Dahl Arne - Zla Krew.txt

(620 KB) Pobierz
1

NIEMY bĂłl. Teraz juĹĽ wiem, co to znaczy.

Nauka na życie, zaśmiał się bezgłośnym śmiechem wisielca.

Nauka na śmierć, i zamiast śmiechu jeszcze jeden niemy krzyk

w próżnię.

Gdy poczuł kolejny atak bólu, uświadomił sobie z

krystaliczną jasnością, że zaśmiał się po raz ostatni.

Ból już się nie wzmagał. W tym, co potrafił jeszcze określić

jako mieszaninę zaspokojenia i strachu, poczuł, że dotarł na

najwyższy szczyt, i zrozumiał, jakiego rodzaju proces miał się

teraz rozpocząć.

Zjazd.

Krzywa bólu przestała się wznosić, wyprostowała się; gdzieś

w oddali widział, jak pikuje, jakby pędziła po zjeżdżalni,

prosto w nicość. Lub też - choć walczył z tą myślą - do Boga.

Pory na jego ciele rozszerzyły się: maleńkie, szeroko rozwarte

usta krzyczące „dlaczego", którego on sam nie mógł

wykrzyczeć.

Potem przyszły obrazy; wiedział, że przyjdą. Pojawiły się już

wtedy, gdy ból osiągnął poziom, którego nie wyobrażał sobie

nawet w najśmielszych przypuszczeniach. Zdziwiło go, jakie

możliwości kryły się w nim przez te wszystkie lata.

Czyli to prawda.

Człowiek nosi w sobie aż taki potencjał wytrzymałości.

Gdy eksplodował całym sobą w nadchodzących po sobie

kaskadach, wydawało mu się, że ból przenosi się z jego palców,

genitaliów i szyi gdzieś poza ciało. W pewnym sensie ból stał

się wszechobecny, wzniósł ponad cielesność i wtargnął do jego

- nie potrafił znaleźć lepszego słowa - duszy, za wszelką cenę

starał się nie stracić przytomności umysłu. Właśnie wtedy

przyszły obrazy.

Z początku jeszcze walczył, próbując nie stracić kontaktu ze

światem zewnętrznym, który zawęził się do cielsk samolotów

przesuwających się za okienkiem w ścianie - czasem też mijał

go jego oprawca, uzbrojony w śmiercionośne narzędzia. Ryk

samolotów mieszał się powoli z obrazami, aż w końcu

samoloty stały się wyjącymi z otchłani zjawami. Nie potrafił

uporządkować obrazów, ich kolejności, struktury. Zobaczył

wyraźnie wnętrze sali porodowej, ale nie było go tam; gdy

rodził się jego syn, rzygał w toalecie, co bardzo dobrze teraz

słyszał. W myślach widział się jednak, to było piękne,

pozbawione zapachu i dźwięków. Zycie toczyło się dalej, było

czyste. Pozdrawiał ludzi, o których wiedział, że są wielkimi

pisarzami. Szedł przez wspaniałe korytarze. Patrzył, jak kocha

się z żoną, jej twarz promieniała szczęściem, jakiego nigdy

wcześniej u niej nie widział. Stał na mównicy, tłum bił brawa

jak oszalały. Nowe korytarze, spotkania, zebrania. Był w

telewizji, czuł, jak patrzą na niego z uznaniem. Widział, jak

pisze w nagłym przypływie inspiracji, jak czyta książkę, jedną

za drugÄ…, jak pochyla siÄ™ nad kolejnÄ… stertÄ… papieru. Gdy bĂłl

ustępował, a ryk samolotów sprowadzał jego myśli z

powrotem na ziemię, dochodziło do niego, że widział jedynie

s i e b i e samego, jak czyta i pisze, nigdy zaĹ› - co tak naprawdÄ™

czyta i pisze. W tych krĂłtkich przerwach na oddech

uświadamiał sobie, że zastanawia się, co to mogło oznaczać.

Rozpoczął się zjazd, czuł to wyraźnie. Ukłucia już go nie

dosięgały. Wymykał się swojemu dręczycielowi, wiedział, że

wygra. Starczyło mu siły, żeby na niego splunąć, w odpowiedzi

usłyszał skrzypnięcie i ledwo wyczuwalne nasilenie bólu. Z

ciemności wyłonił się ryczący smok, który na powrót zamienił

się w samolot i spowił welonem spalin boisko, gdzie syn rzucał

nerwowe spojrzenia w stronę linii autowej. Zamachał do syna,

ale ten go nie widział, zamachał więc szybciej, głośniej zawołał,

lecz chłopak wydawał się tylko coraz bardziej zrezygnowany i z

roztargnienia, a może na znak protestu, strzelił samobója.

Młoda kobieta przy regale z książkami, spojrzenia pełne

uznania. Idą ulicą, manifestując przed całym światem swoją

ponadpokoleniową miłość. Po drugiej stronie nieruchomieją

dwie postacie, ĹĽona z synem, widzi ich wyraĹşnie, zatrzymuje

się i całuje dziewczynę głęboko. Jogging, siłownia. Igła, która

wbija się w czaszkę. Jeszcze jedno ukłucie i imponująca

czupryna znĂłw jest na swoim miejscu. Telefon dzwoni w

czasie dyskusji na targach ksiÄ…ĹĽki, drugi syn, strzelajÄ… korki od

szampana; gdy wraca do domu, juĹĽ ich nie ma. Znowu czyta; w

ostatnim przypływie świadomości przychodzi mu na myśl, że

coś z tego, co przeczytał i napisał, powinno do niego wrócić,

ale wciąż widzi tylko siebie. W ostatnim przebłysku, kiedy

wydaje mu siÄ™, ĹĽe umiera w prawdzie, dochodzi do niego, iĹĽ

wszystko, co przeczytał czy napisał, tak naprawdę nic nie

znaczyło. Równie dobrze mógł zająć się czymś zupełnie innym.

Przypominają mu się pogróżki. „Nikt nie usłyszy twojego

krzyku". Nie brał ich na poważnie. Bo przecież podejrzewał...

Ostatnia fala bólu zabiera ze sobą ostatnie myśli.

I wtedy zaczyna siÄ™ koniec. BĂłl ustaje. Obrazy nabierajÄ…

tempa. Jakby się gdzieś spieszyły.

Idzie w tłumie protestujących, jakiś policjant podnosi na

niego pałkę. Stoi na pastwisku, pędzi na niego koń. Zaskroniec

wpeł-za mu do kaloszy i wije się między palcami. Ojciec rzuca

szybkie spojrzenie na jego rysunek ogromnego węża. Chmury

przesuwają się nad daszkiem, chyba widział na nim kota.

SĹ‚odkie mleko obryzguje mu twarz. Gruba, jasnozielona

cięciwa wskazuje mu drogę, coś prowadzi go przez ciemne,

mięsiste kanały.

A potem nie prowadzi juĹĽ nigdzie dalej.

Gdzieś pojawia się myśl: Co za podła śmierć.



2

PAUL Hjelm był przekonany, że istnieją martwe poranki. Bez

wątpienia należał do nich właśnie ten, jeden z ostatnich

poranków lata. Na pobladłych drzewach na dziedzińcu nie

poruszył się ani jeden liść. I ani jeden kłębek kurzu. Stał w

pokoju, patrząc bezwolnie przed siebie. Również w jego głowie

tylko niektóre szare komórki wykonywały jakikolwiek ruch.

Innymi słowy, był to całkowicie martwy poranek w budynku

komendy policji na Kungsholmen.

Co gorsza, był to również całkowicie martwy rok. Paul Hjelm

należał do zespołu policjantów, który w zeszłym roku

prowadziĹ‚ dochodzenie w sprawie sĹ‚ynnego Ĺowcy RekinĂłw -

seryjnego mordercy z przykładną konsekwencją

uszczuplajÄ…cego szeregi szwedzkich elit gospodarczych. Jako

że dochodzenie zakończyło się sukcesem, zespół otrzymał

status jednostki specjalnej wydziału kryminalnego Komendy

Głównej Policji - Rikskrim - do „przestępstw o charakterze

międzynarodowym", jak brzmiała oficjalna nazwa. W praktyce

mieli zajmować się czymś, co tak naprawdę jeszcze nie dotarło

do granic Szwecji.

Tu był pies pogrzebany. Przez ostatni rok kraj nie

doświadczył żadnego nadzwyczajnego „przestępstwa o

charakterze międzynarodowym", w związku z czym zasadność

istnienia Drużyny A coraz częściej była podawana w

wątpliwość.

Właściwie to nawet tak się nie nazywali, otrzymali to miano

w lekkiej panice, gdy półtora roku temu tworzono naprędce

ich zespół. Obecna nazwa powstała z powodów formalnych,

niejako utrwalajÄ…cych ich istnienie, a poniewaĹĽ oficjalnej

nazwy nie sposób było powiedzieć, nie wybuchając przy tym

śmiechem, nieoficjalnie wciąż byli Drużyną A, co brzmiało

równie komicznie, ale przynajmniej wiązało się z jakimiś

wspomnieniami. Ich sukcesy należały już właściwie do

historii. Pracownicy etatowi nie- majÄ…cy nic do roboty nie byli

mile widziani, zespół powoli więc się rozkruszai. Ciągano ich

na prawo i lewo, dostawali coraz to gorsze zlecenia. I chociaĹĽ

oficjalny szef zespołu Waldemar Mómer walczył o nich jak

lew, wszystko wskazywało na to, że żywot Drużyny A dobiega

końca.

Potrzebowali seryjnego mordercy z prawdziwego zdarzenia.

O prawdziwie międzynarodowym charakterze.

Paul Hjelm patrzył bezmyślnie przed siebie w ten martwy

poranek. Jeden z ostatnich żółtych liści drgnął i opadł na

ponury betonowy dziedziniec. Policjant wzdrygnÄ…Ĺ‚ siÄ™,

pomyślał, że była w rym zapowiedź orkanu, to wzdrygnięcie

wyrwało go z otępienia. Powlókł się w stronę obdrapanego

lusterka do golenia, zawieszonego na jednej ze ścian

anonimowego biura, żeby przyjrzeć się z bliska wypryskowi na

policzku.

W czasach pogoni za ĹowcÄ… RekinĂłw na jego twarzy pojawiĹ‚a

się czerwona plamka i ktoś bardzo mu bliski powiedział, że

przypomina serce. To się zdarzyło dawno temu. Tamta kobieta

nie była mu już taka bliska, a ta, która była, uważała, że to

obrzydliwe.

Na wspomnienie tego czasu melancholia mieszała się w nim z

poczuciem odrealnienia. To był dziwny okres, zdumiewające

połączenie sukcesu zawodowego ze szwankującym życiem

prywatnym. A potem odnowa, bolesna w sposĂłb, w jaki

bolesna może być tylko odnowa.

Cilla odeszła. Został sam z dziećmi w szeregowym domu w

Norsborgu w samym środku jednego z najważniejszych

śledztw w historii kraju. Dzieci musiały radzić sobie same, a

on coraz bardziej zatracał się w pracy, znajdując budzące

wątpliwości erotyczne pocieszenie u koleżanki z zespołu.

Wciąż nie potrafił odróżnić tego, co rzeczywiście zdarzyło się

między nimi, od tego, co tylko sobie wyobraził.

Po zakończonym śledztwie pociąg jego życia powrócił na

znajome tory, jak w przypływie natchnienia nazywał to w

myślach. Kol...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin