DOBRY PASTERZ CZ 244 - Nawet ćwiczenia gimnastyczne jogi są niebezpieczne - świadectwo.docx

(1546 KB) Pobierz

NAWET ĆWICZENIA GIMNASTYCZNE JOGI SĄ NIEBEZPIECZNE !!!

– To nie jest gimnastyka. To nie jest tak, że jest jogging, fitness i joga. Klub Sportowy „Sokół” może organizować zajęcia relaksacyjne, ale nie jogę! – nie ma wątpliwości Maciej Sikorski, który w tych praktykach zanurzony był przez kilkanaście lat. I doprowadziły go one do skrajnych wyborów.

 

Plan dnia: jogging, Msza, joga. Coś zgrzyta w tej układance? – pytam Maćka Sikorskiego, człowieka zajmującego się teatrem, ojca siedmiorga dzieci (jedno w niebie), który wydał właśnie autobiograficzną książkę „Byłem w piekle. Nie polecam”. Posłuchajcie jego opowieści.

 

– Oczywiście, że zgrzyta. Joga kompletnie do niej nie pasuje. Nie da się ułożyć z tych puzzli żadnego obrazka. Gdybyś hinduskiemu joginowi powiedział, że nad Wisłą joga jest techniką relaksacyjną czy rodzajem ćwiczeń gimnastycznych, to facet umarłby ze śmiechu. Gdyby ten człowiek usłyszał: „Chodzę na jogę, bo chcę się zrelaksować albo mam krzywy kręgosłup”, złapałby się za głowę.

 

Jasne, to również ćwiczenia, ale nie ma takiej możliwości, by stosując praktykę duchową, która pracuje z czakramami (ośrodkami energetycznymi w ciele człowieka), jakimś cudem ominąć tę rzeczywistość. Bo to by oznaczało, że te ćwiczenia wykonujemy źle, nieprawidłowo. Ale jeśli wykonujemy je dobrze, to one muszą w pewnym momencie zacząć pracować na poziomie duchowym, z którego Jan Kowalski przychodzący na zajęcia jogi nie zdaje sobie początkowo sprawy. Dlaczego muszą zacząć pracować w tych rejonach? Bo po to są. Po to jest joga.

 

Popkulturowa papka

 

Nie mogę bawić się w śledczego i sprawdzać, czym są „kursy jogi” organizowane w klubie seniora w Trzebini czy w przedszkolu w Bytomiu. Czy to już wejście w duchowość, czy zwykłe ćwiczenia rozluźniające. Nie jestem w stanie sprawdzić każdego z tych kursów, dlatego opowiadam o tym, czym jest prawdziwa joga, i nie odpowiadam za to, że tym słowem opakowujemy dziś niemal wszystko. Nie ma jogi gimnastycznej. Nie ma i koniec. Joga jest u swych podstaw całkowicie sprzeczna z chrześcijaństwem. Popkultura łyka bezkrytycznie pewne elementy wschodniej duchowości, ale czy fakt, że karty tarota znajdziesz w kolorowym piśmie dla pań, świadczy o tym, że są one czym innym niż praktyka, w której siedziałem intensywnie przez wiele lat? Nie! Zmienia się jedynie opakowanie. To, że jogę nazwiesz „gimnastyką”, nie oznacza, że ona stanie się gimnastyką. Bóg stwarzający świat, nazywał te rzeczywistości. Dziś boimy się nazywania zła złem, bo a nuż ktoś, nie daj Boże, nie zaliczy nas do „Kościoła otwartego” i przypnie łatkę oszołoma?

 

Zobaczmy, co oznacza samo słowo „joga”. Zjednoczenie. Jej opisaną w upaniszadach istotą jest zniknięcie, rozpuszczenie się, zespolenie się ze wszechświatem, unicestwienie, zjednoczenie z Brahmanem (bezosobowym aspektem Absolutu, który przenika się z naturą, kosmosem) w procesie, który nazywa się samadhi. Tu nie ma mowy o żadnej relacji, bo „po drugiej stronie” nie ma żywej osoby. Nie ma Boga. Jest bezosobowy Brahman.

 

Patanjali – jogin i filozof – wyodrębnił osiem kroków jogi. Pozycje ciała (asany) i praktyki oddechowe (pranayama) to dopiero trzeci i czwarty punkt! Nie zaczyna się od tego! Ważniejsza jest jama (samokontrola) i nijama (praktyki duchowe), a dopiero potem jest to, co jest tak popularne nad Wisłą: praktyka oddychania czy ćwiczenia fizyczne. Ostatecznym krokiem jest samadhi, czyli rozpłynięcie się, unicestwienie osoby ludzkiej. I tu powinno zapalić się w nas czerwone światełko. To już powinno wystarczyć chrześcijaninowi, bo jest absolutnie sprzeczne z tym, w co wierzy.

 

 

Co jest złego w gimnastyce?

 

Co chwilę słyszę: „Co może być złego w gimnastyce? Nie wchodzę w żadną duchowość”. Cały szwindel ze wschodnimi duchowościami tak bezkrytycznie przyjmowanymi przez Zachód polega na tym, że nie da się ich odkroić od ich duchowej istoty. Choć za wszelką cenę usiłuje się ją ukrywać i tuszować. Świetnym przykładem na łykanie takiej papki jest rozwój ruchu Świadomości Kriszny, który przecież w samym hinduizmie uznawany jest za sektę! Jego założyciel Bhaktiwedanta Swami Prabhupada okroił historię Kriszny z aspektów, które byłyby trudne do przełknięcia dla wychowanej w duchu chrześcijańskim Europy czy Ameryki. Wykastrował tę historię, pociął ją tak, że nie znajdziesz opowieści o tym, że Kriszna był wielokrotnym gwałcicielem czy mordercą. Prabhupada wiedział, że takiej prawdy zachodnie społeczeństwo nie kupi, i zaserwował mu lekkostrawną papkę, a Kriszna w swym miłosierdziu przypomina niemal Jezusa.

 

Na popularyzację jogi ogromny wpływ miał rok 1968, rewolucja dzieci kwiatów. Hipisi bezkrytycznie przyjmowali elementy hinduizmu. Joga trafiła do Europy, a ludziom starano się wcisnąć kit, że to zwykłe ćwiczenia. Niestety większość kupiła tę bajkę. Sam intensywnie zajmowałem się jogą przez kilkanaście lat. Mieszkałem przez wiele miesięcy na farmie ruchu Ananda Marga, gdzie każdego dnia przez wiele godzin praktykowałem jogę pod okiem dady, czyli nauczyciela. Dla nas było oczywiste, że nie chodzimy na fitness, ale zgłębiamy pewną duchowość. Byłem na intensywnym kursie jogi w Szwecji, studiowałem w szkole ezoterycznej, gdzie była ona jednym z obowiązkowych przedmiotów. Co więcej, jestem dziś pewien, że najgorsze doświadczenie mojego życia, czyli próba samobójcza, było związane z praktykowaniem medytacji.

 

Kiedy przestraszyłem się po raz pierwszy? W pewnym momencie pod wpływem bardzo intensywnych praktyk oddechowych (Sudarshan Kriya) nagle straciłem świadomość i przestałem oddychać. Na szczęście ktoś krzyknął: „Maciek, oddychaj”. Wróciłem. Dostałem namiastkę tego, do czego może doprowadzić joga: do destrukcji człowieka. Pewnego dnia, gdy siedziałem w pozycji lotosu, miałem bardzo nieprzyjemne doświadczenie: poczułem chłód. Ktoś obok mnie przechodził. Nie widziałem nikogo. Na szyi miałem metalowe korale indyjskie, które nagle zaczęły się same poruszać. Byłem przerażony. Poczułem się przymuszony przez to „coś” lub tego „kogoś” do tego, by odebrać sobie życie. Wszystko potoczyło się błyskawicznie. Wanna, gorąca woda, podcięcie żył. I cudowne odratowanie. Przejście przez Morze Czerwone. Dziś jestem pewny, że była to ingerencja samego Chrystusa. Tydzień wcześniej do domu, w którym mieszkałem z dziewczyną, przyszła jej babcia. Dała mi obrazek Jezusa Miłosiernego. Pamiętam, że całymi godzinami wpatrywałem się w Niego, ale jak to w hinduizmie, zachwycałem się Nim jako jednym z wielu mistrzów duchowych. To nie był mój Bóg. I wtedy, gdy broczyłem krwią w wannie i byłem bliski śmierci, wrócili moi znajomi. Próbowali otworzyć solidne antywłamaniowe drzwi, ale nie potrafili. Były zamknięte od środka. W pewnym momencie moja dziewczyna popchnęła klamkę, a drzwi się otwarły. Wierzę, że upomniał się o mnie Jezus Chrystus.

 

 

                                Co za tym stoi?

 

Myślę, że prawdziwy problem polega na tym, że osoby, które praktykują jogę, nigdy nie zaznały mocy Boga. Gdyby poznały relację, w której można do Niego mówić „Tato”, nie chciałyby już osiągnąć rozpłynięcia się, unicestwienia. Nigdy by tego nie wybrały! Bycie kropką we wszechświecie to nie to samo co siedzenie na kolanach Ojca. Jest mi strasznie przykro, gdy widzę chrześcijan zamieniających szczerozłote klejnoty na odpustowe newage’owe pierścionki. Co mogę im powiedzieć? Jakiego użyć argumentu? Że zdarzają się osoby, które doświadczyły opętania przez wejście w tę rzeczywistość? Porozmawiajmy szczerze z egzorcystami…

 

Powołać się na autorytety, które na własnej skórze doświadczyły tego, czym jest joga? Zacytować o. Jamesa Manjackala (Hindusa z krwi i kości, który nazywa jogę „duchowością Antychrysta”)? Powiedzieć, co o jodze opowiada jej „wieloletni praktyk” o. Jacques Verlinde, który mówi, że otwieranie czakramów powoduje otwarcie się na duchy, które lepiej pozostawić za drzwiami? Nie uwierzą. A w jodze chodzi o otwieranie czakramów, a nie o ćwiczenia gimnastyczne. Pozycje jogi prowadzą do zmian biochemicznych w mózgu. To na Wschodzie całkowicie zrozumiałe. To nie jest praktyka relaksacyjna.

 

Ktoś pomyśli: „Skoro tylu ludzi tę jogę ćwiczy, to pewnie każdy po tygodniu byłby opętany”. Nie. To nie tak. Ktoś może ćwiczyć dziesięć lat i nic się nie wydarzy, a inny po tygodniu może mieć duchowe problemy. Słyszę często: „Dlaczego chrześcijanom to »szkodzi«, a dla hinduistów to normalna ścieżka?”. Pytam się: „Co to znaczy normalna ścieżka?”. Dla nas, a nie dla hinduisty, który nie zna Jezusa jako Syna Boga i czeka na reinkarnację. Joga doprowadza do przewartościowania pewnych potencjałów, prowadzi do rozwoju paranormalnych zjawisk. Mamy lewitujących czy odpornych na ból joginów. Też doświadczałem podobnych stanów, w pewnym momencie słyszałem myśli innych ludzi. Przerażające. Prowadziło mnie to do ogromnej pychy. Czułem się lepszy. Jeśli krisznowcy przez kilka godzin powtarzają swą mantrę, a do tego dochodzi radykalna wegetariańska dieta z zastosowaniem sporej ilości przypraw (na przykład gałki muszkatołowej), to taki codzienny rytm powoduje na tyle duże zmiany w mózgu czy w świadomości, że następuje totalne odejście od kierowania się wolą i rozumem. Zaczynasz pielęgnować różne stany paranormalne. Kirtan (taniec połączony z nieustannym mantrowaniem) trwa po osiem godzin. Wchodzisz w rzeczywistość transu. Dla tych ludzi to silne przeżycie: rodzaj odlotu, haju, ale wola i rozum tak cenione przez chrześcijaństwo zostają odstawione na boczny tor. Wszystko ulega przewartościowaniu: zaczynasz mówić o delfinach czy małpach, a zapominasz o drugim człowieku, nie wspominając już o dzieciach nienarodzonych.

 

Pytanie, czy instruktorzy prowadzący kursy jogi mają świadomość tego, o czym opowiadam, tylko zatajają to przed adeptami? Część z nich może zwyczajnie nie zdawać sobie z tego sprawy, bo w tym środowisku (żyłem w nim przez lata) panuje zupełny bezkrytycyzm wobec zjawiska medytacji. Są szczerzy, ponieważ nie mają doświadczenia żywego Boga, wydaje im się, że to, co proponują, wystarczy, że niosą ludziom szczęście. To powoduje, że są „po drugiej stronie lustra”, że widzą świat w inny sposób. Nasze argumenty do nich nie trafiają. Dopóki nie spotkałem Jezusa, myślałem podobnie. Joga to doświadczenie duchowe i narzędzia rozumowe w pewnym momencie nie wystarczają. Gdy w liceum przeczytałem potężny tom Bhagawadgity, również wydawało mi się, że mam wszystko poukładane na poziomie intelektualnym. Są planety świata materialnego, antymaterialnego… Moglibyśmy gadać godzinami i nie przekonałbyś mnie. Wspólnota między ludźmi powstaje wtedy, gdy wspólnie definiują dobro i zło. Tylko wtedy, gdy razem uznamy, że coś jest dla nas dobre albo złe, możemy się dogadać. Jeśli tak nie jest, nasze światy się rozjeżdżają. Mnie nie zmieniło intelektualne rozważanie, zmieniło mnie doświadczenie: spotkanie żywego Boga. Opowiadam o tym w mojej książce. Wiesz, jak długo płakałem, gdy odkryłem, że On jest? Że żyje, kocha? Że moim celem nie jest unicestwienie, rozpłynięcie się we wszechświecie, ale relacja z Ojcem? Ksiądz Andrzej Siemieniewski (dziś biskup) powtarzał mi: „Przylgnij do osoby Jezusa Chrystusa”. To było lekarstwo.

 

Podsumowaniem tej opowieści może być pewien obraz. Jeśli posłuchasz ekspertów w dziedzinie mowy ciała, dowiesz się ciekawej rzeczy.

Budda odchodzi z tego świata, siedząc pod drzewem w pozycji medytacyjnej.

                      To najbardziej skupiony na sobie gest, jaki zna mowa ciała.

 

Jezus umiera na krzyżu z rozpostartymi ramionami.

               

Nie ma gestu, który podkreślałby większe otwarcie.

str. 8

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin