Žamboch Miroslav - Wylęgarnia 01 Śmierć zrodzona w Pradze.txt

(573 KB) Pobierz
MIROSLAV AMBOCH
WYLĘGARNIA
MIERĆ ZRODZONA W PRADZE
2010
Wydanie polskie
Data wydania:
2009

Przełożył:
Rafał Wojtczak

Projekt okładki:
Piotr Cieliński

Ilustracje:
Filip Myszkowski

Wydawca:
Fabryka Słów sp. z o.o.
www.fabryka.pl
e-mail: biuro@fabryka.pl

ISBN: 978-83-7574-086-8

Wydanie elektroniczne:
Trident eBooks
Marika Zahaňská to młoda, wysportowana kobieta. Pracuje jako asystentka w szkole wyższej i - nie liczšc problemów uczuciowych czy pojawiajšcego się czasami debetu na koncie - prowadzi stosunkowo nudne i spokojne życie. Do momentu, kiedy w ciemnej uliczce gdzie za Ksišżęcš w Pradze natknie się na uzbrojonego bandytę i młodego człowieka, który pomoże jej wydostać się z tarapatów. Spotkanie to przewraca jej życie do góry nogami. W cišgu zaledwie kilku godzin wplštuje się w niebezpiecznš grę, którš prowadzš między sobš wywiad amerykański, poszukujšcy walizek nuklearnych, i czesko-rosyjska mafia atakowana przez tajemniczych najemników, przy których agenci CIA sš równie niebezpieczni, co drużyna harcerska na obozowej musztrze. A wyjanienie tajemnicy, mierć albo życie, znajduje się włanie w Pradze...
Napisanie tej ksišżki wymagało mrówczej pracy przy wyszukiwaniu i weryfikowaniu informacji. Dziękuję wszystkim osobom, które przyczyniły się do jej powstania, za ich bezinteresownš pomoc:
Milenie M. za ogrom krytycznych i pożytecznych uwag, które pomogły mi wyszlifować cały tekst do postaci, w jakiej macie go w tej chwili przed sobš, Ondřejovi J. za mnóstwo informacji, zwłaszcza z dziedziny medycyny, dotyczšcych właciwoci komórek, wytrzymałoci ludzkich stawów i tym podobnych, Pavlovi K. za precyzyjnš analizę partii tekstu zawierajšcych wysoko wyspecjalizowane treci, Jirkovi V. za ciekawostki z dziedziny motoryzacji, dzięki którym bohaterowie ksišżki nie jeżdżš nieistniejšcymi samochodami, Janie J. za przeprowadzenie badań socjologicznych, z których dowiedziałem się wielu ciekawych rzeczy, a podczas lektury Wylęgarni dowiecie się ich również i wy, Frantisce V. za inspirację.

Miroslav amboch
KSIĘGA PIERWSZA
OVUM
Rozdział pierwszy

Kobieta w ciemnociach

Znowu się nie zjawił. Stałam w holu kina jak jaka głupia gę. Miałam nadzieję, że lada chwila nadejdzie, uspokoi mnie chociaż odrobinę oryginalnym i wiarygodnym usprawiedliwieniem. Ale, jak powszechnie wiadomo, nadzieja matkš głupich. Nie zadzwonił, nie wysłał nawet SMS-a. Wytrzymanie naporu spojrzeń przechodzšcych obok mężczyzn po jakim czasie stało się ponad moje siły. Ruszyłam w stronę wyjcia. 
le się dzieje w państwie duńskim, skoro z moim wyglšdem jedyne, na co można liczyć, to pożšdliwy wzrok facetów. A kiedy ma już dojć do czego więcej niż tylko na wpół skrytego, pełnego podziwu i uznania dla moich wdzięków spojrzenia, nie przychodzš na spotkania i ulatniajš się jak kamfora. Zaczęłam się nawet zastanawiać nad poradš psychiatrycznš, ale szybko porzuciłam te myli. Ostatni konował próbował pozbawić mnie kompleksów na kozetce relaksacyjnej. Nie byłam zainteresowana. Szukałam chłopaka, faceta, z którym mogłabym pójć do kina, pojechać nad wodę, a w niedzielę aż do południa wylegiwać się w łóżku i rozkoszować słodkim nicnierobieniem. Nie szukałam znajomoci na jednš noc. Większoć kobiet ich nie szuka.
Pogršżona w analizie swoich pragnień i kompleksów, przestałam myleć o tym, którędy wracam do domu. Wšskie, kręte uliczki, którymi szłam na skróty, nie były zbyt bezpieczne nawet zaraz po zmierzchu, a co dopiero póno w nocy.
- Portfelik! I z tej kurteczki też możesz wyskoczyć! - usłyszałam. Natychmiast się zatrzymałam. Odrobinę za póno, o mało co na nich nie wpadłam.
Mówił ten niższy, trzymajšc na muszce swojš ofiarę, jakiego faceta. Miał trochę przytłumiony i nerwowy głos. W ciemnociach jego twarz wyglšdała jak biała plama.
- A ta laska to z tobš? Jš też możesz zostawić - wykrzywił gębę i na chwilę wycelował we mnie lufę pistoletu. W jego uzębieniu brakowało kompletu jedynek.
- Eee? - bšknšł w mojš stronę ten napadnięty.
Był młody. Powiedziałabym, że zbyt młody, żeby mi się spodobać. O dziwo, nie czuł strachu, sprawiał raczej wrażenie zakłopotanego. Jego wyblakły welinowy płaszcz sięgał aż do kostek i wyglšdał na bardzo drogi.
- Ta dama nie jest ze mnš, ale oddam panu portfel, a pan pozwoli nam odejć - zaproponował obojętnym głosem, tak jakby mylami błšdził zupełnie gdzie indziej.
Nie wiedziałam, czy się bać, czy przeklinać swojš głupotę, przez którš wpakowałam się w tę kabałę. A może cieszyć się, że bez większych problemów wyjdę z tego cało? Wzięłam głęboki oddech. Czółenka to nie najlepsze obuwie do biegania, ale dałabym radę zrzucić je po dwóch krokach.
- Nie, nie, nie. Kasiora, kufaja i jeszcze ten lachon. Wtedy możesz se ić - powtórzył swoje warunki oprych.
Byłam gotowa do biegu. Chciałam ruszyć w momencie, kiedy chłopak wycišgnie portfel.
- Pańskie warunki sš nie do przyjęcia. Czy to ostateczne stanowisko? - upewniał się elegant, zupełnie jakby prowadził negocjacje biznesowe.
Rabu machnšł tylko pistoletem. W ogóle do niego nie docierało, że ten chłopak nie traktuje jego grób poważnie.
- Jak nie chcesz kulki w brzuchu, to wyskakuj z fantów!
Mój wzrok stopniowo przyzwyczajał się do półmroku. Pozostałe częci garderoby młodzieńca również należały do tych z górnej półki cenowej. Taki francuski piesek, dziecko bogatych rodziców. Nie bardzo mogłam zrozumieć, co robi w tym przeklętym zaułku.
- W porzšdku, dostanie pan wszystko, czego pan żšda - powiedział dużo ciszej i sięgnšł za pazuchę. Łokieć wycišgnšł trochę wyżej, jakby jego kieszeń sięgała aż gdzie pod pachę. Zorientowałam się, że nie łapie za portfel, ale do oprycha w ogóle to nie docierało.
Huknšł strzał, rabu padł na ziemię, a jego broń z głuchym stuknięciem uderzyła o bruk.
Dotarło do mnie, że oddycham tak szybko, jakbym przebiegła sprintem sto metrów. Zacisnęłam pięci. Powinnam była zdecydować się na pierwsze rozwišzanie i uciec.
- Proszę mi pomóc! Może zdšżymy go jeszcze uratować!
