Finder Joseph - Człowiek Firmy.txt

(1067 KB) Pobierz
JOSEPH FINDER

Człowiek Firmy

Z angielskiego przełożył Andrzej Leszczyński

Joseph Finder

Człowiek Firmy

Ĺšwiat KsiÄ…ĹĽki .

Ĺšwiat KsiÄ…ĹĽki Warszawa 2006 BenelsiTiann Media Sp.

z o.o.

ul. Rosoła 10.

Skanował i poprawił - Zygmunt Czaja

Finderowi Niewdzięczna jest rola ojca rodziny - żywiciela, a zarazem wroga

wszystkich.

Aueust Strindbers.

CZÄ?Ć PIERWSZA

OCHRONA

1

Gabinet dyrektora naczelnego Korporacji Stratton trudno było nazwać prawdziwym

gabinetem. Każdy normalny człowiek określiłby go mianem boksu, tyle że w firmie

- produkującej eleganckie, obciągnięte srebrzystą syntetyczną tkaniną panele

tworzące ?cianki działowe po obu stronach błyszczącego stalowego biurka marki

Ergon, również dzieła korporacji - słowo ?boks" było zakazane. W końcu nikt nie

pracuje w boksie w firmie zajmujÄ…cej siÄ™ tworzeniem boksĂłw, a jedynie ?wykonuje

przydzielone zadania" na swoim ?stanowisku roboczym", będącym czę?cią

?przestrzeni biurowej opartej na planie otwartym".

Nicholas Conover, dyrektor korporacji, odchylił się na oparcie najnowszego

wyrobu firmowego, obitego skórą fotela Symbiosis, próbując się skupić na ciągach

liczb padajÄ…cych z ust dyrektora finansowego Scotta McNally'ego, kurduplowa-tego

i zakompleksionego gamonia o podejrzanym upodobaniu do arytmetyki. Krytycznie

nastawiony do życia i odznaczający się ciętym dowcipem Scott był zarazem

najmądrzejszym facetem, jakiego Nick w życiu spotkał, jednakże niczym się tak

nie brzydził, jak zebraniami dotyczącymi spraw finansowych.

- Czyżbym cię zanudzał, Nick? m s r - Jeszcze pytasz?

McNally stał przy wielkim monitorze plazmowym i wodząc wskazówką po ekranie,

obja?niał znaczenie kolejnych wykresów sporządzonych w programie PowerPoint.

Miał niewiele ponad metr pięćdziesiąt, był o głowę niższy od Nicka. Uwagę

przyciągały jego nerwowe tiki, gwałtowne ruchy oraz niemiłosiernie poobgryzane

paznokcie. Mimo że nie przekroczył jeszcze czterdziestki, szybko łysiał,

szczurze gniazdko na czubku głowy okalały zmierzwione kępki kręconych włosów.

Forsy miał w bród, ale chyba bez przerwy nosił tę samą, po-przecieraną już na

kołnierzyku niebieską koszulę, która pamiętała jeszcze jego studia w Akademii

Ekonomiczno-Handlowej Whartona. Rozbiegane piwne oczy były mocno podkrążone.

Rozprawiając o niezbędnych tegorocznych redukcjach zatrudnienia, o tym, ile będą

kosztować i jakie zyski powinny przynie?ć w roku przyszłym, bez przerwy lewą

ręką skubał resztki włosów nad uchem.

Asystentka Nicka, Marjorie Dykstra, była nadzwyczaj sumienna, stąd też jego

biurko stanowiło wzór ładu i czysto?ci. Oprócz komputera (z monitorem

ciekłokrystalicznym i bezprzewodową klawiaturą, a zatem bez myszki i zwojów

kabli) stał na nim tylko czerwony model ciężarówki dostawczej z wymalowanym na

boku emblematem korporacji i oprawione zdjęcia dzieci. Conover dla zabicia czasu

wpatrywał się w fotografie, mając nadzieję, że Scott odbierze to jako wyraz

zamy?lenia i skupienia na prezentowanych liczbach.

Miał jednak na końcu języka pytanie: ?I jakie stąd płyną wnioski, przyjacielu?

Grube ryby z Bostonu będą zadowolone, czy nie?".

Tymczasem McNally ciągnął monotonnym głosem na temat oszczędno?ci oraz kosztów

odpraw dla zwalnianych pracownikĂłw, wskazujÄ…c ?metryki" albo ?jednostki

pracownicze" na słupkowych wykresach PowerPointa.

- W tej chwili ?rednia wieku pracownikĂłw wynosi czterdzie?ci siedem i siedemset

osiemdziesiąt dziewięć tysięcznych z odchyleniem standardowym sze?ć koma

dziewięćdziesiąt dwa. - Zwróciwszy uwagę na szkliste oczy dyrektora, u?miechnął

się skąpo, lekko postukał aluminiową wskazówką

12

w ekran i dodał: - Zresztą, ludzki wiek to też tylko liczba, prawda?

- Niesie ze sobÄ… jakie? dobre wiadomo?ci?

- Och... Mówimy przecież tylko o pieniądzach - odparł z wahaniem Scott. -

Żartowałem.

Nick utkwił z powrotem wzrok w fotografiach poutyka-nych za srebrną ramką. Od

?mierci Laury, to znaczy od roku, troszczył się wyłącznie o dwie rzeczy, o

dzieci i pracę. Dziesięcioletnia Julia z potarganymi kasztanowymi kręconymi

włosami i błyszczącymi piwnymi oczyma u?miechała się promiennie ze szkolnego

zdjęcia, odsłaniając trochę nierówne bielutkie zęby, ale w tym u?miechu było

tyle niepewno?ci siebie, że wyczuwało się to już na pierwszy rzut oka.

Szesnastoletni Lucas miał podobne, tylko ciemniejsze włosy, i powoli robił się

zatrważająco przystojny. Po matce odziedziczył błękitne oczy i mocniej

zarysowaną dolną szczękę; był bardzo lubiany w szkole ?redniej. Na zdjęciu

u?miechał się uroczo, lecz od czasu wypadku podobny u?miech ani razu nie

rozja?nił jego twarzy.

Nick znalazł tylko jedną fotografię ukazującą całą ich czwórkę na werandzie

starego domu. Laura, która była sercem rodziny, siedziała po?rodku, a wszyscy

się do niej tulili, obejmowali za ramiona bąd? trzymali ręce na jej kolanach.

Pozostała po niej dotkliwa pustka. Roziskrzonymi, jakby nieco rozbawionymi

oczyma patrzyła prosto w obiektyw z całkiem poważną, wręcz dostojną miną, chcąc

im chyba zrobić na zło?ć. Oczywi?cie na zdjęciu nie mogło też zabraknąć Barneya,

wielkiego spasionego mieszańca golden retrievera z labradorem, siedzącego przed

nimi i promieniejącego psim u?miechem. Zresztą Barney był na wszystkich

rodzinnych fotografiach, nawet na tych z ostatniego BoĹĽego Narodzenia, na

których Lucas nieodmiennie patrzył w obiektyw niczym w?ciekły Charles Manson.

- Todd Muldaur i tak po swojemu ukształtuje całe to gówno - mruknął, odrywając

wzrok od zdjęć.

Muldaur był prezesem naczelnym spółki kapitałowej Fair-

13

field z Bostonu, będącej obecnie wła?cicielem Korporacji Stratton. Krótko

mówiąc, był szefem Nicka.

- Mniej więcej do tego wszystko się sprowadza - przyznał Scott. Odwrócił nagle

głowę, a chwilę pó?niej i Nick złowił dobiegające z zewnątrz podniesione głosy.

- Co tam się dzieje, do diabła? - mruknął McNally. Doleciał ich gruby, gniewny

męski głos. Odpowiedział mu

kobiecy, chyba naleĹĽÄ…cy do Marge.

- Nie był pan umówiony! - krzyknęła sekretarka, najwyra?niej przestraszona. W

odpowiedzi rozległ się jaki? nieartykułowany pomruk. - Zresztą i tak nie ma go w

biurze, więc je?li natychmiast pan stąd nie wyjdzie, będę zmuszona wezwać

ochronÄ™.

Jaka? ciemna zwalista postać grzmotnęła plecami o półprze?roczystą ?ciankę

działową, aż ta się zatrzęsła. Po chwili w drzwiach stanął brodaty olbrzym pod

czterdziestkę w rozpiętej kraciastej koszuli flanelowej, pod którą miał czarny

T-shirt z emblematem Harleya-Davidsona. Barczysty i atletycznie zbudowany, wydał

się Nickowi znajomy. Czyżby był to który? ze zwolnionych ostatnio robotników z

fabryki?

Za jego plecami wyłoniła się Marge i gestykulując szeroko, pisnęła:

- Tu nie wolno wchodzić! Proszę natychmiast wyj?ć, bo wezwę ochronę!

- No proszÄ™, a jednak jest tutaj! - ryknÄ…Ĺ‚ olbrzym tubalnym basem. - Pan

dyrektor we własnej osobie! Nigdzie nie wyszedł!

Po plecach Nicka przemknął zimny dreszcz, kiedy przyszło mu do głowy, że

niewinne zebranie w sprawie budżetu może się przerodzić w prawdziwy koszmar.

Intruz, prawdopodobnie faktycznie jeden ze zwolnionych w ostatniej fali,

zapatrzył się na niego dziko rozszerzonymi oczami.

Nick przypomniał sobie czytany niedawno artykuł o jednym z ?rozczarowanych

pracownikĂłw", jak eufemistycznie

14

nazywała ich prasa, który po zwolnieniu pojawił się nieoczekiwanie w fabryce i

zaczął podburzać byłych kolegów do buntu.

- Przypomniałem sobie wła?nie, że czeka mnie pilna konferencja telefoniczna -

rzucił nerwowo Scott i przecisnął się do sekretariatu obok stojącego w drzwiach

olbrzyma. - Przepraszam.

Nick wstał powoli i wyprężył ramiona, ale choć miał sto osiemdziesiąt pięć

centymetrów wzrostu, intruz i tak spoglądał na niego z góry.

- Czym mogę panu służyć? - zapytał uprzejmie, siląc się na łagodny ton, jakby

miał przed sobą w?ciekłego dobermana.

- Co możesz dla mnie zrobić?! Kurwa! To ma być żart?! Nic już nie możesz

zrobić, ani dla mnie, ani mnie, dupku!

Marge, trzymająca się w bezpiecznej odległo?ci za jego plecami, znów zamachała

rękoma i powiedziała:

- Chyba lepiej wezwÄ™ ochronÄ™, Nick. &i Conover

uniósł rękę, żeby ją powstrzymać.

- Jestem pewien, że to nie będzie konieczne. Sekretarka skrzywiła się z

obrzydzeniem, chcąc okazać

wzgardę dla jego postawy, ale tylko skinęła głową i wycofała się pospiesznie.

Brodacz zbliżył się jeszcze o krok, gro?nie wypinając masywną klatkę piersiową,

ale Nicka nie tak łatwo było przestraszyć. Przemknęło mu przez my?l, że to tylko

przejaw pierwotnego instynktu, jakby stanÄ…Ĺ‚ oko w oko z przywĂłdcÄ… stada

pawianów, który pokrzykuje i wali się w pier?, żeby odstraszyć drapieżnika.

Zalatywało od niego skwa?niałym potem i dymem papierosowym.

Ledwie się powstrzymał, żeby nie grzmotnąć intruza pię?cią w szczękę,

wytłumaczywszy sobie, że takie zachowanie nie przystoi dyrektorowi Korporacji

Stratton. Zresztą, je?li rzeczywi?cie miał do czynienia z jednym z pięciu

tysięcy pracowników zwolnionych w ciągu dwóch ostatnich lat, jego w?ciekło?ć

była całkowicie uzasadniona. Lepiej więc się dogadać, pozwo...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin