Antologia SF - Alfa Eridana.txt

(445 KB) Pobierz
Wybór opowiadań fantastycznonaukowych
Alfa Eridana

Przełożyli J. Dziarnowska, M. Kumorek, E. Wołyńczyk
Wiersze przełożył Jerzy Litwiniuk

Opowiadania zaczerpnięto z następujšcych wydawnictw:
Alfa Eridana, 1960 r. Miesięcznik Znanje i siła NR 8, 9, 10, 1960 r.

A. Strugacki i B. Strugacki

Indywidualne hipotezy

Poeta Aleksander Kudriaszow

Wala Pietrow przyszedł mnie o tym zawiadomić. cišgnšł beret z głowy, przygładził włosy i powiedział:
 No więc tak, Sania, zdecydowane.
Usiadł na niskim fotelu przy stole i wycišgnšł przed siebie długie nogi. Umiechał się tak samo jak zwykle. Zapytałem:
 Kiedy?
 Za dziesięć dni.  Złożył beret na pół i wyprostował go na kolanie.  A jednak mnie wyznaczono. Zupełnie już straciłem nadzieję.
 Ależ nie, dlaczego?  odezwałem się.  Przecież jeste dowiadczonym astronautš.
Wyjšłem z lodówki wino. Stuknęlimy się i wypilimy.
 Startujemy z Cyfeusza  powiedział Wala.
 Gdzie to jest?
 Sputnik Księżyca.
 Ach tak  powiedziałem.  Zdawało mi się, że Cyfeusz to konstelacja.
 Konstelacja nazywa się Cefeusz. A Cyfeusz  raczej Cyfej  po chińsku znaczy start. cile mówišc to lotnisko dla rakiet fotonowych.
Postawił kieliszek na stole, włożył beret i wstał.
 Dobra. Idę.
 A Różena?  zapytałem.  Różena wie?
 Nie  odparł Pietrow i usiadł z powrotem.  Jeszcze nie wie. Jeszcze jej nie powiedziałem.
Umilklimy.
 Na długo?  zapytałem. Wiedziałem, że na zawsze.
 Nie, nie bardzo  odrzekł Wala.  Zamierzamy wrócić za sto pięćdziesišt lat. Albo za dwiecie. Waszych ziemskich oczywicie. Olbrzymie szybkoci. Prawie okršgłe c.
Zamylił się.
 Dobra  powtórzył.  Muszę już ić. Ale nie ruszył się z miejsca.
 Napijmy się jeszcze  zaproponowałem.
 Daj.
Wypilimy jeszcze po kieliszku wina.
 No cóż  powiedział Pietrow.  Przed nami był Gorbowski, a przed Gorbowskim Bykow. Lecę trzeci. Szykujš się jeszcze dwie ekspedycje. Dziesięć lat podróży, no, najwyżej piętnacie.
 Oczywicie  odparłem.  Einsteinowska względnoć czasu i tak dalej.
Wala wstał.
 Odprowadzisz mnie na lotnisko, Sania?  zapytał.
Skinšłem głowš. Wala poprawił beret i skierował się do wyjcia. Przy drzwiach zatrzymał się.
 Dziękuję  powiedział.
Nic na to nie odpowiedziałem. Nie mogłem wykrztusić słowa.
Prócz Pietrowa na Muromcu leciało jeszcze pięciu astronautów. Trzech sporód nich znałem  Larri Larsena, Siergieja Zawiałowa i Saburo Mikimi. Odprowadzajšcych było dziewięcioro. Na jakš godzinę przed startem usiedlimy wszyscy w mesie. Na Cyfeuszu nie było siły cišżenia i założono nam buty z namagnesowanymi podeszwami. Różena i Wala trzymali się za ręce. Różena bardzo się zmieniła w cišgu ostatnich dni. Schudła, wydawało się, że ma jeszcze większe oczy. Była piękna. Wala trzymał jej dłoń w swojej ręce i umiechał się. Miałem wrażenie, że w myli mknie już z nieprawdopodobnš szybkociš wród dalekich gwiazd. Oboje milczeli. Raz tylko Różena powiedziała co półgłosem i Pietrow pogłaskał jej rękę.
Pozostali milczeli również. Młodziutka dziewczyna w pomarańczowej sukience, odprowadzajšca jakiego nie znanego mi astronautę, od czasu do czasu cichutko szlochała.
Nieraz już zdarzało mi się żegnać ludzi odlatujšcych w Kosmos. Pozostałym zapewne też. Ale dzi była szczególna sytuacja. Z tš szóstkš żegnalimy się na zawsze. Pomylałem, że gdy wrócš, nie zastanš przy życiu nikogo z nas  ani mnie, ani Różeny, ani dziewczštka w pomarańczowej sukience. Tę szóstkę powitajš już przyszłe pokolenia. Możliwe, że będš to nawet ich potomkowie.
 Nie martw się  powiedział głono Wala.
 Ja się nie martwię  odpowiedziała Różena.
 To przecież bardzo potrzebne.
 Rozumiem.
 Nie  odparł Pietrow.  Nie rozumiesz, Różenko. Wcale nie rozumiesz. I Aleksander też nie rozumie. Siedzi i myli: No i po co oni to robiš? Prawda, Sania?
miał się. Nie, nie odgadł moich myli. Znałem Walę od dziecka i bardzo go lubiłem. Ale bylimy zupełnie różnymi ludmi. Pietrow był zawsze trochę fanfaronem i pozerem. Wszystko mu się udawało i przyzwyczaił się do tego. Z umiechem balansował na skraju przepaci. Z pewnociš zachwycał się sobš, że taki jest wesoły, beztroski, szczęciarz. Wyobraziłem sobie, że za półtorej setki lat również zejdzie na Ziemię z wesołym umiechem, uderzajšc po zniszczonym bucie laseczkš wyciętš na Bóg wie jakiej planecie.
Do mesy wszedł jasnowłosy, opalony młodzieniec i oznajmił:
 Już czas, towarzysze.
Podnielimy się. Dziewczyna w pomarańczowej sukience załkała głono. Spojrzałem na Różenę i Pietrowa. Objęli się i Wala zanurzył twarz w jej włosach.
 Żegnaj, łasiczko  powiedział. Różena milczała.
Odeszła na bok i próbowała poprawić uczesanie. Włosy jej nie słuchały.
 Id  powiedziała.  Id. Nie mogę już. Proszę cię, id.  Mówiła niskim, niezwykle matowym głosem.  Żegnaj.
Pietrow pocałował jš i cofnšł się ku wyjciu. Cofał się, klapišc żelaznymi podeszwami i patrzył na niš nie odwracajšc oczu. Twarz mu zbielała, wargi miał też zupełnie białe. Przy wejciu zasłonił go barczysty Larri Larsen, następnie nieznajomy astronauta, którego odprowadzała dziewczyna w pomarańczowej sukience, wreszcie Sierioża Zawiałow.
 Do widzenia, Różenko  powiedział Pietrow.
Dopiero póniej uprzytomniłem sobie, że powiedział do widzenia, i pomylałem, że się przejęzyczył. Gdy wyszli i zatrzasnęła się za nimi pokrywa luku, jasnowłosy młodzieniec nacisnšł jakie guziczki na cianie. Okazało się, że kulisty sufit mesy odgrywał rolę czego w rodzaju stereoteleekranu. Zobaczylimy Muromca. Był to znakomity statek kosmiczny z przelotowym napędem fotonowym na zasadzie anihilacji. Chwytał i spalał w reaktorze gazy kosmiczne, pyły i wszystko, na co można natrafić w przestrzeni. Posiadał nieograniczone możliwoci przebiegu. Szybkoć miał również nieograniczonš  oczywicie w ramach bariery wiatła. Był olbrzymi, miał około pół kilometra długoci. Ale na mnie zrobił wrażenie srebrzystej zabawki, czarki do szampana zawieszonej w rodku ekranu na tle gęstwy gwiazd.
Patrzylimy jak zaczarowani. Nagle ekran rozwietlił się. wiatło było ostre jak błyskawice, białoliliowe. Olepiło mnie na chwilę. Ale gdy sprzed oczu zniknęły różnobarwne koła, na ekranie zostały tylko gwiazdy.
 Wystartowali  powiedział jasnowłosy młodzieniec. Wydało mi się, że im zazdroci.
 Odleciał  powiedziała Różena.
Podeszła do mnie, niezgrabnie stawiajšc nogi w podkutych butach, i położyła mi dłoń na rękawie. Palce jej drżały.
 Jest mi bardzo smutno, Sania  powiedziała.  Boję się.
 Zostanę z tobš, jeli pozwolisz  odparłem.
Ale Różena nie zgodziła się. Wrócilimy do Nowosybirska i rozstalimy się. Zabrałem się do pisania. Chciałem napisać wielki poemat o ludziach, którzy odchodzš ku gwiazdom, i o kobiecie, która została na pięknej, zielonej Ziemi. Jak stoi przed odlatujšcym przyjacielem i mówi niskim, matowym głosem: Id. Nie mogę już. Proszę cię, id. A on umiecha się zbielałymi wargami.
W pół roku póniej Różena zadzwoniła do mnie wczesnym rankiem. Była tak samo blada, a oczy miała równie duże jak wtedy na Cyfeuszu. Pomylałem jednak, że sprawia to liliowawy odcień, który dajš czasem ekrany wideofonów.
 Sania  powiedziała Różena.  Czekam cię na lotnisku. Przyjeżdżaj natychmiast.
Nie mogłem zrozumieć, co się stało, i zapytałem jš o to. Różena powtórzyła: Czekam cię na lotnisku  i położyła słuchawkę. Wsiadłem w samochód i pojechałem. Ranek był pogodny i chłodny. Uspokoiłem się trochę. Na lotnisku skiełkowano mnie do dużego pasażerskiego konwertoplanu, gotowego do odlotu. Konwertoplan wzniósł się w górę, gdy tylko wdrapałem się do kabiny. Uderzyłem bolenie piersiš o jakš ramę. Potem zobaczyłem Różenę i usiadłem obok niej. Była rzeczywicie blada. Patrzyła wprost przed siebie i przygryzała dolnš wargę.
 Dokšd lecimy?  zapytałem.
 Na północne lotnisko rakietowe  odparła. Umilkła na długš chwilę i nagle dorzuciła:  Wala wraca.
 Co mówisz?  zawołałem.
Cóż mogłem powiedzieć więcej? Lecielimy dwie godziny i przez ten czas nie zamienilimy już ani słowa. Za to inni pasażerowie rozmawiali z ożywieniem. Byli bardzo podnieceni i pełni niedowierzania. Z rozmów dowiedziałem się, że wczoraj wieczorem otrzymano radiogram od Pietrowa. Dowódca Trzeciej Ekspedycji Międzygwiezdnej komunikował, że na Muromcu powstały jakie uszkodzenia i wskutek tego zmuszony będzie do lšdowania wprost na ziemskim lotnisku rakietowym, z pominięciem zewnętrznych stacji.
 Pietrow się po prostu zlškł  powiedział siedzšcy za nami gruby, niemłody mężczyzna.  Nie ma w tym nic dziwnego. To się zdarza w przestrzeni kosmicznej.
Spojrzałem na Różenę i zobaczyłem, że zadrżał jej podbródek. Ale nie odwróciła głowy, aby zobaczyć, kto to powiedział. Uważała, że nie warto. Pietrow nie znał lęku.
Spónilimy się. Muromiec już wylšdował. Zatoczylimy nad nim dwa kręgi i mogłem się dobrze przyjrzeć statkowi. To już nie była zabawka, przypominajšca czarkę do szampana. Pod szafirowym niebem na rodku tundry nienaturalnie, krzywo sterczała ogromna budowla, zżarta przez niepojęte siły, pokryta dziwnymi zaciekami. Konwertoplan wylšdował w odległoci dziesięciu kilometrów od Muromca. Nie można było bliżej. Przyleciało jeszcze kilka konwertoplanów. Czekalimy. Wreszcie rozległ się warkot i nisko nad naszymi głowami przeleciał helikopter. Usiadł w odległoci stu kroków od nas.
Potem nastšpił cud.
Z helikoptera wyszli trzej ludzie i skierowali się ku nam wolnym krokiem. Na przedzie kroczył wysoki, chudy mężczyzna w zniszczonym kombinezonie. Szedł i uderzał się po nodze laseczkš szmaragdowej barwy. Za nim postępował krępy człowiek z bujnš, rudš brodš i jeszcze jeden, szczupły i zgarbiony. Milczelimy. Nie wierzylimy własnym oczom.
Zbliżyli się jeszcze trochę i Różena krzyknęła:
 Wala!
Mężczyzna w zniszczonym kombinezonie zatrzymał się, rzucił laseczkę i po...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin