Ewa Ostrowska - Sidła strachu.pdf

(1211 KB) Pobierz
Spis treści
Rozdział 1.
Rozdział 2.
Rozdział 3.
Rozdział 4.
Rozdział 5.
Rozdział 6.
Rozdział 7.
Rozdział 8.
Rozdział 9.
Rozdział 10.
Rozdział 11.
Rozdział 12.
Rozdział 13.
Rozdział 14.
Rozdział 15.
Rozdział 16.
Rozdział 17.
Rozdział 18.
Rozdział 19.
Rozdział 20.
Rozdział 21.
© Copyright by Wydawnictwo skrzat
2015
Wydanie elektroniczne
Zespół redakcyjno-korektorski:
Wydawnictwo Skrzat
Skład:
Wydawnictwo Skrzat
Projekt okładki:
Wydawnictwo Skrzat
ISBN 978-83-7915-205-6
Księgarnia Wydawnictwo Skrzat Stanisław Porębski 31-202 Kraków, ul.
Prądnicka 77 tel. (12) 414 28 51
wydawnictwo@skrzat.com.pl
Odwiedź naszą księgarnię internetową:
www.skrzat.com.pl
Rozdział 1.
Maria powoli wracała do domu. Czuła się bardzo źle. Była
zmęczona prawie godzinnym staniem w kolejce po kabanosy dla
Henryka. W delikatesach nie działała wentylacja. Tłok, a dzień był
parny i gorący. Bolało ją serce, tępy ucisk paraliżował ruchy i oddech.
Od dłuższego już czasu serce dawało znać o sobie w dokuczliwy i
niepokojący sposób, lecz dopiero dwa lata temu zdecydowała się na
wizytę u lekarza. Dowiedziała się wtedy, że jest bardzo chora i jeżeli
nie zmieni swego dotychczasowego trybu życia, może nastąpić
katastrofa.
— Powinna pani przede wszystkim unikać najmniejszego wysiłku
fizycznego i wszelkiego zdenerwowania. Absolutnie nie wolno się
pani niczym denerwować. Musi pani dużo leżeć, wypoczywać i
nauczyć się żyć bezproblemowo — oświadczył lekarz, a Maria
pokiwała głową ze zrozumieniem, uśmiechając się lekko. Cudowna
recepta na zdrowie. Jakby spokój, wygodne życie można było
przyjmować w dawkach porcjowanych kroplomierzem na wodę lub
cukier, przed lub po posiłku.
— Na którym piętrze pani mieszka? Na trzecim? Bez windy? —
zapytał jeszcze lekarz. — Niedobrze, bardzo niedobrze. Niech się pani
przeprowadzi czym prędzej na parter. To konieczne ze względu na
pani serce, ponieważ ono nie znosi takiego wysiłku, a za chwilę nie
zniesie żadnego w ogóle wysiłku.
Dowcipny
najmniejszego
lekarz,
z
dużym
poczuciem
W
humoru,
ciągu
ale
bez
poczucia
rzeczywistości.
dnia
często
zdobywała Giewont, a czasem nawet Mont Blanc, biegając tam i z
powrotem po schodach, żeby spełnić każde życzenie Henryka.
Zdarzało się, że podczas jednego popołudnia Henryk wyrażał ochotę
na przeróżne rzeczy: czekoladowe cukierki albo szynkę, ptasie
mleczko, śledzia marynowanego, lemoniadę lub ciemne piwo. Gdy
przynosiła zdyszana, z sercem w gardle, puszkę sardynek, Henryk
oznajmiał:
— Odechciało mi się. Zostaw na później. Ale muszę zjeść
natychmiast coś słodkiego. Przynieś mi ciastko z kremem. Albo nie —
od razu pięć, będzie na zapas. Pewno mam cukrzycę. Nienormalne
jest moje łaknienie słodkiego.
A kiedy przynosiła ciastka takie, jakie sobie życzył — nigdy inne,
bowiem nie znosił najmniejszego sprzeciwu — i kiedy zaspokoił już
apetyt „na słodkie”, po jakimś czasie wołał:
— Mario! Mario! Masz kiszone ogórki? Muszę zjeść coś pikantnego,
mdli mnie po tych wstrętnych ciastkach.
Usiłowała odgadywać jego życzenia, mieć w domu możliwie
wszystko, na co mógłby wyrazić niespodziewaną ochotę, lecz to
okazało się niemożliwe do wykonania, bowiem kulinarna wyobraźnia
Henryka pracowała nieustannie, podsuwając mu różne warianty coraz
to bardziej wyrafinowanych pragnień.
Z pracy wracała pośpiesznie. Henryk nie tolerował spóźnień. Potem
odgrzewała przygotowany poprzedniego wieczoru obiad, podawała go
mężowi, dokładnie o godzinie szesnastej, ponieważ pół godziny
Zgłoś jeśli naruszono regulamin