Zatkało mnie. Po chwili cišgałam z umierajšcego faceta ubranie, próbujšc przypomnieć sobie zasady pierwszej pomocy w przypadku rany postrzałowej płuca. Elegancki młodzieniec wzywał tymczasem karetkę przez telefon komórkowy.
- Gdzie my jestemy?
Najwidoczniej nie znał Pragi.
- Niech mu pan to przytrzyma na ranie, ja to załatwię - syknęłam, wyrwałam mu telefon i wytłumaczyłam operatorowi, jak się najszybciej dostać do jednej z tych uliczek za Ksišżęcš.
Szybko przyklęknęłam przy niedoszłym rabusiu. Mimo naszych starań rana obficie krwawiła. W półmroku twarz pechowca wyglšdała na białš jak nieg.
- Nogi do góry - rozkazałam.
Nieznajomy natychmiast wykonał polecenie.
- Nie miałem zamiaru go zabić, ale trzymał w ręku broń. Musiałem go skutecznie obezwładnić, to podstawowa zasada samoobrony - powiedział cicho. - Miał szczęcie, że zostawiłem czterdziestkę pištkę w domu, niewygodnie się jš nosi pod marynarkš.
Dobrze go rozumiałam. Nie chciałam, żeby ten mieć nam tu zszedł, ale z drugiej strony sytuacja wyglšdała o wiele lepiej, niż gdybym to ja leżała na bruku - albo mój młody towarzysz niedoli. Ten oprych na pewno by nam nie pomógł.
- Będę zeznawała na pańskš korzyć. Machał broniš, zmuszał pana, żeby mnie pan tu zostawił. Wykonał niebezpieczny gest, wypowiadał groby karalne i wtedy pan do niego strzelił - powiedziałam w moim przekonaniu całkiem spokojnie. Jednoczenie zaczęło mnš telepać z powodu przeżytego stresu.
Bałam się, cholernie się bałam, że ten bydlak umrze.
- Oczywicie - przytaknšł młodzieniec na wpół nieobecnym tonem.
- Czy zna pan jakiego prawnika? Powinien pan do niego natychmiast zadzwonić - podsunęłam mu pomysł.
Dwięk syren rozbrzmiewał coraz bliżej. Samochód z czerwonym krzyżem na masce wjechał rozpędzony w uliczkę, policja się spóniała. Chwilę póniej łapiduchy i lekarz poprosili, żebymy odeszli od rannego.
- Chyba mam - prawie krzyknšł chłopak, wycišgnšł z kieszeni notes i zaczšł co goršczkowo zapisywać.
To musiał być wariat.
Pierwszy radiowóz włanie zatrzymał się za karetkš.
- Tego prawnika - dodał. Popatrzył na mnie, a potem wbił spojrzenie gdzie w sobie tylko znany wiat i podał mi wizytówkę. - Jest bardzo dobry, proszę się na mnie powołać. Z pewnociš pani pomoże.
Wariat. To on potrzebował prawnika, nie ja.
Rozdzieliło nas dwóch policjantów. Kiedy dobiegli do nas technicy, zrobił się jeszcze większy chaos. Z miejsca zadali mi kilka pytań, a potem zaprosili do auta. mierdziało w nim wymiocinami, ale kiedy popatrzyłam na swoje dłonie i ubranie, było mi właciwie wszystko jedno. Wyglšdałam, jakbym własnoręcznie obdarła ze skóry całš klientelę pubu albo dyskoteki. Nagle przyszła mi do głowy głupia myl - czy w pralni chemicznej dadzš sobie z tym radę? Miałam nadzieję, że tak, bo brakowało mi pieniędzy na dokupienie czego do szafy.
A przecież wyszłam tylko na randkę.
Kiedy radiowóz zahamował, zadałam sobie pytanie, czy co takiego zdarza się też innym, czy tylko mnie.

* * *

Formalnoci na komendzie zajęły dwie cišgnšce się w nieskończonoć godziny. Przesłuchujšcy mnie oficer permanentnie mylił na klawiaturze przyciski Z i Y, a na domiar złego komputer dwa razy się zawiesił.
Po trzech filiżankach lurowatej kawy bolał mnie żołšdek, czułam się brudna i wstrzšsały mnš dreszcze.
- Nie powinna pani pałętać się tak ubrana po ciemnych uliczkach - oficer zakończył przesłuchanie morałem. Przesunšł przy tym wzrokiem po mojej kiecce, kończšcej się wysoko nad kolanami.
Zerkał zresztš ot tak, niby przypadkiem, przez całe przesłuchanie. Byłam zmęczona i wciekła jednoczenie, a ta uwaga skapnęła z jego ust jak kropla, która przepełnia czarę.
- Proszę pana - rzuciłam ostro - to wasz obowišzek stać na straży prawa i porzšdku. Dostajecie za to pienišdze. To, że nie powinnam chodzić tak ubrana ciemnymi uliczkami, wiadczy o waszej nieudolno...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin