Benjamin Mee - Kupiliśmy zoo.pdf

(1663 KB) Pobierz
Benjamin Mee
KUPILIŚMY
ZOO
Przełożyli Kamila Sławińska i Robert Sławiński
Seria: Biosfera
Wydawnictwo: W.A.B.
PROLOG
20 października 2006 roku około godziny osiemnastej mama i ja
pierwszy raz przyjechaliśmy do Parku Dzikich Zwierząt w Dartmoor
w hrabstwie Devon jako jego nowi właściciele. Gdy wysiadaliśmy z
samochodu, słyszeliśmy w mglistym mroku wycie wilków. Duncan,
mój brat, włączył na nasze przywitanie wszystkie światła w domu:
gdy więc wyłonił się zza frontowych drzwi, aby mnie objąć swoim
miażdżącym kości niedźwiedzim uściskiem, z wszystkich okien bił
powitalny blask, rozświetlając mgłę na dworze. Duncan uściskał też
mamę, choć ją delikatniej. Przybyliśmy spóźnieni o całą dobę –
utknęliśmy na jeden dzień u prawników w Leicester, bo ostatnie
dokumenty nie dotarły na czas i trzeba było wysłać kuriera na
motorze autostradą M1, by je dowiózł. Duncan nadzorował
przeprowadzkę mebli mamy z Surrey: operacji miała dokonać ekipa
złożona z ośmiu ludzi i trzech furgonetek, która następnego dnia
wykonywała już kolejne zlecenie. Opóźnienie zaowocowało
nieprzyjemną przepychanką przy wejściu do parku, lecz ostatecznie
prawnik poprzedniego właściciela pozwolił Duncanowi rozładować
furgonetki, mimo że formalności nie zostały jeszcze sfinalizowane –
zgodził się jednak na wniesienie rzeczy tylko do dwóch pomieszczeń
(jednym z nich była cuchnąca kuchnia od frontu).
Tak więc nasza trójka wędrowała w osłupieniu pośród
chybotliwych wież z pudeł, kierując się do kuchni z kamienną
posadzką, która, stosunkowo niezagracona, nadawała się, jak
sądziliśmy, na centrum operacyjne. Wielki, stary stół na kozłach,
który przez dwadzieścia lat trzymałem w garażu u rodziców, w końcu
doczekał lepszych czasów i został rozstawiony we wnętrzu
odpowiednim do swojego rozmiaru. Nadal służy nam jako stół
jadalny – zaś tamtej pierwszej nocy pełnił szczególną, symboliczną
rolę. Trochę pudeł i dywanów, które Duncan zdołał wstawić do
spiżarni na zapleczu, właśnie uległo zalaniu, więc gdy on starał się
odetkać odpływ, ja pojechałem do chińskiej budki z jedzeniem, którą
zauważyłem po drodze przy szosie A38 – i zasiedliśmy do pierwszego
posiłku w naszym nowym domu. Nastroje były zmienne, choć raczej
pogodne; tej pierwszej nocy spędzonej w zimnym, ciemnym i
pogrążonym w chaosie domu śmialiśmy się dużo, a fakt, że
mieszkamy niedaleko niezłej chińskiej restauracji, był dla wszystkich
powodem do niezmiernego zadowolenia.
Tej nocy, gdy tylko mama bezpiecznie znalazła się w łóżku,
podążyliśmy z Duncanem do mglistego parku, żeby się zorientować,
w cośmy się wpakowali. Gdziekolwiek padło światło latarek,
mrugały do nas przeróżnej wielkości oczy; na tym etapie nie
mieliśmy pojęcia o topografii parku, toteż tajemniczość ukrytych w
mroku zwierząt jeszcze potęgowała niesamowitość atmosfery. Jedno,
co wiedzieliśmy, to to, gdzie są tygrysy; podeszliśmy zatem do
którejś z klatek, której słupki należało wymienić, żeby zobaczyć
dokładnie, z jak poważnymi uszkodzeniami mamy do czynienia. Nie
było widać ani śladu tygrysów, więc wspięliśmy się ponad barierkę
zabezpieczającą i zaczęliśmy przy świetle latarki przyglądać się
podstawie drewnianych słupków, przytrzymujących ogrodzenie z
siatki. Przykucnąwszy, dłubaliśmy w przegniłym drewnie, zdrapując
wierzchnie warstwy i próbując dotrzeć do twardszego środka, który
ku naszej uldze okazał się nie leżeć głęboko. Uznaliśmy, że jest nie
najgorzej; kiedy jednak podnieśliśmy się z kolan, ku naszemu
osłupieniu zobaczyliśmy, że wszystkie trzy tygrysy zamieszkujące ten
wybieg siedzą ledwie parę metrów od nas – gotowe do skoku i
wgapione w nas intensywnie. Zupełnie jakbyśmy byli ich kolacją.
To było fantastyczne. Wszystkie trzy bestie – wspaniałe bestie –
podkradły się na odległość wyciągnięcia łapy od nas tak
niepostrzeżenie, że żaden z nas nic nie zauważył. Każde z tych
zwierząt było większe niż my razem wzięci, a jednak poruszały się
bezszelestnie. Gdybyśmy się znajdowali w dżungli – czy w tym
przypadku raczej w syberyjskiej tundrze – najpierw byśmy zauważyli
obręcz potężnych szczęk zaciskającą się na naszych karkach. Wzdłuż
przedniej części pięciocentymetrowych tygrysich kłów ciągnie się
specjalny, wrażliwy pas tkanki, pozwalający tym zwierzętom wyczuć
puls w tętnicy ofiary. Tygrys przytrzymuje zdobycz pierwszym
chwytem kłów, a następnie wyczuwa puls zębami, ustawia je
Zgłoś jeśli naruszono regulamin