Chalker Jack L. - Świat Studni 01 Północ przy Studni Dusz.txt

(704 KB) Pobierz
Chalker Jack L. - wiat Studni 01 Północ przy Studni Dusz
(Przełożył: Michał Rusiński)

SCAN-dal

Ksišżkę tę powięcam Rogerowi Żelaznemu, Markowi Owingsowi, Applesusan, Avedon i Suzy Tiffany z całkiem odmiennych powodów.
Dalgonia
Masowe morderstwa zwykle tym szokujš, że okolicznoci, w których występujš, trudno przewidzieć czy wytłumaczyć wczeniejszym postępowaniem mordercy. Tak włanie było w przypadku masakry Dalgonii.
Dalgonia jest nagš, skalistš planetš w pobliżu gasnšcej gwiazdy, skšpanš w upiornym, czerwonawym wietle, którego promienie przesłaniajš złowieszcze urwiska, rzucajšc ponury cień. Z atmosfery Dalgonii zostało tak niewiele, że trudno przypuszczać, by kiedykolwiek istniało tu życie; woda znikła lub, podobnie jak tlen, została uwięziona głęboko w skałach. Krajobraz spowija ciemnoczerwona, blada słoneczna powiata stygnšcego żaru, zbyt słaba, aby rozwietlić ciemnš linię horyzontu, na której jedynie błękitnawa mgiełka pozwala się domyleć ukrytych kształtów.
W tym widmowym wiecie naprawdę straszyło.
W ruinach miasta, które trudno było odróżnić od skalnych złomów otaczajšcych je wzgórz, zamarło w ciszy dziewięć postaci. Sšsiedztwo skręconych iglic i zdruzgotanych zielonkawo-bršzowych wieżyc upodabniało je do karłów. Tylko białe kombinezony pozwalały je dostrzec w tym milczšcym wiecie mrocznego piękna.
Samo miasto wyglšdało tak, jak gdyby, zbudowane w zamierzchłej przeszłoci z żelaza, zostało poddane niszczšcemu działaniu rdzy i soli jakiego martwego morza. Było, tak jak i cały ten wiat, ciche i martwe.
Sylwetki, zagłębiajšce się w ruiny miasta, jeli im się przyjrzeć, ujawniały swš przynależnoć do gatunku okrelanego jako ludzki, zamieszkujšcego najmłodszš częć spiralnego ramienia swojej galaktyki. Grupkę pięciu kobiet i czterech mężczyzn prowadził szczupły mężczyzna w rednim wieku. Na skafandrze wypisane było imię Skander.
Jak po wielekroć przedtem, zatrzymali się przed na wpół zdruzgotanš bramš miejskš, przyglšdajšc się niewiarygodnym i jednoczenie wspaniałym ruinom.

Imię moje Ozymandiasz. 
Spójrzcie na moje dzieło, o potężni, 
i porzućcie nadzieję! 
Nie pozostało nic prócz niego...
Te słowa poety z niemal zapomnianej przeszłoci dobrze oddawały ich uczucia i myli. W umysłach tysięcy innych, którzy rozglšdali się i szperali wród podobnych ruin z górš dwóch tuzinów innych martwych planet, również rozbrzmiewały owe nieskończone pytania, które zdawały się nie mieć odpowiedzi:

Kim byli ci, którzy zdołali wznieć tak wietne budowle? Dlaczego wymarli?
Wzdrygnęli się, gdy głos Skandera, rozbrzmiewajšc w ich odbiornikach, wytršcił ich z milczšcego podziwu.
- Ponieważ jest to wasza pierwsza wycieczka do ruin Markowa, winien wam jestem krótkie wprowadzenie. Wybaczcie, że będš to informacje już wam znane, warto je sobie jednak chyba odwieżyć.
- Jared Marków natrafił na pierwszš z tych ruin przed wieluset laty na planecie odległej o z górš sto lat wietlnych stšd. To pierwsze spotkanie naszego rodu ze ladami inteligencji w naszej galaktyce wywołało ogromne emocje. Wiek tych ruin, jak się póniej okazało - najmłodszych, oceniono na ponad ćwierć miliona lat. Okazało się więc, że w czasie, gdy nasz gatunek tkwił jeszcze w jaskiniach, bawišc się wieżym wynalazkiem ognia, kto inny - ci ludzie - władali olbrzymim międzygwiezdnym imperium, którego granic nie znamy do dzi. Wiemy tylko, iż na jego lady natrafiamy tym częciej, im bardziej posuwamy się w głšb galaktyki. Jak dotšd nie potrafilimy wyjanić, kim byli ci ludzie.
- Czy nie pozostały po nich jakie narzędzia, sprzęty, broń? - rozbrzmiał kobiecy głos.
- Nie, żadne, o czym powinna wiedzieć, obywatelko Jainet - zabrzmiała odpowied w oficjalnym tonie z łagodnš przyganš.
- To włanie jest w tym wszystkim takie denerwujšce. Owszem, miasta, które dajš pewne podstawy, ażeby wnioskować o naturze budowniczych, ale żadnych mebli, żadnych obrazów, żadnych sprzętów, dajšcych choćby mgliste wyobrażenie o potrzebach użytkowników. Komnaty, jak się przekonacie, sš zupełnie puste. Nie znaleziono również cmentarzy, nie natrafiono też w ogóle na lad jakichkolwiek mechanizmów.
- To z powodu komputera, prawda? - powiedział inny, głębszy głos kobiecy, należšcy do Marino, krępej dziewczyny ze wiata o dużej sile grawitacji.
- Tak - przyznał Skander. - Chodmy jednak! Porozmawiamy w drodze do miasta.
Ruszyli, dochodzšc wkrótce do szerokiego może na pięćdziesišt metrów bulwaru. Po obu jego stronach biegł rodzaj chodników, szerokich na 6-8 metrów, przypominajšcych ruchome chodniki kosmicznych terminali, prowadzšce do wrót załadowczych. Nie było jednak widać żadnego pasa transmisyjnego; chodniki były z tego samego zielonkawo-bršzowego kamienia, czy metalu, czy czymkolwiek był materiał, z którego zbudowano całe miasto.
- Skorupa tej planety - cišgnšł Skander - ma rednio około 40-45 kilometrów gruboci. Pomiary, dokonane na tej i innych planetach, tworzšcych wiat odkryty przez Markowa, ujawniły wszędzie istnienie grubej na mniej więcej kilometr warstwy o odmiennej budowie, pomiędzy skorupš i leżšcym pod niš naturalnym płaszczem skalnym. Odkrylimy, że warstwę tę zbudowano sztucznie z materiału, który będšc w zasadzie masš plastycznš, wydaje się wykazywać jednak cechy materii żywej - tak przynajmniej sšdzimy.
Jestecie wytworem najlepszych technik inżynierii genetycznej, istotami doskonałymi zarówno w sensie fizycznym jak psychicznym, wybrańcami swoich ras, najlepiej dostosowanymi do rodowiska waszych rodzinnych planet. A jednak jestecie czym znacznie większym, niż sumš składowych częci. Wasze komórki, zwłaszcza komórki mózgowe, gromadzš dane w zadziwiajšcym i nie słabnšcym tempie. Jestemy przekonani, że komputer, ponad którym stšpacie, został zbudowany ze sztucznych komórek mózgowych o nieskończonej złożonoci. Pomylcie! Całš planetę otula gruba na kilometr warstwa czystego mózgu. Jestemy również przekonani, iż w pełni zestrojono go z indywidualnymi falami mózgowymi poszczególnych mieszkańców tego miasta!
- Wyobracie sobie, jeli umiecie: pragniecie czego i już się to pojawia. Jedzenie, meble - jeli ich w ogóle używali - nawet dzieła sztuki, kreowane w umyle, który ich zapragnšł i urzeczywistniane przez komputer. Samo pojawienie się potrzeby uruchamiało mechanizm jej zaspokojenia!
- Ta teoria wyjania powstanie wiata, który widzimy, nie tłumaczy jednak przyczyn jego upadku! - zapiszczał młodzieńczy głos Varnetta, najmłodszego z grupy i chyba najbystrzejszego, a na pewno obdarzonego największš wyobraniš.
- Zupełnie słusznie, obywatelu Varnett - przyznał Skander. - Sš trzy szkoły mylenia. Jedna zakłada, że komputer uległ awarii, druga - że oszalał. W obu przypadkach ludzie nie zdołali zaradzić złu. Czy kto zna trzeciš teorię?
- Stagnacja - odparła Jainet. - Wymarli, bo nie mieli już po co żyć, do czego dšżyć, dla czego pracować.
- Dokładnie tak - odpowiedział Skander. - A jednak, wszystkie trzy hipotezy nastręczajš rozmaite wštpliwoci.
Międzygwiezdna kultura o takim zasięgu musiała brać pod uwagę kryzys; powinien zostać przygotowany jaki system obrony.
Co się tyczy teorii obłędu - cóż, jest wietna, jeli pominšć to, iż wszelkie oznaki wskazujš, że kres tej kultury nastšpił nagle, jednoczenie w całym imperium. Jeden, może nawet kilka przypadków obłędu, owszem, ale nie wszyscy naraz! Nie bardzo mogę zgodzić się z ostatniš teoriš, mimo iż włanie ona najlepiej pasuje do naszych obserwacji. Dręczy mnie myl, że musieliby przecież uwzględnić i takš możliwoć.
- Być może zaprogramowali swojš degenerację - poddał Varnett - i posunęli się zbyt daleko!
- Tak? - w głosie Skandera dwięczało zaskoczenie, ale i żywe zainteresowanie. - Zaprogramowana, zaplanowana degeneracja! To ciekawa teoria, obywatelu Varnett. Być może z czasem okaże się, że odpowiada prawdzie.
Skinšł na nich i udali się do budynku o dziwnym, szeciokštnym wejciu. Okazało się, że wszystkie drzwi majš taki włanie kształt. Komnaty były bardzo obszerne, nic jednak nie wskazywało na ich przeznaczenie czy funkcje.
- Pokój - podsunšł Skander - jest szeciokštny, tak jak całe miasto i niemal wszystko w nim, jeli spojrzeć pod odpowiednim kštem. Szóstka miała dla nich, jak się wydaje, szczególne znaczenie - magiczne. Włanie stšd, a także na podstawie rozmiarów i kształtów wejć, okien itp., nie mówišc już o szerokoci chodników, możemy sobie wyrobić jakie wyobrażenie o przypuszczalnym wyglšdzie mieszkańców planety. Przypuszczamy, iż przypominali oni bška czy cebulę z szecioma kończynami - mackami wykorzystywanymi do poruszania się lub jako kończyny chwytne. Podejrzewamy, że w sposób naturalny postrzegali oni wiat szóstkami - na co wskazuje ich matematyka, ich architektura, być może mieli oni szecioro oczu dookoła. Sšdzšc po wymiarach drzwi i uwzględniajšc pewien przewit, możemy założyć, że mieli oni przeciętnie dwa metry wzrostu i być może nieco więcej w pasie, tj. tam, gdzie, jak sšdzimy, dochodziły ich ramiona, macki czy jakkolwiek by nazwać te kończyny. Pewnie dlatego wejcia poszerzajš się w tym miejscu.
Zatrzymali się na chwilę, próbujšc sobie wyobrazić te stworzenia, zamieszkujšce pokoje, przemierzajšce bulwary.
- Lepiej wróćmy do obozu - powiedział w końcu Skander. - Będziemy jeszcze mieli masę czasu, by zbadać to miejsce, poszperać we wszystkich zakštkach, zajrzeć do każdej szpary. - W rzeczywistoci mieli tam przebywać przez cały rok, pracujšc pod kierunkiem profesora na stacji badawczej uniwersytetu.
Przy stałej grawitacji poruszali się szybko i dotarli do bazy położonej o prawie pięć kilometrów od bram miasta w niecałš godzinę.
Sam obóz wyglšdał jak zbiór dziewięciu wielkich namiotów dziwacznego cyrku, z jasno-białej materii przypominajšcej kombinezony próżniowe. Łšczšce je długie cylindryczne rękawy marszczyły się od czasu do czasu, gdy nadzorujšce je komputery zmieniały temp...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin