czyli o samobójstwie w wierszach
cz. 1 – poeci polscy
BACZYŃSKI KRZYSZTOF KAMIL
Ta noc bez pożegnania, noc bez gwiazd, noc bez ruchu,
Długo mi wiatr histeryczny tłumaczył epilog najprostszy,
aż oto śmierć dzisiejszą ciężko bijąc ukłuł.
Jestem bezradny jak motyl, motyl nabity na ostrze.
Rzeka: przez okno widać, stanęła i czeka.
Przez okno widać miasta nasunięty witraż.
Na wierszach ślady krwi. Nie przeczytasz
przeżytych epopei. Nie zobaczysz ani jednego człowieka.
Odpływam nocą najstraszniejszą, a dokąd -
- już wszystko jedno, oczy zamkną odwroty w życie jak drzwi,
ręce jak drewno, ręce jak drewno, ręce jak drewno.
Już spod nóg stoczył się świat
wąskim strumykiem krwi
i tylko czarne szkielety mebli płynąc ode mnie wokoło stoją
a jutro rano jak dziś:
przyjdą na okno małe wróble
i nie spłoszone obejrzą śmierć zastygłą w moim pokoju.
Marianna Bocian (1942-2003) – jedna z najwybitniejszych polskich poetek współczesnych, określana mianem „Norwida w spódnicy”, która nie otrzymała nigdy żadnej znaczącej nagrody literackiej, w czasach PRL-u prześladowana przez władze komunistyczne, postać piękna i zarazem tragiczna. Ukończyła filologię polską i filozofię na Uniwersytecie Wrocławskim. Z Wrocławiem związała też całe swoje życie zawodowe. Po studiach pracowała jako korektorka we wrocławskim oddziale wydawnictwa PWN, w Wojewódzkiej i Miejskiej Bibliotece Publicznej im. T. Mikulskiego i w Dzielnicowej Bibliotece Publicznej im. T. Zelenaya.. Współpracowała z czasopismami „Agora”, „Odra”, „Nadodrze”, Konfrontacje”, „Odrodzenie”, „Akant”, „Nowator”. Pierwszy swój tomik wierszy „Poszukiwanie przyczyny” wydała pod pseudonimem Janusz Bełczęcki w 1968 roku.
W latach 70-tych, współpracując z niezależną prasą opozycyjną, publikowała pod pseudonimem Danaid. Inne jej tomy wierszy, to: „Wieży BABEL Pospolita” (1972), „Narastanie” (1975), „Proste nieskończone” (1977), „ „Strzępy fotografii” (1977), „Scalone z rozkładu” (1978), „Actus hominis” (1979), „Ograniczone z nieograniczonego” (1982), „”Odczucie i realność” (1983), „Spojenie” (1988), „Stan stworzenia” (1989), „Z czasu jedni” (1990), „Gnoma” (1992), „W kręgu stanów ludzkich” (1995), „”Bliskie i konieczne” (1998), „Ciągła odsłona” (2003).
Jest też autorką tomu wierszy dla dzieci „Narodziny słowa” (1991) oraz książek prozatorskich: „Odejście Kaina” (1979) i „Przebudzeni do życia” (1984). W 2009 roku wrocławska Oficyna Wydawnicza ATUT opublikowała pośmiertnie szeroki wybór jej wierszy „Jasno i bogato. Utwory poetyckie. Wybór i opracowanie Danuta Bednarek i Eryk Ostrowski. Wstępem opatrzył Eryk Ostrowski.” Marianna Bocian zmarła po długiej i ciężkiej chorobie 5 kwietnia 2003 roku w wieku 61 lat.
* * *
po co ten człowiek otwiera swe żyły
skoro na fortepianie gwiazd gra nie jego czas?
w ciszy roi się szerszeń kąśliwy Ktoś znów
w gniewie wyrusza w suchą przepaść nieba
ojciec mój nie zataił prawdy przede mną
czy groby zostały przekazane pokoleniom?
o skałę zakazów bił Ktoś konał na przełaj
ale obraz przyszedł do nas zza chmur
znany Wilk goniący imię aż do granicy bezimiennego krzyku
mknął starą błyskawicą od komory do komory serca
po co w tym świecie żyją kochają i marzą poeci?
po co starzec opowiada wnukowi historię trzebionego rodu?
dlaczego musimy przezwyciężać własne zło?
po co otwierają się ludzkie żyły?
a bodajby pytano po wsze czasy! Amen
z tomiku „Odczucie i realność”, 1983
przez cztery lata czekał na rozstrzelanie
lecz nie skończył pod murem
całe miasteczko witało go kwiatami bo to był
człowiek wydelegowany jako wróg co później
określono absurdalnym oskarżeniem
wypłacono mu nawet odszkodowanie
znów został listonoszem
jakoś mu życie...
nie szło niektórzy szeptali: jak on zdziczał
przez te cztery lata jak się powiesił... o tu!
- pokazuje mi uśmiechnięta bibliotekarka -
na samym krzyżu obok kościoła
to milicja go odcinała
bo nikt nie chciał a jego matka to nawet
nie płakała mowę jej jakby odjęło!
chciano jej załatwić dom starców
ale się stara uparła
i tydzień temu podpaliła
dom i siebie! – chodźmy to pokażę pani
resztki
- zaprzeczyłam ruchem głowy
opowiadała takim głosem jakby
to była ciekawostka
małego miasteczka
bez większej historii
studium samobójstwa
z tomu „Poszukiwanie przyczyny”, 1968
nadciąć żyły do strużki purpury
wtedy stado gołębi
od szpary po horyzont
wyrasta lotem coraz natarczywiej
otwiera się klatka
wyskakują spęczniałe dźwięki
rozwieszając tiulową zasłonę
po samo przyjście ołowianej mgły
przez którą
ślepe ręce dziecka
stawiają przeszkodę
po której następuje chwila dalekiego echa
strużka się zwęża
jakby wstydziła się oglądu
gdzieś daleko zostaje szrama
czarny guzik
który we wspomnieniach najczęściej się urywa
Krajenka, 1961
Jan Brzękowski (1903-1983) – poeta, pisarz i teoretyk poezji, przedstawiciel tzw. awangardy krakowskiej, grupy poetów do której należeli też Jalu Kuerk, Julian Przyboś i Tadeusz Peiper, skupionych początkowo wokół czasopisma „Zwrotnica” (1922-23). Ukończył na UJ polonistykę, romanistykę oraz farmację. W 1927 roku obronił pracę doktorską, a rok później wyjechał do Paryża, gdzie pozostał do końca życia. Był korespondentem polskiej prasy. Najbardziej znaczący dorobek poetycki stanowią jego tomy wierszy wydane w Polsce przed II wojną światową: „Tętno” (1925), „Na katodzie” (1929), „W drugiej osobie” (1933) i „Zaciśnięte dookoła ust” (1936). Po wojnie wydał jeszcze 4 wybory swojej poezji, w Londynie w 1960 r. i w Polsce w 1966, 1970 i 1977 r. Ukazał się też zbiór jego wierszy z okresu przedwojennego: Wiersze awangardowe. Wyd. Literackie, Kraków 1981.
samobójstwo przy rue Monsieur le Prince
z tomu „W drugiej osobie”, 1933
myślą
miłością
spowity dokoła
kokon
słowem kocham
we włosach nurzam się jedwabiem
niewymówione usta wschodzą mgła pożądań
półzamrużone oko
zdjęty z pala
palę się i płonę
rozpalam
męczarnią
jedwabną jak włosy
rozdartą
w niedokończony krzyk.
ty –
z okien czwartego piętra
ku mnie
podchodzi
bliski bruk
i wabi
śliskim chłodem.
godzina czwarta minut trzy
przechodzę przez Pont-Neuf przez most samobójców
Sekwaną szumię pod przęsłami
ja
węzeł niezaciśnięty aktu.
stapiam się i płynę
ginę
za pozwoleniem komisarza policji dzielnicy Odéon
pożółkły losem
wyprażony miłością
liść
ciężarny kłos
nadchodzących przemijań.
z tomiku „Jak bajka o wilku”, 1983
Postanowił
- Choć raz
Wiersz jasny od rosy
Słowo w słowo jak perła
Zdanie polerowane w zdanie
Naszyjnik dla ukochanej
Pracował cała noc bez snu
Do świtania
Uplótł – dla siebie
Konopny sznur
Ostatni taniec
pamięci Joanny Karaśkiewicz
mojej siostrzenicy
Nagle przebudzona – wstała
Spojrzała w czarne lustro
Starannie poprawiła oczy usta
Jak w pełnych światłach sceny
Biegła przez puste pokoje
Kruchą powierzchnią zamarzłego jeziora
Noc była głęboka – dom
Spał na wszystkich piętrach
Syczał łabędź ciszy
Śpiesząc się
Z jeszcze dziecinnych ramion
Zrzucała bransolety
Jak za luźne czy zbyt ciężkie dla niej życie
Kamienie miłości świecidełka sztuki
Pierścionki – rude płomienie
Toczyły się z jadowitym pobrzękiem
Tłumiąc miedziane iskry
Z pogardą i odrazą
Stąpała pobojowiskiem
Cała weszła w siebie
Chwilę – na próżno – nasłuchiwała
Zgasiła uśmiech
I cicho płacząc
W długich włosach głowę
Pochyliła nad strumieniem gazu
Diabeł się powiesił
W małej wiosce pod Wieluniem diabeł
powiesił się na ręczniku: tułów mu zwisał
z belki sufitu jak przekłuta dętka; poszło o głupstwo,
w ankiecie rozpisanej przez teologów,
nie był już głównym sprawcą zła,
spadł na siedemnaste miejsce, gorsi od niego
byli terroryści arabscy, księża uprawiający seks
z nieletnimi, rozwodnicy, fabrykanci
rozklejających się mebli, morskie wodorosty podawane
do stołu na deser i nieprany trykot na biodrach
sześćdziesięcioletniej mężatki.
Patrząc Bogu w twarz, zaczął się dławić,
najpierw pękła mu śledziona, potem obie nerki,
udo zwiędło niczym cytat z Petrarki,
kopyta wykrzywiły się jak dwa lewe trzewiki.
