Duncan Falconer - Podmorskie wiezienie.pdf

(1109 KB) Pobierz
DUNCAN FALCONER
Podmorskie więzienie
Przełożył Bartłomiej Madejski
Wydawnictwo Dolnośląskie
1
Major Hillsborough z brytyjskiego wywiadu wojskowego opadł na sztywny nylon
siedzenia i zapiął pas. Tęgi żołnierz usiadł koło drzwi kabiny, mówiąc coś do mikrofonu.
Major był jedynym pasażerem wojskowego helikoptera transportowego Merlin;
pozostałych dwadzieścia parę siedzeń złożonych przy grodzi kabiny nadawało wnętrzu
smętny wygląd pustej puszki po biszkoptach. Przenikliwy jęk silników zagłuszał słowa
żołnierza i major pochylił się, aby spojrzeć przez wąską szczelinę do wnętrza kokpitu,
gdzie drugi pilot mówił coś do mikrofonu przy ustach, równocześnie patrząc na spis
czynności kontrolnych i pstrykając przełącznikami nad głową.
Na zewnątrz helikoptera widać było tylko zachodzące na siebie kanciaste bloki
chropowatego betonu chroniące lądowisko przed ostrzałem i pokrywające ziemię duże
kamyki, które miały zatrzymać kurz. Żołnierz zamknął drzwi płynnym ruchem, tłumiąc
nieco irytujący wizg, lecz po chwili hałas nasilił się, gdy silniki nabrały mocy i ciężki
potwór z wielkim wysiłkiem oderwał się od ziemi.
Hillsborough odchrząknął i wygiął się, żeby spojrzeć przez duże, kwadratowe okno za
plecami. Kurz wydobywający się spod kamyków kłębił się pod dudniącym wirnikiem. Zza
betonowego muru otaczającego bazę wyłonił się widok starego miasta. Choć major był w
Afganistanie dopiero od paru tygodni, już nabawił się dolegliwości zwanej kabulskim
kaszlem, czyli podrażnienia gardła spowodowanego przez wszechobecny szary pył.
Miejscowi twierdzili, że jest tak drobny, że potrafi przeniknąć przez skorupkę jajka.
Helikopter uniósł się i przed oczami majora pojawił się widok północno-wschodnich
przedmieść zabudowanych niskimi, zaniedbanymi budynkami w kolorze szarego piachu,
pomiędzy którymi lśniły nowe, blaszane magazyny należące do ONZ, Czerwonego
Krzyża i rozmaitych zachodnich organizacji pomocowych. Maszyna obróciła się wokół
swej osi i Hillsborough zobaczył pozostałą część Camp Souter — kwatery głównej
brytyjskiej armii w Afganistanie, otoczonej kolejnymi kręgami imponujących murów, na
których szczycie przenikały się pętle drutu kolczastego. Na progu najbliższej wieżyczki
strażniczej w rogu łączących się murów stał żołnierz wpatrzony we wznoszący się
helikopter. Merlin obracał się i Hillsborough dojrzał wielki samolot transportowy
Antonow toczący się po pasie startowym międzynarodowego portu lotniczego w Kabulu.
Koło rzędu hangarów stały dwa wojskowe samoloty transportowe C130 i kilka
helikopterów Apache oraz Chinook.
Maszyna pochyliła dziób, nabierając prędkości, i Hillsborough spojrzał w kierunku
wypalonego słońcem łańcucha górskiego Khwaja Rawash rozciągającego się na
horyzoncie za lotniskiem. Musiał pochylić głowę, żeby dojrzeć jego najwyższy szczyt. Od
początku mial ochotę poświęcić dzień, żeby wspiąć się po jego urwistym zboczu, lecz nie
znalazł czasu. Poczuł lekkie ukłucie winy, lecz pocieszył się, że wspinaczka naraziłaby go
na niepotrzebne ryzyko, jednakże tę próbę usprawiedliwienia natychmiast przyćmiła
świadomość powodu, dla którego w ogóle przyszedł mu do głowy pomysł samotnej
wyprawy — ryzyko, że zostanie pobity w czasie spaceru nad morzem w okolicach Dover,
gdzie mieszkał, równało się prawdopodobieństwu natknięcia się na ta-libów na tej
bezludnej ziemi. Wiedział o tym lepiej niż inni, ponieważ był wysokim oficerem
wywiadu, a przynajmniej byl nim do dzisiejszego poranka. Wysłannik z ambasady pojawił
się niespodziewanie w centrum operacyjnym z pilnym zadaniem, które można było
przydzielić jedynie komuś, kto ma przynajmniej stopień majora, a tylko Hillsborough był
wolny.
W oddziale nie brakowało ludzi, którzy skakaliby z radości, mając w perspektywie
wypad do Londynu, ale nie Hillsborough.
Wstał z łóżka tego dnia jak codziennie rano, gotowy wgryźć się w szczegóły nowego
przydziału. Było to jego pierwsze wyższe stanowisko dowódcze. Dzień wcześniej
zakończył przejmowanie obowiązków od poprzednika i rozpierało go ożywcze poczucie
własnej ważności, a teraz nagle był tylko posłańcem przewożącym ważną przesyłkę
dyplomatyczną do bazy w Bagram, gdzie czekał samolot, który miał go zabrać do Anglii.
Nie miał pojęcia, co się znajduje w walizeczce przypiętej łańcuszkiem do nadgarstka, i nic
go to nie obchodziło. Cały ten wyjazd to tylko cholerne zawracanie głowy i już nie mógł
się doczekać powrotu do Afganistanu.
Spojrzał na wskazówki lśniącego stalą rolexa, którego dostał od żony na ostatnie
urodziny. Pilot powiedział mu, że lot potrwa najwyżej dwadzieścia minut, ale
Hillsborough nie podzielał podniecenia wagą misji człowieka z ambasady. Attache nie
podał mu nawet przybliżonej daty powrotu i w najgorszym wypadku major mógł utknąć w
Londynie na cale tygodnie.
Jeden z żołnierzy wsparł łokcie na kolanach, podtrzymując głowę w wielkim hełmie, i
wpatrzony w podłogę oddal się własnym obliczeniom. Do końca tej zmiany pozostały mu
jeszcze trzy dni, a na rozkładzie lotów jego nazwisko widniało przypisane do dwóch misji.
Jednak ponieważ ten lot nie był zaplanowany, zastanawiał się, czy może dzięki temu z
jednej zostanie zwolniony. Było to zresztą bez znaczenia, skoro za siedemdziesiąt dwie
godziny miał się znaleźć na pokładzie wielkiego, wspaniałego Cl30 lecącego do Anglii.
Czuł już smak pierwszego kufla w swoim pubie i słyszał gromki śmiech kumpli przy
barze.
Hillsborough odwrócił się od okna i próbował złagodzić ból mięśni karku, który
pojawił się w chwili, gdy wsiadł do merlina. Nie miał pojęcia, skąd mu się to wzięło,
ponieważ na ogól bywał rozluźniony, nawet w czasie lotu helikopterem. Przypisał to
napięciu wywołanemu przez tę niespodziewaną i niepożądaną misję. Podniósł rękę, żeby
podrapać swędzącą brew, i niechcący pociągnął krótki łańcuszek, strącając z kolan
walizeczkę, którą zaraz chwycił szybkim ruchem. Po raz pierwszy przykuto mu coś do
nadgarstka łańcuchem.
Żołnierz spojrzał na majora, sprawdzając, czy nie jest zdenerwowany.
— W porządku, panie majorze? — krzyknął, pochylając się ku niemu.
— Co? — odkrzyknął Hillsborough, nie dosłyszawszy jego słów.
Żołnierz chciał powtórzyć pytanie, ale zmienił zamiar, sięgnął nad głowę, zdjął z
haczyka słuchawki z mikrofonem, rozwinął kabel owinięty wokół nich i wręczył je
majorowi.
Kiedy Hillsborough je założył, krzyknął:
— Jeszcze piętnaście minut!
— W porządku — odpowiedział major.
Żołnierz potrząsnął głową, dotknął swego hełmu w okolicy ucha i wskazał na małe
pudełko przy kablu na piersi majora.
Hillsborough odnalazł je i wcisnął guzik.
— W porządku. Dziękuję.
Żołnierz podniósł do góry kciuki, a Hillsborough obrócił się do okna, za którym w
oddali widać było miasto parę tysięcy stóp poniżej. Pojedyncza czarna droga wyrastała z
zabudowanego obszaru jak pęd winorośli. Obrócił się w siedzeniu, żeby spojrzeć, jak wije
się, przecinając wielki, otwarty i bezdrzewny obszar równiny Shomali. Po obydwu jej
stronach rozłożyły się wioski i osady, czasem w odległości kilku mil od niej. Na skraju
równiny droga wciskała się ciasnymi zakrętami w pasmo nierównych wzgórz i niknęła tuż
pod ich krawędzią. Prawie dokładnie pod nimi pojawiło się coś w rodzaju starożytnej
Zgłoś jeśli naruszono regulamin