły się w zbawczy półmrok bramy. Elf zmienił nieco pozycję, oderwał się nawet od dawno niemalowanego oparcia ławki.
Z pikapa wysiadł żywy. Ubrany był w wyblakłe dżinsy i ciężkie krasnoludzkie buciory. Miał całkowicie łysą czaszkę; nawet z tej odległości elf rozróżniał tatuaż na głowie: czerpak koparki zawisł dokładnie nad uchem. Obok widniała sylwetka żywego – ni to elfa, ni to człowieka. A może nawet niezbyt przysadzistego orka.
Elf natychmiast domyślił się, że nad drugim uchem wytatuowana jest cała koparka, a wysięgnik z żuchwą ciągnie się przez cały wygolony tył głowy.
Orki nie widziały tatuaży. Przede wszystkim z powodu innej budowy oczu. To znaczy – coś takiego ciemnego, co zdobiło czerep przybyłego widziały, ale ich uwagę przykuła przede wszystkim broń: przytroczony do kurtki pompowiec bez kolby.
Żywy zarzucił przez jedno ramię burego koloru bag i nieśpiesznym krokiem skierował się do bramy ozdobionej – o ile można użyć tego określenia w stosunku do takich pozbawionych koloru liter – lakonicznym szyldem: SCHOD. ROZWAŁ. WULKANIZACJA. CAŁODOBOWO. Przemaszerował obok elfa, nie poświęciwszy mu ani jednego spojrzenia.
Za bramą znajdowało się niewielkie podwórko, ograniczone z jednej strony szeregiem boksów–garaży. Na placyku, przed jedynym otwartym boksem, tkwił truck marki Inguł z sygnalizującą chorobę, otwartą i przesuniętą do przodu kabiną. Obok, nie mniej zamyślony niż ciężarówka, stał leciwy już kobold w wytartym z powodu długiego używania skórzanym fartuchu, nałożonym na kombinezon. Obuwia na stopach nie było.
Kiedy łysy podszedł bliżej, kobold gwałtownie odwrócił się, rozłożył skrzyżowane na piersiach ręce:
– Geralt? – zapytał ze zdziwieniem. – Jakie wiatry cię tu przywiały? Witaj!
– Witaj, Schodzie Rozwałyczu – odparł nazwany Geraltem.
Z tonu jego głosu czuło się, że ...
renfri73