Nie powinienem chyba o tym fakcie opowiadać
w wierszu, w którym na papierze kreśli się zygzaki,
na śnieżnej nitce próbuje powiesić nicość,
w rękawie błazna stroi dziwy i dmucha
w pęcherz z cudzej skóry, żeby na scenie
narobić hałasu, rozśmieszyć do łez widownię.
ostatnim towarzyszem świt na hafcie firanek
uderzony wystrzałem z bliska
w ognistym huku i złocie
rozszerzył się nagle w czarnych wód ścianę
wody spadły w cień bez nazwiska
cień w olbrzymie paprocie
z dołu posrebrzane
spadał o sny o sny
bardzo głęboko siwy tuman zmurszały
twarze krążą bezwładnie oślepłe
zalane strużącą się krwią
każdej dłoni kwiat biały
ciepły
w atmosferze stojącej pływa drżąc
poprzez gęstwę przepastną
w milczeniu jak rzeka długiem
świecąc w ciemnościach niejasno
sennego lotu łukiem
powoli spadł
we mgłą szarawą migocący
nieistniejący
świat
głębiej
tuman zatrzepotał jastrzębiem
nad wieczną nocą
w zawiei form
jak kamień
oszalały wszechmocą
runął mu na spotkanie
sztorm
grzmot grzmot grzmot
nicość
przepaści głodna
żelazna błyskawico
w lot
w odmęt
pęd pęd
ciężkimi tabunami gwiazdy
tratować na szczęt
miażdżyć
wichrem w ryczącej burzy
urastał jego gniew
miotał się palił w ryk zamieniał
nie mogły śpiewać dłużej
sprawy człowiecze wspomnienia
poranek wystrzał ziemia
nawet krew
stopionym lały się brązem żywioły w gromie
on poznał i wrzawą w górę
wzbijał się niby płomień
otchłań krzykiem napełniał wojennym
w miliona głosów zawierusze
z wszechrzeczy chórem
i złudzeń
jesteśmy zjawiska czasy ludzie
śmierci geniuszem jednym
śmierci geniuszem
pani halinie powiadowskiej
z tomiku „Wiersze” (1999-2004), 2006
Mając za skrzydła w dół przygiętą gałąź
mając za szczudła strugi krwi z nadgarstków
widzą drzwi świata uchylone w całość,
miasto i korab zmieszczone w naparstku.
Ci własną dłonią otworzyli księgę,
a ktoś z litością zawarł im powieki.
Trzymaj pod rękę sznur, brzytwę i leki.
Już twarde fale biją pod okrętem.
Maciek Froński – poeta i tłumacz, z wykształcenia prawnik. Autor tomików poezji: „Rozpoznanie Bojem” (2006) i „Poezja spokoju moralnego” (2008). Tłumaczy poezję z angielskiego (Percy Schelley, John Keats, Herman Melville, Edgar Allan Poe), rosyjskiego, niemieckiego i włoskiego, m. in. w: Przed Petrarką. Antologia trzynastowiecznej poezji włoskiej. Red. Monika Woźniak, Wydawnictwo Collegium Columbinum, Kraków 2005. Własne utwory podpisuje jako Maciek Froński, przekłady jako Maciej Froński.
Pod mostem Piłsudskiego coś nagle rozbłysło:
Widziałeś to, księżycu? Widziałaś to, Wisło?
"Nie bardzo..." – księżyc ukryć zmieszanie się stara –
"Moją uwagę jedna odwróciła para:
Widziałem, jak tu chłopak z dziewczyną przychodzi,
I jak się w sobie durzą, tacy jeszcze młodzi;
Widziałem, jak gorąca ogarnia ją fala,
Gdy po raz pierwszy piersi pieścić mu pozwala;
Widziałem też, jak róże jej daje czerwone,
A ona jak na palec nakłada pierścionek,
I widziałem, jak ksiądz się z winem mszalnym zbliża,
A było to, bodajże, u Świętego Krzyża;
Widziałem, jak się później ich związek rozpada,
Jak przychodzą nieufność, milczenie i zdrada;
I widziałem, jak rozpacz swe owoce zbiera,
Kiedy myśli się tylko: "teraz czy nie teraz?";
Dlatego nie widziałem, co pod mostem błysło.
Zagapiłem się, wybacz. Ty widziałaś, Wisło?"
"Tak, ja widziałam wszystko" – odpowiada rzeka. –
"To była z własnej ręki śmierć tego człowieka."
Harakiri Yukio Mishimy
Co w rękach trzyma
Yukio Mishima?
Miecz samuraja?
Przejaja!
Wiadomo, co mu przyszło do głowy:
Wnet wrazi w siebie przedmiot stalowy.
Jelita w poprzek sobie rozpłata...
Już z brzucha bucha
Czerwona jucha!
Już krwią zbryzgana cała komnata!
On jednak na to nie zważa wcale,
Zaciska zęby i pruje dalej,
Swoich wnętrzności rozwiera gardziel...
Twardziel!
...
dancistino