Mitura W. - Za drutami Stutthofu.pdf

(9249 KB) Pobierz
Obwolutę i okładkę projektował
K R ZY S ZT O F C A N D E R
Redaktor
A N N A P IE G Z A
Redaktor techniczny
A N N A FALEŃCZYK
Korektor
BOŻENA T A N A N
Wspomnienia moje poświęcam Kolegom,
którzy w jakikolwiek sposób przyczynili
się do uratowania mi życia.
Od autora
N ie przyszło mi nigdy na myśl, by napisać wspomnienia ze swego
pobytu w hitlerowskim obozie koncentracyjnym w Stutthofie oraz w kilku
obozach filialnych, gdzie byłem więziony — bez żadnego zarzutu
pięć
lat i sześć miesięcy. A le kiedy podczas rozmów ze znajomymi lub krew­
nymi często do tego okresu nawracałem, mówiono mi, że popełniłbym
grzech przeciwko własnemu sumieniu, gdybym przeżytych okropności nie
utrwalił na papierze. M ijały lata, a ja podobne rady i sugestie wciąż
ignorowałem. Nie posiadając odpowiedniego wykształcenia, nie miałem
wprost odwagi zabrać się do tego. Byłem przeświadczony, że to mi się nie
uda i do publikacji nadawać się nie będzie. Lecz w miarę upływu czasu,
gdy zaczęła zbliżać się starość, poczułem w sobie jakiś dziwny niepokój,
czy rzeczywiście nie popełniam jakiegoś dużego błędu. Postanowiłem za­
pisać i napisałem.
Pisałem prostymi słowami tak jak umiałem. Nie było to wcale łatwe,
bo po trzydziestu przeszło latach trzeba było poszczególne fakty i wyda­
rzenia wprost wygrzebywać z pamięci.
Moje wspomnienia z tak długiego, rozległego okresu przebywania za
drutami zawierają wiele tragicznych i wstrząsających scen. Już sam fakt,
że w tym strasznym piekle zagłady i poniżenia, gdzie w barbarzyński
sposób — według oficjalnej statystyki — zamordowano osiemdziesiąt pięć
tysięcy więźniów wielu narodowości, bez żadnej pomocy z zewnątrz i zna­
jomości języka niemieckiego udało mi się przeżyć tyle lat, bez przesady
można by nazwać fenomenem.
Niechaj kartki moich wspomnień, choć nieudolnie skreślonych, będą
jeszcze jednym oskarżeniem potwornych zbrodni ludobójstwa, zbrodni
popełnionych przez hitlerowskich oprawców w Polsce.
Niniejsze drugie wydanie moich wspomnień starałem się uzupełnić
nowymi faktami, które z różnych przyczyn w pierwszym wydaniu zostały
pominięte. Ponadto poprawiłem pewne nieścisłości chronologiczne, jakie tu
i ówdzie mogły powstać.
Oddając do druku poprawione i uzupełnione drugie wydanie mych
wspomnień, żywię głęboką nadzieję, że również ono spotka się z przy­
chylnym przyjęciem Czytelnika.
tem
Wacław Mitura (Jasio)
7
Mieszkałem wówczas w Gdyni, w dzielnicy Chylonia, przy
ulicy Kartuskiej 12. Wszystko zaczęło się w piątek dnia 1 wrze­
śnia 1939 roku. Tego dnia zbudził nas ze snu silny warkot samo­
lotów, przerywany w krótkich odstępach czasu potężnymi wybu­
chami. Przerażeni wybiegliśmy na ulicę, gdzie było już dużo
ludzi. Wszyscy byliśmy oszołomieni i nie wiedzieliśmy, co to
miało znaczyć.
Patrzym y w górę i dostrzegamy eskadry jakichś dziwnych
samolotów. Niektórzy mówią, że to ćwiczenia naszych bombow­
ców, inni nie bardzo w to wierzą, bo po dźwięku poznają, że to
muszą być jakieś obce samoloty. Tymczasem na skrzydłach i kad­
łubach tych samolotów dostrzegamy hitlerowskie krzyże. Teraz
już wiemy, że to są ciężkie bombowce niemieckie, które w tej
chwili bombardują pobliskie lotnisko w Rumii-Zagórzu. Ktoś
wrócił z nocnej zmiany z portu i przyniósł spory odłamek nie­
mieckiej bomby. Wszyscy to oglądamy z zaciekawieniem i grozą.
Samoloty bombardowały również port. Są zabici i ranni
spośród pracujących tam robotników. Wszystko to trwało zale­
dwie kilkanaście minut, po czym bombowce odleciały i zrobiło
się cicho jakby nigdy nic.
Polskie Radio ogłasza orędzie prezydenta Rzeczypospolitej,
Ignacego Mościckiego, do narodu, stwierdzające, że armia hitle­
rowska bez wypowiedzenia wojny przekroczyła granice Polski
i prze naprzód.
W całym kraju ogłasza się stan wojenny. Wojna z Niemcami
to już fakt dokonany.
Dzień jest pogodny, niemalże upalny. Na ulicach gromadzą
się ludzie, dyskutują nad tym, co się stało. Przeważa optymis­
tyczne przeświadczenie, że przecież jesteśmy związani sojuszem
z takimi mocarstwami jak Francja i Anglia, że są to mocarstwa
silne zarówno w powietrzu, jak i na morzu, że lada dzień an­
gielska flota wojenna rozpocznie działania na Bałtyku, że silne
lotnictwo sprzymierzonych zacznie bombardować Niemcy i że
napastnik tak dostanie w skórę, aż wszystkiego mu się odechce.
Jak złudne były te nadzieje! Nikomu nawet przez myśl nie
przeszło, że znajdą one realne potwierdzenie dopiero za pięć lat
i osiem miesięcy, i to w zupełnie innej formie niż sobie teraz
ludzie wyobrażają. Jednak zanim to nastąpi, Niemcy wymordują
ponad sześć milionów obywateli polskich.
8
W następnych kilku dniach nic osobliwego się nie wydarzyło.
Nalotów czynnych raczej nie notowano. Tylko od czasu do czasu
słychać było potężne, dalekie strzały pochodzące od strony morza.
To pancernik niemieckiej floty „Schleswig-Holstein” ostrzeliwał
Westerplatte. Były dnie zupełnie ciche i spokojne, jakby w ogóle
wojny nie było. Kiedy indziej znów artyleria niemiecka ostrzeli­
wała peryferie miasta od strony Kartuz. Wtenczas chowaliśmy się
do piwnicy. Pociski przeważnie padały na pobliski las. Widocznie
Niemcy spodziewali się tam zgrupowań naszych wojsk.
Tymczasem w mieście ukazały się plakaty o powszechnej
mobilizacji. Wzywano mężczyzn-rezerwistów do natychmiastowe­
go stawienia się w oznaczonych punktach zbornych, opornym
grożąc sądem polowym. Zgłosiłem się niezwłocznie do jednego
z takich punktów, gdzie oznajmiono mi, że na razie nikogo się
nie przymuje, że mogę spokojnie iść do domu. Wracając dowie­
działem się, że Gdynia jest już odcięta od reszty kraju...
We wtorek, dnia 12 września, rozeszła się pogłoska, że nocami
Niemcy wpadają na peryferie miasta, łapią i uprowadzają męż­
czyzn. Tego dnia pod wieczór zebrała się nas liczna grupa
i w obawie, by nie wpaść przedwcześnie w ręce wroga, udaliśmy
się do centrum miasta. W szkole przy ulicy Morskiej przesiedzie­
liśmy do rana. Ponieważ nic specjalnego nigdzie się nie działo,
wszędzie było cicho i spokojnie, rozeszliśmy się do swoich domów.
Była to jednak przysłowiowa cisza przed burzą.
Środa, 13 września, piękny dzień, pogodny i bardzo ciepły.
Dookoła panuje absolutny spokój. Strzałów nigdzie nie słychać,
jakby wojny nie było. Wtem około godziny szesnastej coś za­
czyna się dziać. Od czasu do czasu słychać strzały artylerii
niemieckiej, które z każdą chwilą przybierają na sile. Pociski
padają raczej na las. Ruch na ulicy zwiększa się. Ludzie z to­
bołami i dziećmi gdzieś uciekają, sami nie wiedząc dokąd.
Strzelanina z każdą chwilą się wzmaga. Wszyscy w panicz­
nym strachu chronią się po bramach i w piwnicach. My też
schodzimy do piwnicy. Ponieważ dom, w którym mieszkałem,
był dość masywny, przyszło do nas sporo sąsiadów. Jakaś wy­
straszona pani przybiegła i mówi, że do jej mieszkania, przez
okno wpadł pocisk i zniszczył meble, jej nic się nie stało, bo
w tym czasie była w drugim pokoju.
Zebrało się nas w piwnicy około trzydziestu osób: około
dziesięciu mężczyzn i kobiety z dziećmi. I tak ze dwie godziny
siedzimy tam, a Niemcy walą i walą. Nagle strzelanina ustała
zupełnie i znów zapanowała cisza. Z kryjówki jednak nie wycho­
dzimy. A nuż Niemcy znów zaczną strzelać. Trzeba, żeby ktoś
wyszedł zobaczyć, co się dzieje na ulicy. Jedna z kobiet idzie
do bramy, patrzy przez szybę i z przerażeniem krzyczy, że są
tu już Niemcy. Widzi dwóch niemieckich żołnierzy, którzy z na-
9
Zgłoś jeśli naruszono regulamin