Alafair Burke - Dziewczyna, ktora zniknela.pdf

(1175 KB) Pobierz
Dla Davida Thompsona
Pocałunek
Alice Humphrey wiedziała, że ten pocałunek zniszczy jej życie.
– Wie pani, co mówią o obrazku i tysiącu słów.
Uniosła oczy, spoglądając na mówiącego. Jego nazwisko brzmiało
Shannon, imienia nie zapamiętała. To był ten o spłowiałych, rudych
włosach. Twarz zarumieniona, lekko podpuchnięta jak u pijaka.
Siedzieli tak, że patrzył na nią z góry. Nie czuła się z tym najlepiej.
Miała wrażenie, że jest mała. Osaczona. Odtworzyła w pamięci kroki,
które ją tu doprowadziły. Czyżby ktoś celowo tak ustawił te krzesła?
Shannon i jego partner – jak mu tam, Danes? – stali zgarbieni na
chodniku przed jej domem, opatuleni w płaszcze, ściskając kurczowo
kubki z gorącą kawą. Wszystko w ich wyglądzie wołało, by zaprosić ich
do środka. Jakby dla kontrastu Alice była zgrzana i mokra pod swetrem,
który naciągnęła na siebie po ćwiczeniach na rowerku. Gdy rozmawiali
na ulicy, skrzyżowała ramiona, usiłując zatrzymać ciepło wewnątrz
swego ciała. Przy każdym oddechu pojawiały się obłoczki pary,
stopniowo pokrywając jej twarz wilgocią.
Oczy Shannona długo wodziły od drzwi jej mieszkania do kluczy,
które ściskała w dłoni, nim wreszcie wyraził swe myśli słowami.
– Możemy wejść do środka?
Przyjaźni. Uprzejmi. Taktowni. Tacy byli jeszcze wczoraj rano.
Zaledwie dobę temu. A dokładniej – około trzydziestu jeden godzin
temu. Wtedy powiedzieli, że być może się z nią jeszcze skontaktują.
Jednak teraz pojawili się na chodniku przed jej domem bez żadnego
ostrzeżenia.
– Pewnie, chodźmy na górę.
Weszli za nią do kuchni. Nalała sobie szklankę wody. Im też
zaproponowała, ale odmówili, po czym usadowili się na stołkach
barowych. Ona wybrała krzesło przy stoliku śniadaniowym dla dwóch
osób, zapędzając się w ten sposób w kozi róg – zarówno metaforycznie,
jak i dosłownie. Był to zresztą oczywisty wybór. W jej małym
mieszkaniu nie było innego miejsca, w którym mogłaby usiąść przodem
do swoich niezapowiedzianych gości.
Rozpięła sweter i pomyślała, że jednak powinna była wziąć prysznic
przed wyjściem z siłowni.
Rozmowa rozpoczęła się niewinnie, naturalnie. Na schodach
ponarzekali trochę, że powinni więcej ćwiczyć. Tylko kilka
dodatkowych pytań, powiedział Shannon.
Ale w jego tonie było coś nowego. Nie był już tak przyjacielski,
uprzejmy ani taktowny. No i fakt, że przyszli bez zapowiedzi. Chociaż
Alice skończyła trening pół godziny wcześniej, jej serce nadal waliło, a
pot perlił się na czole. Może była to podświadoma reakcja, wytworzona
przez seriale o policjantach, ale od razu wiedziała, po co tu przyszli. A
raczej nie tyle po co, bo tego nie mogła wiedzieć, ale po kogo. Jeszcze
przed pocałunkiem wiedziała, że przyszli tu po nią.
A później zaczęły się pytania. Jej finanse. Jej rodzina. Niekończące się
„proszę nam opowiedzieć jeszcze raz”. O tym, jak poznała Drew
Campbella. O tym artyście. O tej wizycie w Hoboken. Jakby za
pierwszym razem jej nie uwierzyli.
Ale dopiero kiedy zobaczyła ten pocałunek, zdała sobie sprawę, że za
chwilę jej życie legnie w gruzach.
Gest, którym Shannon podsunął jej zdjęcie, był tak niewinny. Grube
palce przesunęły po sosnowym blacie błyszczącą fotografię w formacie
dwadzieścia na dwadzieścia pięć niemal z gracją.
Spojrzała na kobietę na zdjęciu i rozpoznała samą siebie. Przymrużone
powieki, wysunięte wargi, przyciśnięte czule do kącika ust mężczyzny.
Wyglądała na szczęśliwą. Zrelaksowaną. Ale sielskość sceny ze zdjęcia
nijak nie osłabiła panicznej reakcji, która przeszyła Alice od siatkówki
oka aż do dna żołądka. Wciągnęła haust powietrza, by powstrzymać
narastającą falę nudności.
– Wie pani, co mówią o obrazku i tysiącu słów.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin