Kraszewski Józef Ignacy - Dante.docx

(156 KB) Pobierz

 

 

DANTE.




STUDJA NAD KOMEDJĄ BOZKĄ


przez


J. I. KRASZEWSKIEGO.
 




(Przedruk z Roczników Towarzystwa Przyjaciół Nauk Pozn.).
 





POZNAŃ.
Czcionkami N. Kamieńskiego i Spółki. Nakładem Tow. Przyj. Nauk.
1869.

 

 

 

 

 

I.

 

 Żadnemu może z wielkich poetów, przedstawicieli przeszłości, słuszniéj się nie należy jak Dantemu to nadużyte określenie — że sobą całą uosabia epokę; — żaden w istocie, prócz Homera, nie wcielił tak swego wieku, jego charakteru, jenijuszu i wiedzy, jak wielki wieszcz florencki — l'altissimo poeta.
 Żaden też z chrześciańskich poetów nowéj ery nie jest nadeń bardziéj chrześciańskim, wybitniéj synem tego świata, który na gruzach pokruszonéj starożytności się wznosi. — Postać to tak wielka, takim obleczona majestatem jenijuszu, cierpienia, potęgi ducha i serca potęgi, że nad nią aż do naszych czasów w dziejach umysłu ludzkiego nie znajdujemy ani większéj, ani powszechną zgodą wieków jednogłośniéj uznanéj.

 

II.

 

 Podróżny, który z równin naszych i zielonych pagórków ciszą obwianych po raz pierwszy dostaje się do tych krajów których grzbiet połamały kataklyzmy i spiętrzyły w massy olbrzymie wiekuistemi pokryte śniegami — gdy ujrzy na ciemnym szafirze nieba te białością swą olśnie wające[1] szczyty, nie dowierza swym oczom, zdają mu się widmami i chmurami. Takim snem poetycznym zjawia się Mont-blanc w srebrnym swym płaszczu, a kto chce dostać się do jego wierzchołka, często drogę życiem przypłaca.
 Wrażenie Alp tych czynią olbrzymy, które po nad tłumy wzniosły się jenijuszem nieśmiertelnym, im także by je zbadać, życie potrzeba poświęcić. Każda szczelina, każdy strumień, każda skała, składa się na ten świat dziwny, wielki, straszny i wdzięczny, niepodobien niczemu, w sobie cały. W literaturze wieków Dante jest jedną z tych gór niedostępnych.

III.

 

 Dante jest to samoistnie budząca się poezya chrześciańska, która się zjawia od razu w całym blasku — nieprześcignionym do dziś dnia.
 Osobliwym a nieszczęśliwym trafem w literaturze narodu wzrosłego serdecznem poślubieniem całéj chrześciańskiéj idei, na téj ziemi, która broniła ewangelii nie tylko mieczem, ale całym swym żywotem, — w Polsce długo jest głucho o Dancie. Aż do ostatnich niemal czasów imie jego jest nam obce, wielka pieśń nieprzyswojona i nieznana. W epoce w któréj nas łączą najściślejsze z Włochami stosunki, gdy młodzież nasza kształci się w Padwie, poeci przekładają poemata i uczą się na ich wzorach — ledwie jedną pobieżną znajdujemy wzmiankę dowodzącą, że imie nieśmiertelnego wieszcza — do nas dobiegło. — Jest to faktem tem trudniejszym do wytłumaczenia, że nigdzie może Bozka Komedja lepiéj pojętą i ocenioną by być nie mogła, jak u nas. Tymczasem aż do XIX wieku Dante pozostaje nam prawie zupełnie nieznanym, i gdy inne narody jak wspólną własność chrześciaństwa przyswajają sobie to arcydzieło, usiłując wniknąć w jego ducha, badają piękności i rozsłaniają tajemnice, gdy gdzieindziéj całe księgozbiory stanowi już literatura Dantejska — my ledwie się jeszcze uczemy imienia wieszcza.
 Do dziś dnia mamy zaledwie jeden zupełny, nie bez wielkich zalet, przekład Juljana Korsaka, kilka prób niedokończonych, a całkiem zbywa nam prawie na studjach własnych nad tą epopeją, któréj badanie starczy na zapełnienie życia człowieka

 

IV.

 

 Tak wielostronnie pięknem i wielkiem jest to dzieło, tak w sobie wiele zamyka, że zbliżenie się doń, nie rozczarowanie, ale coraz większy zapał obudza. Lekceważyć Dantego ten tylko może, kto go nie zna, lub zaznał z dalekiego o nim rozgłosu.
 Blizko sześćset lat dzieli nas od téj epoki w któréj, w boleściach wygnania, w ucisku ojczyzny wielki poeta wyśpiewał Komedją Bożą. — Zaraz po zgonie tułacza rozpoczęto ze czcią religijną wpatrywać się w nią i badać spuściznę nieśmiertelną, którą po sobie zostawił — literatura więc Dantejska urosła ogromnie, a przedmiot zdaje się na oko wyczerpanym. W istocie jednak tak nie jest. Jak wszystko prawdziwie piękne i nacechowane piętnem jenijuszu, Komedja Dantego dostarcza do dziś dnia nowych myśli i coraz jaśniejszych promieni.
 Z obawą przystępujemy do tego przedmiotu, którego rozmiar i ważność czujemy; skłania do tego nadzwyczajna piękność i wielkość dzieła z jednéj, małe jego u nas rozpowszechnienie z drugiéj strony.
 Nie potrafiemy wyczerpnąć całego zadania, ale się nam może uda wskazać drogi, zachęcić do poznania największéj z epopei nowszych czasów.

V.

 

 Dante, powiedzieliśmy, przedstawia nam sobą całą epokę, to też bez bliższego poznania czasów, w których żył, cierpiał i wieszczył, poznać go i ocenić nie podobna.
 Cała ta mglista przestrzeń kilku wieków, w których nowa społeczność kształci się, urabia, przetrawia na swą korzyść resztki starożytnej wiedzy i cywilizacyi — dotąd w ogóle mało jest znana, a była nie słusznie wzgardzoną.
 Długo imieniem wieków barbarzyńskiej ciemnoty nazywano te czasy, osłaniające kolebkę nowéj ery. Nawykliśmy uśmiechać się z jéj nauki, z form suchych, z naiwnych ale pełnych żywotności utworów — które zjawiają się rzadko wpośród ciężkich walk wszelkiego rodzaju, jakie narody odbywać muszą, zdobywając posady przyszłości.
 W istocie nie jest przynęcającem badanie tych początków rodzącego się światła, od X. do XIII. wieku, ale przedmiot to jako studjum historyczne niezmiernéj wagi.
 W łonie tego pozornego zamętu, acz jeszcze nie wyraźnie ukształtowane zjawiają się zarodki tego wszystkiego, co ma w XV. i XVI. tak bujnie rozkwitać. Wieki te są pradziadami cywilizacyi odrodzenia, a pod ubogą i szorstką ich suknią, biją rycerskie serca, nieustannego trudu niepokojem.
 Zajmującem też nad wyraz wszelki jest dochodzenie dróg jakiemi szła ludzkość do zawiązania węzła między światami dwoma, do pojednania tradycij pogańskich z nauką chrześcijańską. Cała praca duchowa, po większéj części niewidzialna, odbywająca się wśród tych ciemności od X do XIII wieku, ma właśnie za główne zadanie, z resztek tradycij starożytnych, zdobyć spuściznę dla chrześcijańskiego świata.
 Ale w jakże trudnych okolicznościach odbywa się ta mozolna praca około posad przyszłości!
 Począwszy od X wieku, widziemy wszędzie, jakby pozostałość po przeszłym zamęcie — boje, rozterki, walki bez samowiedzy celu, ale z których niezłomne prawo postępu wyradza niespodzianie co ma mu posługiwać i ludzkość pchnąć na nowe tory. Nie raz pycha i żądza panowania małego bohatera oczyszcza drogę wielkiéj prawdzie; — przy dogorywającym blasku starego cesarstwa, które jednoczyło ludy — wybija się tu i owdzie chętka samoistności, odosobnienia, ambicija jednostek, która nie wie iż jest narzędziem przyszłéj swobody. To nawet co się nam wydaje błędem lub trafem, prowadzi wedle niezbłaganego prawa rozwoju ludzkości... do opatrznego skutku i końca, zawsze ku lepszemu, ku wyżynom. Ale drogi przez które się idzie ku nim, są ciężkie.
 W tym osławionym Xym wieku, który nam po sobie zostawił tylko ślady pracy umysłowéj Arabów, na chwilę zdających się chcieć przejąć spuściznę Grecij i Rzymu, — dzieła Konstantego Porfyrogenety, który z miłości dla nauki i sztuki, rządy państwa zaniedbywał, — wreście kroniki, jak Flodoardową i Luitpranda, — w tym dziesiątym wieku już nie jest ani tak ciemno, ani tak dziko, — jak się niegdyś dziejopisom zdawało.
 Nauka, miłość światła, tradycije cywilizacij, chronią, się wprawdzie w ciaśniejsze koła — przechowywane są przez niewielu, ale Znicz ten święty nie gaśnie. Zostaje zawsze iskra na ołtarzu, z któréj dłoń wieku i jenijuszu ogień rozpalić potrafi.
 Wiek ten dziesiąty, do wspólnej pracy ludów cywilizowanych, razem z chrześcijany powołuje Słowian, Czechy, Polskę i Ruś. Północ skandynawska rozświeca się także. Potrzeby nawracania zmuszają do nauki języków dotąd wzgardzonych i są pierwszą do kształcenia ich pobudką.

 

VI.

 

 Z łona puszcz Germanij, wychodzi na pole czynu naród niemiecki, do długich walk powołany — pierwsze jego pieśni tchną walką o podbój świata.
 Ważą się losy, wśród upadku greckiego państwa, zamierającego powoli jakby snem przedgrobowym — wśród zwycięztw Turków i Arabów, wpośród bezsilnych starań o odbudowanie cesarstwa rzymskiego w Europie — przyszłość wyrabia się tajemnicza, niepochwycona. Jedenasty wiek, epoka wojen krzyżowych — pracuje także dla przyszłości, gromadzi jéj nasiona; nie pozostają one bez wpływu nawet na piśmiennictwo późniejsze. Tymczasem oświeceńsze umysły, zaprzątają zawsze jeszcze kwestje religijno-filozoficzne. W téj epoce, religij od filozofij oddzielić jeszcze nie można. Teologija jest polem na którem umysł ludzki porusza się aby nie odrętwiał. W uczuciu religijnem, którem wieki te są przejęte całe życie ich się jednoczy — ono im główną nadaje cechę. Wiara dźwiga narody, do największych ofiar podbudza, roznamiętnia do czynów bohaterskich, wyradza walki płodne, ale nie daje też wygasać ideom wielkim, zasadom nieśmiertelnym, które z chropawéj łupiny rozwić się i bujno rozrosnąć mają. Te na pozór drobnostkowe spory realistów z nominalistami, które się nam dziś zdala, gdy zgasła myśl co je ożywiała, martwemi i czczemi wydają, — są jakby gymnastyką myśli, krzepiącą ją, nie dającą jéj otrętwieć. Z drugiéj strony wiek to, w którym języki młode, poczuwają swe prawa do życia. To co nie dawno jeszcze barbarzyńskiem uznawane, miało tylko prawo umierać i być pochłoniętém a wzgardzoném — wypowiada się już żyjącém i do życia zdolném. Fenomen to znaczący, który zwiastuje narodzenie się nowéj idei. W świecie pogańskim cesarstwo, Rzym, jego język i obyczaj pochłaniał wszystko; teraz ideą chrześcijańską równouprawnione do życia, poczuwają się w sobie narody i o wyswobodzenie, o samoistność domagają. Reforma społeczna, którą od jednostki poczęło chrześcijaństwo, dosięga idei państwowéj.
 Język łaciński pozostaje zawsze wielkim mistrzem i wzorem — ale jego dzieci i wychowańce upominają się o wydzielenie spuścizny, i odbierają ją same.
 Praca około cywilizacij, która była przywilejem jednéj mowy Rzymu i Cezarow — praca duchowa poczyna się dzielić. Toż samo zwiastuje iż cywilizacyjnych swych celów ludzkość innemi chce poszukiwać drogami, aby łatwiéj do nich doszła.
 Zjawienie się języków nowych, jest pierwszem wykluciem się idei narodowości.

 

VII.

 

 W dwunastym wieku już to życie umysłowe, które jest celem i końcem ludzkości na ziemi, coraz rozwija się silniéj, coraz żywszem bije tętnem. Ma ono wszystkie cechy młodzieństwa swego; rzuca się z zuchwalstwem i potęgą młodości na zadania najniedostępniejsze, na kwestije pozaświatowe; skrzydłami Ikara, nim poznało ziemię — chce niebios dosięgnąć. Najzawilsze teologiczne badania zajmują umysły i roznamiętniają tłumy, — religija jest zawsze jeszcze głównym placem szermierki umysłu ludzkiego.
 Imiona Abellard’a, Piotra Lombardo, Arnolda z Brescij, św. Bernarda; zjawienie się sekt Albigensów i Waldensów, zwiastunów wczesnych protestantyzmu, poświadczają o tém.
 Żywot wiekuisty z żywotem ziemskim tworzą jeszcze jednę, spójną całość i wiara panuje tym wiekom.
 Obok pisarzy teologicznych, mnoży się też liczba kronikarzy i historyków — poezija w języku ludu wszędzie próbuje sił swoich, aby nic do tego chóru nie brakło, obok rozpraw najwznioślejszéj treści, dotyczących istoty Boga i natury człowieka, — ożywa się już ironija, śmieje szyderstwo, budzi satyra zjadliwa i bezlitośna wołająca o reformy obyczaju zgodne z nauką wiary.
 Rozbudzenie do pracy ducha już w tym wieku jest uderzającém, zapowiada ono postępy dalsze, których nic powstrzymać nie może. — Wiedza i nauka powoli przekraczają mury klasztorów i w różnych postaciach przenikają w społeczeństwo chciwie ich spragnione.
 Odrodzenie to wszędzie zarówno w Europie czuć się daje, na północy w Skandynawij, we Francij trubadurów, w Anglij, w Niemczech, na dworze Komnenów, u Arabów studijujących Galena i komentujących Arystotelesa, w literaturze rabbinicznéj, która ma swego Benjamina z Tudeli.
 Obok tych młodzieńczych entuzjazmów, niezbłagane szyderstwo, to może najciekawszy duchowy fenomen tego wieku. Literatura urzędowa poważna, stanowi tylko połowę tego życia dwutwarzego epoki. Daleko mniéj znana dziś, a więcéj rozpowszechniona naówczas, krążyła w odpisach po klasztorach i dworach satyra protestująca w imie idei chrześcijańskiej przeciwko obyczajom pogańskim. Ze zbiorów Grimma i Schmellera, Wright’a i Dumeril’a można ją cokolwiek poznać. Sztuka która jeszcze ani pojęła ani doścignęła ideału, już pod wrażeniem tych usposobień wieku skłania się ku przedwczesnéj karykaturze. Portyki świątyń i karty psałterzów okrywają się szyderstwy z téj społeczności, która, spierając się o niepościgłe prawdy wiekuiste, do życia ich zastosować nie chce.
 To poczucie fałszu i nielogiczności rozbudza się naprzód w massach, objawia bezkształtnie, przechodzi niemal wzgardzone — ale trwa i rośnie pokątnie aż je w XVI wieku silniejsze umysły, śmielsze dłonie, pochwycą jako oręż do walki.

 

VIII.

 

 Wiek XIII. w którego drugiéj połowie urodził się Dante, jest dalszém a coraz bujniejszem rozwinięciem pracy w poprzednim rozpoczętéj. Naprzeciw zepsutemu społeczeństwu, którego obyczajów wiara oczyścić nie mogła — protestuje zawsze taż satyra nielitościwie przez usta żaczków i młodzieży, — ale silniéj jeszcze nad nich, życiem ubóstwa, pokory, wyrzeczenia się samego siebie, wyczłowieczeniem, posunięciem do krańców ostatecznych spełnienia przepisów ewangelij — protestują św. Franciszek z Asyżu i Dominik.
 Pierwszy szczególniéj jest jakby odnowicielem prawdy, bo wcieleniem żywota wedle nauki ewangelij, posuniętego prawie za kres mocy ludzkiéj. Naprzeciw zbytkom i rozpuście stawi się dobrowolne ubóstwo, szczęśliwa nędza, zwycięztwo ducha nad pokonanem ciałem.
 Mnożą się szkoły, księgi i jenijusze, nauka wyrasta z jakichś niedostrzeżonych odrobin, które od wielkiego kataklyzmu rozproszone leżały. Tłumy uczniów, chciwych wiedzy, zalegają przedsienia uniwersytetów, których liczba się pomnaża.
 Miłość nauki staje się niemal gorączką; młodzież uboga spędza noce na słomie u drzwi sal, aby słuchać wykładu mistrza; płynie tysiącami do tych źródeł światła, a zadania, które dziś nikogo nie roznamiętniają, rzekłbym nawet nie obchodzą, zadania natury istnienia, żywota pozaświatowego, losu i przeznaczeń człowieka, przyrody i władz ludzkich, zadania najsuchsze, najoderwańsze, budzą zapał aż do extazy posunięty, polemikę aż do nienawiści rozpalającą.
 Jest to zaprawdę cechą wieku, który dla przyszłości pracuje.
 Wiek też to św. Tomasza z Akwinu, Alberta Wielkiego, Duns Skota, naostatek za mało dotąd znanego Rogera Bakona, któremu dopiero nowe badania przywróciły sławę należną.
 Sam on jeden ze św. Tomaszem, już by z wieku tego stygmat barbarzyństwa zetrzeć był zdolnym.
 Obok zdumiewającéj nauki i metody Tomasza, uniwersalność Bakona w trzech jego wielkich ułamkowo nam znanych dziełach zawarta, jest na ten wiek prawie nie wytłumaczoną.
 W głównem Opus majus, Bakon już zakłada podstawy przyszłości, domagając się swobody dla umysłu a jako metodę zalecając doświadczenie.
 Wspominamy tu o nim szczególniéj dla tego, że Tomasz z Akwinu w kwestijach teologicznych a Bakon w naukowych, wyświecają nam i tłumaczą niezmierną uczoność naszego poety, zdającego się wiek swój prześcigać a w istocie będącego tylko idealném jego dziecięciem.

 

IX.

 

 Wśród tego rozświtu nowéj ery, gdy Włochy rozbite i rozerwane w walkach gwelfów i gibellinów pożerają się same, a mimo strumienie wylanéj krwi mają jeszcze dosyć siły by tworzyć nową sztukę i nowe pieśni — przychodzi na świat jenijusz, który tę epokę ma w sobie najpełniéj wyrazić. Historija człowieka jest tu tak niezbędnym komentarzem dzieła, że mówić o Bozkiéj Komedij nie dając poznać jéj twórcy, byłoby niemożliwém.
 Poemat ten to wiek XIII cały i Dante cały.
 Nie jest to już owa pieśń Homera i Wirgiljusza, z po za któréj nie widać ich twórcy, pieśń bez cechy własnéj śpiewaka, która zarówno dziełem jednego i dziesięciu być może — a w istocie jest utworem narodu nie jednostki. Tu, głównym bohaterem człowiek, wieszcz poczuwający się do godności swéj mimo chrześcijańskiéj pokory, nie wahający się na barki swe włożyć brzemienia całego epopei nieba i ziemi.
 Od poematów starożytnych do tego pierwszego chrześcijańskiego — olbrzymia przestrzeń — niezmierna obojga różnica.
 W tamtych występował zbiorowy człowiek, zbiorowy jenijusz wieku w którym jednostka tonęła poświęcona całości; w którym narody były jednolitemi bryłami — tu, staje człowiek pojedyńczy, odkupiona przez Chrystusa jednostka swobodna, poczuwająca się do odrębnego życia.
 Jest to poemat nowej ery, któréj godłem — wyswobodzenie umysłu, przekonań, czynów, poddanych nie woli człowieka ale prawu Bożemu.

 

X.

 

 W najpiękniejszéj z dolin cudownéj Italij, u kwiecistych brzegów Arno, gdzie na wzgórzu wznoszą się gruzy staréj Fesuli, a poniżéj roztaczają mury i wieże miasta kwiatów i pieśni, urodził się wieszcz wieku. Kwiaty i pieśni Florencyi wyrosły długo krwią podlewane.
 Zburzona okrutnie przez Juljusza Cezara, Fesula zmienia się w bogatą i świetną Florencyą. Oparła się ona Gotom, ale bicz boży Atylla obrócił ją w popiół i gruzy.
 Podniosła się znowu i zakwitła, uszedłszy napadu Longobardów, ale w łonie jéj, z bogactw i sił zbytku wyrosły nienawiści braterskie. Rozdział ludności, któréj różne klassy, imieniem i mniemanem pochodzeniem rozdwajać się i panować sobie chciały — niemal u kolebki już widoczny, charakteryzuje dzieje grodu. Zbytek ten żywotności, ilekroć na zewnątrz wylać się nie może, we własném łonie rodzi walki zabójcze.
 Pod rozmaitemi nazwami, ostatecznie jako gwelfy i gibelliny, Florentczycy w nieustannym boju i bezładzie, szukają napróżno podpory u obcych, u papieżów i cesarstwa, by jedno z tych stronnictw z pomocą bodaj obcą zwyciężyć mogło. Na nieszczęście zwycięztwo sprzyja na przemiany, chwilowo jednym i drugim, nikt stanowczo góry wziąć nie może, a każdy rok tej walki rzuca w nią nasiona nowe nienawiści, pobudki zemsty, długi krwi nieopłacone. W pośrodku tego miasta wież i zamczysk obronnych, na którego ulicach ciągłe staczano boje, którego każdy kamień był chlubną lub sromotną pamiątką, — lud, patrycyusze, podróżni, legaci papiezcy, cudzoziemskie książęta, musieli przejeżdżać zbrojno i czuwać od zasadzek. Kościelne progi zaledwie mogły powstrzymać zaciętych zapaśników.
 Wszystko w tych waśniach gorączkowych brało udział aż do niewiast i dzieci, aż do mnichów i wyrobnika. Dzwony kościelne biją zarówno zwołując na modlitwę i na trwogę. Rzadki dzień wytchnienia. Dziś górą jedni a zwyciężeni idą wygnańcami tułać się po miastach i wsiach sąsiednich; drudzy jutro zwycięzcy na odwet palą pałace i niszczą domostwa, rabują skarbce i ścinają wczorajszych tryumfatorów. W początku XIII wieku (1215) sceną godną Shakespearowskiego dramatu poczyna się ta wojna braterska.
 Piękny panicz Buondelmonti ma zaślubić młodą patrycjuszkę Amidei. Rodziny się zgodziły, ogłoszono małżeństwo przyszłe.
 Jednego dnia urodziwy młodzian przejeżdża konno pod oknami pałacu Donatich. Na balkonie stoi matka i córka zakwefiona. Buondelmonti podniósł głowę.
 — Hej! hej! messer Buondelmonti zawołała nań z balkonu niewiasta, jakążeś to sobie wybrał żonę? Taki rycerz jak wy, mogłby się sobie o piękniejszą postarać.
 Patrz! jam dla ciebie moją córkę chowała!
 To mówiąc matka odsłania zarumienione dziewczę — cud piękności.
 Buondelmonti oczarowany, rozmiłowany, łamie dane słowo i postanawia poślubić córkę Signory Donati.
 Rodzina Amidei, przeważne mająca wpływy — oburzona naradza się nad ukaraniem zdrajcy.
 Mosca Lamberti przerywa długie narady — Cosa fatta capo ha! woła w uniesieniu. Działać należy nie radzić.
 I gdy w poranek dnia wielkiéjnocy, cały w bieli i we złocie, na białym koniu, piękny Buondelmonti z Oltra-Arno przez most przejeżdża, tłum zwolenników Amideich napada go zbrojny, z mieczami, ściąga z konia i zabija.
 Ten mord gwałtowniéj jeszcze rozdziera miasto na dwa obozy. Domy zmieniają się w twierdze, drogi obstawiają zasadzkami. Na chwilę zwyciężają gibellini, potem znów wracają gwelfy.
 Lud obiera sobie wodza a gmina korzystając z zatargów miedzy możnemi, przychodzi do władzy. Część gibellinów trzymająca z Manfredem, synem Fryderyka II., wyżeniona z Florencij, szuka przytułku w Siennie. Walka rozciąga się po za mury miasta na grody przyległe. Ale krótko trwa tryumf gwelfów, którzy straszną ponoszą klęskę pod Montaperti. Florencija przechodzi znowu w ręce gibellinów i gwelfy wygnane zyskują sprzymierzeńca w Karolu Andegaweńskim.
 Z różnem szczęściem toczy się ta zajadła walka, aż do upadku Manfreda.

 

XI.

 

 Wśród tych bojów, we cztery miesiące po Manfreda śmierci, w Maju roku 1265, przychodzi na świat nasz poeta.
 Był on potomkiem staréj a możnéj rodziny florenckiéj Elizeów, wiodącéj się od rzymskich przybyszów. Imie Alighierich w początku XII wieku przybrał naddziad jego, ożeniony z dziedziczką tego nazwiska.
 Narodzenie wieszcza, wedle legendy, zapowiada się we śnie jego matce, która śni o dziecinie karmiącéj się liśćmi laurowemi.
 Syn możnych rodziców, pierwsze nauki pobierał Dante we Florencij, któréj szkół nie brakło, urządzonych jak one wówczas były wszędzie, i w siedmiu działach zamykających co pospolitemu człowiekowi znać i wiedzieć było potrzeba. Studja te, jak wiadomo, rozpoczynały się grammatyką a kończyły na astronomij i muzyce.
 Wiemy z samego Dantego, iż jednym z jego mistrzów był Brunetto Latini, człek lekki, płochy, zepsuty, pełen wad, ale umysłu niepospolitego; więcéj może Francuz niż Włoch charakterem. Dante mieści go, niestety — w piekle, mimo wielkiego serca, miłości i wdzięczności, jakie czuł dla niego. W jego usta kładzie przepowiednie swéj przyszłości — jemu przyznaje wszczepienie wiary w nieśmiertelność dzieł wielkich.
 Prawie u progu tego życia poety — które już samo jest poematem — spotykamy i tego drugiego mistrza, co po Brunettim nauczyć go miał cierpieć, wierzyć, żyć światłem, duchem, niebem. Tym nauczycielem była miłość a tłumaczem jego — nadziemska istota, Beatryx.

XII.

 

 Mówiąc o tém uczuciu, które w całém życiu Dantego i w jego poemacie tak przeważne zajmuje miejsce, a główną, ich jest dźwignią — musiemy się zostanowić, czém była miłość w tamtych wiekach i co tém imieniem zwano.
 Jesteśmy od téj epoki i wyobrażeń jéj w istocie daleko daléj, niżeli się nam zdaje, a miłości téj, uczucia zrodzonego z pojęć czysto chrześcijańskich, które podnosiło człowieka i uświęcało go, prawie pojąć też dziś nie umiemy. W świecie starożytnym to co nosiło miłości imie, ograniczało się namiętnością cielesną, było szałem, fantaziją, pragnieniem nasycenia — i daje się określić mniéj więcéj świetną i wyszukaną rozpustą zmysłową. Miłość ta w młodości przybierająca barwy świeże i poetyczne — na starość stawała się ohydną i zwierzęcą.
 W świecie tym i niewiasta też cale inne zajmowała miejsce, była ona sługą, powiernicą, przyjaciółką, kochanką, gospodynią — ale nie stała się jeszcze człowiekiem równym mężowi; namiętności z ideału strącały ją do roli upodlonéj bachantki.
 Niewiasta swobodna, dopełniająca człowieka, mająca swém ukazaniem się na scenie zmienić społeczność całą, stworzyć świat nowy — rodzi się dopiero z chrześcijaństwem. Prototypem jéj jest ideał — dziewica matka Boga. Od czci tego ideału niewiasty poczyna się uświęcenie, podniesienie, wyswobodzenie kobiety, która nawet matką na czole powinna nosić dziewictwo cnoty, promień niewinności.
 Z kobietą nową zmienia się miłość dla niéj — z namiętności staje się uczuciem, czcią, niemal ubóstwieniem piękna ciała i ducha zarazem, czystości i świętości.
 Nic lepiéj odmalować nie potrafi miłości téj idealnéj, platonicznéj, podnoszącéj się aż do mistycznych dusz ślubów, nad historją Dantego i Beatrysy, skreśloną przez niego samego w Vita Nuova. Tą epoką nowego rozpoczętego żywota jest dlań pierwsze na Beatrysę wejrzenie.
 Dante był naówczas dziesięcioletnim chłopakiem, Beatryx ośmioletnią dzieweczką. Ujrzał ją na uroczystości wiosennéj, wśród wesołego grona, skromnie różowo ubraną. Widok jéj raził go jak piorunem »duch mój przerażony, pisze — drżał wszystkiemi tętny, jakby czuł nadchodzącego i zwiastującego się bóstwa potęgę. Ecce Deua fortior me, qui veniens dominabitur mihi Oto Bóg silniejszy nademnie, który przychodzi by mną zawładnął.«
 Cała ta księga, która nosi tytuł: Żywot Nowy (Vita nuova) poświęcona jest dziejom uczucia najczystszego, kryjącego się z sobą, nieśmiejącego wypowiedzieć, noszonego w duszy jak skarb najdroższy i stanowiącego w istocie drugie jakby życie odrębne, wcale niespojone z rzeczywistością. Wypadki téj miłości są tak proste, tak raczéj nieznaczące iż wielkie tylko i przepotężne uczucie mogło je podnieść do znaczenia jakiego nabierają w téj księdze.
 Dla lud...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin