Kryształowa więź - Anne McCaffrey.pdf

(1102 KB) Pobierz
Anne McCaffrey
Kryształowa Więź
Crystal Line
przełożyła: Teresa Tyszowiecka-Tarkowska
Rozdział I
— A na drogę niech jej gwiazdka świeci! — zawołała Killashandra Ree
do siebie, gdyż jej słowa poprzez ryk rozbijających się o dziób „Anioła" fal i
dudnienie wiatru o wydęte żagle i naprężone sztagi nie miały najmniejszych
szans dotrzeć do Larsa Dahla.
Wycelowała palec w horyzont, na którym wschodziła pierwsza wieczorna
gwiazda. Obejrzała się, czy Lars patrzy w jej stronę. Skinął głową z
uśmiechem, a w jego ogorzałej twarzy błysnęły śnieżnobiałe zęby. Po
opłynięciu głównego kontynentu Ballybranu była niewiele mniej opalona od
niego, jednak to Lars z nich dwojga zawsze wyglądał na prawdziwego wilka
morskiego, zwłaszcza kiedy stał, tak jak teraz, z kołem sterowym w mocnych
dłoniach i balansował wysokim, smukłym ciałem na szeroko rozstawionych,
bosych stopach. Łódź halsowała prawą burtą przy pełnych żaglach. Włosy
Larsa, spłowiałe od słońca i nasączone solą, rozwiewały się jak rytualny
pióropusz.
Od postrzępionej, kamiennej linii brzegu dzieliła ich jeszcze chwila
żeglugi, jednak lada moment — o wiele za wcześnie, zdaniem Killashandry
— mieli dobić do lądu i zarzucić kotwicę w porcie obsługującym bazę Cechu
Heptyckiego.
Killashandra westchnęła. Gdyby to od niej zależało, rejs nigdy by się nie
skończył, choć kojące działanie morskich fal nie wystarczało, żeby oczyścić
jej krew z kryształu. Lars, który śpiewał krócej od niej, był w lepszej formie.
Wiedzieli jednak, że podczas następnego wypadu w Pasmo muszą wydobyć
wystarczającą ilość kryształu, żeby wyrwać się z planety na czas zbliżającego
się znów nieuchronnie Przejścia. Modliła się w duchu, żeby ich sanie były
już po remoncie, gotowe do odlotu w Pasmo.
Na wspomnienie kamiennej lawiny, która pogrzebała ich pojazd,
zgrzytnęła zębami z upokorzenia. Trzeba było wysyłać po nich ekspedycję
ratunkową! Sprowadzenie zdruzgotanych sań do bazy nieźle nadwerężyło ich
kredyty. Przed wypadkiem zdążyli naciąć dosyć kryształu, który, dzięki
odpornym pojemnikom, wyszedł z katastrofy cało. Stać ich było więc na
pokrycie wysokich kosztów napraw, nie starczyło jednak na wypad poza
planetę na czas remontu sań. Kolejny raz pozwolili, by „Anioł" i zew
ballybrańskich wód zagłuszyły wezwanie kryształu i uwolniły ich od nudy
pobytu w bazie.
Killashandra przysięgła sobie jednak na wszystkie świętości, że teraz
wyśpiewają kryształ w najlepszym gatunku o ile uda im się ponownie trafić
na tamtą, pechową, żyłę. Kryształ komunikacyjny zawsze był w cenie. Oby
tylko udało im się za jednym zamachem wyciąć cały zestaw nie brzmiący
żadnym fałszywym tonem. Była zdecydowana wyjechać z planety; tym
razem nie da się Larsowi namówić na poznawanie kolejnych mórz. Istnieją
planety równie interesujące jak wody Ballybranu. Gdyby Lars nie zostawiał
jej od czasu do czasu prawa do decyzji – poważnie zastanawiałaby się nad
zmianą partnera. Na przykład na tego młodego, barczystego rudzielca o
niepokojących oczach i łobuzerskim uśmiechu, który tak bardzo kogoś
przypominał. Wiatr wiał jej teraz w twarz. Skrzywiła się. Coraz częściej
musiała zasięgać porad „programu osobistego". Śpiewała kryształ od wielu
lat i doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że ma coraz poważniejsze luki w
pamięci, choć nie wiedziała ani czego nie pamięta, ani jak wiele zapomniała.
Wzruszyła ramionami. Cóż, dopóki jeszcze nie zapomniała o Larsie Dahlu, a
on o niej...
„Anioł" opływał teraz masyw przylądka, zza którego wyłaniała się
wschodnia elewacja sześciennej bryły bazy Cechu Heptyckiego. Budynek
stał kilka kilometrów w głąb lądu, lecz nawet z takiej odległości prezentował
się groźnie. Dobry humor Killashandry gwałtownie prysnął.
— Koniec laby — mruknęła niechętnie, z góry wiedząc, co powie Lars.
— Koniec laby! — wrzasnął, przekrzykując wiatr.
Zatrzęsło nią z irytacji.
Tylko nie to — pomyślała wznosząc oczy do nieba. Byli ze sobą tak
długo, że mogła z góry przewidzieć każde jego słowo. A może po prostu
trzeba im jakiejś odmiany? Larsowi ich morskie wypady najzupełniej
wystarczały do szczęścia, ale ona odkryła nagle, że potrzebuje czegoś więcej.
Skrzywiła się. Więcej, to znaczy ile? Lars krzyczał i machał do niej,
wzywając, by zeszła do niego do kokpitu. Uchylając twarz przed spienionym
rozbryzgiem przelatujących przez burtę fal, ostrożnie, niemniej z wprawą,
ruszyła w stronę rufy, walcząc z wiatrem i przechyłami pokładu „Anioła".
Kiedy podeszła do Larsa na wyciągnięcie dłoni, przygarnął ją do siebie, a
uśmiech, którym ją obdarzył, wyrażał najwyższe zadowolenie z wiatru, fali,
jachtu, mimo że zbliżali się do kresu podróży. Oparła się o wysokie,
muskularne ciało Larsa. Znała go tak dobrze. Cóż, wśród śpiewaków
kryształu coś takiego może być nawet pewnym plusem, zwłaszcza kiedy
pamięć zaczyna szwankować. Podniosła wzrok na twarz partnera. Nawet
łuszczący się nos nie był w stanie zachwiać wytworności jego profilu. Lars
Dani, stały czynnik w jej życiu!
— Lars, Killa! Lanzecki kazał się wam stawić, jak tylko zawiniecie do
doku! — zawołał kapitan portu, chwytając cumę, wprawnie rzuconą przez
Killashandrę, i metodycznie okręcając ją wokół kołpaka. Śpiewaczka, z cumą
rufową w ręku, zeskoczyła lekko na pochylnię basenu jachtowego.
— Słyszysz, co do ciebie mówię?! — ryknął.
— Jasne, że słyszę.
— Oboje słyszymy! — wtrącił Lars, puszczając oko do Killashandry.
Posłuszna starym nawykom, zbiegła pod pokład sprawdzić, czy w kabinie
zostawili wszystko jak trzeba. Ostatni rzut oka zawsze należał do jej
obowiązków. Lars natomiast wprowadzał jacht do portu. Zadowolona z
wyników inspekcji, wyrzuciła na pokład żeglarskie worki z odzieżą, a sama
wspięła się po schodkach, niosąc ostrożnie torbę odpadów nieorganicznych.
Lars wył czył silniki jachtu i zajął się zabezpieczaniem pięty bomu.
— Zaopiekuję się jachtem — ponaglał ich kapitan.
Kiedy Cechmistrz wzywał śpiewaka, ten powinien stawić się
niezwłocznie. Ta para najwyraźniej rządziła się własnymi prawami, jednak
nie uśmiechało mu się wcale obrywać za ich niesubordynację.
— Wiem, że się nim zaopiekujesz, Pat — zapewnił Lars, sprawdzając
wanty. — Ale trudno mi na zawołanie wyzbyć się starych nawyków.
Schowasz łódź, gdyby zaczęło bardziej dmuchać? — Skinieniem głowy
wskazał pojemny basen krytych doków.
— A co, może kiedyś nie schowałem? — odburknął Pat z urazą,
wciskając głębiej dłonie w kieszenie kapitańskiej kurtki.
Lars porwał z pokładu swój worek i zgrabnie zeskoczył na nabrzeże, po
czym z uśmiechem wymierzył Patowi kuksańca, który go miał udobruchać.
Killashandra, skinąwszy kapitanowi z wdzięcznością głową, ruszyła za
Larsem. Dogoniła go na rampie doku. Wsiedli w pierwszy z brzegu ślizgacz i
obrali kurs na kompleks zabudowań Cechu.
Zaparkowali i weszli do mieszkalnej części kompleksu. Wjechali windą
na poziom zarządu. W tym czasie dziewiętnaście osób tonem oscylującym
Zgłoś jeśli naruszono regulamin