Pani Noc - Cassandra Clare.pdf

(2003 KB) Pobierz
Cassandra Clare
Pani Noc
Mroczne intrygi cz. 1
Holly’emu.
Był jak elfy.
Prolog
Los Angeles,
2012
Kit najbardziej lubił te wieczory, w które wypadał Nocny Targ.
Pozwalano mu wtedy wychodzić z domu, żeby pomagał ojcu na straganie.
Odwiedzał Nocne Targi, odkąd skończył siedem lat. Od tamtej pory minęło
osiem lat, ale oszałamiające wrażenie cudowności nic a nic nie osłabło, gdy
przeszedłszy Kendall Alley przez starą Pasadenę, zbliżył się do ceglanego
muru... i przeszedł przezeń na wylot. Świat wokół niego eksplodował
kolorami i światłem.
Zaledwie kilka przecznic dzieliło go od firmowych salonów
Apple’a sprzedających laptopy i gadżety elektroniczne, cukierni Cheesecake
Factory, bazarów z organiczną żywnością, sklepów American Apparel
i modnych butików. Ten zaułek wychodził zaś na rozległy plac, ze
wszystkich stron otoczony zaklęciami ochronnymi, żeby nieuważni
przechodnie nie zapuścili się przez przypadek na Nocny Targ.
Odbywający się w noce przed pełnią i przed nowiem targ jednocześnie
istniał i nie istniał. Kit wiedział, że przechadzając się wśród jaskrawo
zdobionych kramów, znajduje się w przestrzeni, która o wschodzie słońca
zniknie bez śladu.
Na razie jednak Nocny Targ był na swoim miejscu, a on mógł się nim
rozkoszować. Dziwnie się czuł jako posiadacz Daru w środowisku, gdzie nie
posiadał go nikt inny. Dar – tak to nazywał jego ojciec, chociaż Kit nie
uważał tej nazwy za szczególnie trafną. Hyacinth, niebieskoskóra wróżka
z budki na skraju Targu, nazywała to „Widzeniem”.
I ta nazwa brzmiała znacznie sensowniej. Jakkolwiek by na to patrzeć,
jedyną rzeczą odróżniającą go od innych dzieciaków był fakt, że widział
rzeczy, których one nie widziały. Czasem były to rzeczy zupełnie
nieszkodliwe, takie jak piksy wynurzające się z wyschniętej trawy pleniącej
się w szparach chodnika, blade twarze wampirów odwiedzających późną
nocą stacje benzynowe albo przypadkowy mężczyzna w knajpie stukający
palcami w kontuar – kiedy Kit przyjrzał mu się uważniej, stwierdził, że to nie
żadne palce, tylko pazury wilkołaka. Takie rzeczy zdarzały mu się od
dzieciństwa, jego ojcu zresztą też. Widzenie było dziedziczne.
Najtrudniej było powstrzymać się od reakcji. Wracając któregoś dnia ze
szkoły, zobaczył na placu zabaw sforę wilkołaków, które dosłownie
rozszarpywały się na strzępy w krwawej walce o dominację. Przystanął w pół
kroku i zaczął krzyczeć, aż przyjechała policja – tyle że policjanci niczego
nie zobaczyli. Po tym zdarzeniu ojciec zabronił mu wychodzić z domu. Kit
przesiadywał w piwnicy, gdzie uczył się sam, ze starych książek, albo grał na
komputerze. Bardzo rzadko opuszczał dom za dnia, a i wieczorami ruszał
w miasto tylko przy okazji Nocnego Targu.
Tam nie musiał się martwić o to, jak zareaguje, bo nawet dla stałych
bywalców Targ był zjawiskiem niezwykłym i dziwacznym. Dżiny, trzymane
na smyczy przez ifryty, wyczyniały przeróżne sztuczki, piękne peri tańczyły
przed straganami oferującymi błyszczące i niebezpieczne proszki, a banshee
zaręczała, że przepowie klientowi dzień jego śmierci (chociaż Kit nie
pojmował, dlaczego ktoś chciałby taką datę poznać). Cluricaun obiecywał
znajdowanie rzeczy zagubionych, a młoda, śliczna wiedźma o krótkich
jaskrawozielonych włosach sprzedawała magiczne bransoletki i wisiorki
mające przyciągać potencjalnych kochanków. Uśmiechnęła się do Kita, kiedy
na nią spojrzał.
– Ej, Romeo! – Ojciec sprzedał mu kuksańca pod żebro. – Nie po to cię tu
przyprowadziłem, żebyś flirtował. Pomóż mi zawiesić szyld.
Kopniakiem podsunął Kitowi sfatygowany taboret, po czym wręczył mu
gruby kawał dechy z wypaloną nazwą kramu: johnny rook.
Nazwa nieszczególnie oryginalna, ale ojciec Kita nigdy nie grzeszył
nadmiarem wyobraźni. Co właściwie było dość dziwne, pomyślał Kit,
gramoląc się na stołek z szyldem w rękach, jeśli wziąć pod uwagę, że
klientami ojca bywali czarownicy, wilkołaki, wampiry, duszki, widmowce,
ghule, a nawet – raz się tak zdarzyło – syrena (spotkali się wtedy potajemnie
w SeaWorld).
Z drugiej strony może właśnie prosty szyld był najlepszy. Ojciec Kita
sprzedawał magiczne eliksiry i proszki, a nawet (spod lady) nie całkiem
legalną broń, ale to nie te towary przywabiały klientów. Bo Johnny Rook
wiedział różne rzeczy: nic, co działo się w Podziemnym Świecie Los
Angeles, nie uchodziło jego uwagi; znał najbardziej wpływowe osobistości
i wiedział, jak się z nimi skontaktować. Posiadał informacje, którymi – za
pieniądze – chętnie się dzielił.
Kit zeskoczył z taboretu. Ojciec podał mu dwa banknoty
pięćdziesięciodolarowe.
– Weź to rozmień – polecił, nawet na niego nie spojrzawszy. Wyciągnął
Zgłoś jeśli naruszono regulamin