Bolesław Mrówczyński - Leśna Drużyna.txt

(445 KB) Pobierz
Bolesław Mrówczyński 

Lena drużyna 

Na polach Grunwaldu 
Harcerz Michał Olechnowicz spacerował powoli dokoła namiotów. Nudziło mu się trochę, był tu bowiem samotny. Zerkał od czasu do czasu na pobliskie zabudowania spodziewajšc się, że kto się ukaże, z kim można by pogawędzić, lecz jak na złoć ludzie jakby się zapadli pod ziemię. We wsi panowała zupełna cisza. 
Zirytowała go ona w końcu, odwrócił się więc, przystanšł i popatrzył w przeciwnym kierunku. Krajobraz nie wyróżniał się niczym szczególnym: las na horyzoncie, bliżej wyglšdajšce z kotliny wierzchołki drzew unoszšce się nad niewidocznymi z tego miejsca domami Grunwaldu, na prawo i na lewo pola uprawne. Przesunšł wzrok w stronę Stębarku: widok był znacznie ciekawszy. Na prawie płaskim, przedziwnie uporzšdkowanym terenie strzelały w górę dwie nie doć wyrane z tej odległoci kolumny. Panował koło nich jaki niezwykły ruch. Z boku, od szosy, napływały nieustannie pojazdy i pojawiały się coraz liczniej drobne ludzkie postaci. Niespodziewanie zaczęły się one zwierać, tworzyć prostokšty i czworoboki, posuwać się naprzód. Jednolity strój i sprawnoć wiadczyły wymownie, że to wojskowe oddziały. 
Michał spojrzał na zegarek. Zamierzał znowu rozpoczšć swojš wędrówkę dokoła namiotów, lecz w ty. momencie co innego zajęło jego uwagę. Z ciżby stłoczonych w dali pojazdów wysunšł się samochód osobowy i pędził teraz samotnie ku wsi. Po co on tutaj się pcha?  zastanowił się.  Benzyny tu nie majš, mleka nie dajš; zdšżylimy je przecież wypić..." 
Umiechnšł się do swych myli i patrzył dalej. Samochód wpadł między opłotki, na krótko zniknšł mu z oczu, ale gdy go znowu zobaczył, ogarnęło go wielkie zdumienie. Była to taksówka olsztyńska, a takie wozy nie zaglšdały tu nigdy. I niewštpliwie obóz harcerski był celem tej dalekiej wędrówki. Przyglšdał się coraz uważniej: nie zmieniała kierunku, stawała się coraz bliższa. A wkrótce rzeczywicie zajechała przed namioty, przystanęła raptownie i zaniosła kurzem. 
Michał postšpił krok naprzód, zasalutował uprzejmie i czekał. Z samochodu wysiadł smukły młodzieniec o twarzy wesołej i krótko przyciętym wšsiku. Ubrany był na pozór skromnie, lecz elegancko: wšskie, wietnie skrojone spodnie wiadczyły z daleka o drogim materiale, z jakiego je wykonano, ładny sweter tchnšł zagranicznym żurnalem, przerzucony niedbale przez ramię aparat fotograficzny dodawał mu szyku. Za to dziewczyna, która wysunęła się za nim, mniej rzucała się w oczy. Powitała harcerza i pierwsza nawišzała rozmowę. 
 
Nie jestem pewna, czy dobrze trafilimy  przemówiła żywo.  Czy to obóz Karola Osińskiego ze Starej Wsi? 

Michał popatrzył na niš bacznie. Sroka  ocenił w myli.  Piętnacie lat ma, chyba nie więcej. Mila jest. O harcerstwie ma jednak niewielkie pojęcie..." 

 
To obóz Lenej Drużyny ze Starej Wsi na Mazurach  odparł grzecznie, chociaż z naciskiem.  Druh Osiński jest tu komendantem. 

Dziewczyna zrozumiała z tego tylko, że trafiła dobrze, klasnęła więcwręce z uciechy. Nie ukrywała radoci i dumy, żewród setek obozów, rozsianych w tej okolicy, od razu odnalazła właciwy. 

 
Nazywam się Zofia Urbanek  dodała, przypomniawszy sobie wreszcie, że w tym uniesieniu zapomniała o najważniejszym.  Mieszkam na Opolszczynie. A to  wskazała głowš na stojšcego obok młodzieńca  Kurt Wagner, syn mojej przyrodniej siostry. Jestem dla niego ciotkš! 

Obserwowała przez chwilę, jakie wywarła wrażenie tym owiadczeniem. Ładne, błękitne oczy rozbłysły humorem. Sroka  potwierdził Michał w myli swojš poprzedniš opinię. Cieszy się z byle czego. Ale wdzięku jej nie brak. Paple jednak stanowczo za dużo". 

 
A można wiedzieć  rzekł tonem miertelnie poważnym  kto szanownš ciotkę skierował do nas? 

Wybuchła miechem. Bardzo jej z nim było zresztš do twarzy. Nie była właciwie ładna, lecz gdy tylko ukazała się w jej oczach wesołoć, nabierała od razu jakiego niezwykłego uroku: przycišgała do siebie, budziła radoć, czarowała spojrzeniem. 

 
Bylimy w Starej Wsi  odparła usiłujšc dodać sobie godnoci.  U Boenigowej. Ona wie przecież o was wszystko... A gdzie Karolek?  przeskoczyła na inny temat.  Chcielibymy przyjrzeć się dzisiejszym uroczystociom  wskazała rękš dwie widniejšce w dali kolumny.  Zdaje się, że zacznš się one o jedenastej... 


W głosie rozbrzmiało jakby zakłopotanie. Michał popatrzył na zegarek. 
 O jedenastej  potwierdził.  Karol wróci za dziesięć minut. Pójdziemy tam wszyscy. 
Dziewczyna odwróciła się do swego towarzysza podróży. Stał on do tej pory na uboczu, obserwujšc obojętnie roztaczajšcy się przed nim krajobraz. Michał drgnšł: usłyszał szybko wypowiadane, niemieckie słowa. Popatrzył na nich czujnie: prowadzili ożywionš, przeplatanš miechem rozmowę, ale wyłšcznie w obcym języku. 
 
On nie rozumie po polsku?  zapytał, gdy dziewczyna podeszła znowu do niego. 


 
Ani słowa. Przyjechał do nas na wakacje z Hamburga. 
---Stale mieszka w Niemczech? 
---Od urodzenia. 
---Aha!... Ale jak to się stało, że nic nie rozumie, jeli ma takš ciotkę? 
---Ba, gdybym ja go wychowywała!  dziewczyna rezolutnie wygięła usta.  Cóż zrobić 



 
westchnęła lekko.  Ma ojca Niemca, a moja siostra wyszła za mšż, gdy miała szesnacie lat. Otarła pot z czoła. Słońce prażyło niemiłosiernie. 

 
Zrobiło się goršco  rzekła i spojrzała na Michała zalotnie.  Można wejć do którego z namiotów? Tam chyba chłodniej? 


Twarz Michała zmierzchła, zarysował się na niej wyraz niechęci. Wahał się chwilę, jakby zamierzał odmówić. Rozpogodził się jednak szybko. 
 Proszę  skłonił się lekko.  Tam na pewno jest chłodniej. 
Przestał się nimi zajmować. Podszedł do taksówki, zainteresował siężywo motorem i ilociš spalanej benzyny. Czynił przy tym tak fachowe uwagi, że kierowca przyglšdał mu się z coraz większym uznaniem. 
---Znasz się na tym, druhu  stwierdził.  Sšdziłem dotšd, że harcerzy interesuje jedynie pole i las 
---I to jest ważne, i tamto. Znać się trzeba na wszystkim. W naszej drużynie nie ma nikogo wród starszych, kto by nie potrafił prowadzić samochodu czy motocykla. Dzi nie ma tak dobrych nóg, aby im nie były potrzebne kółka. 
Michał pokiwał głowš tak uroczycie, jak gdyby przyprószyła jš już dawno siwizna, a potem spojrzał na wie. Na drodze ukazała się Lena Drużyna. Kilkudziesięciu harcerzy, różnych wiekiem i wzrostem, maszerowało dwójkami, ranie, swobodnie, lecz równo jak wojskowa kolumna. Minęli ostatnie zabudowania, rozległy się krótkie, dobitne rozkazy. Przybili twardo i przystanęli. Padła nowa komenda: rozpadło się wszystko. Zaroiło się naokoło, rozszumiało, rozgłony gwar ożywił puste dotšd namioty. 
Michał podszedł do dowódcy tego harcerskiego oddziału i zameldował o przyjedzie goci. Tuż za nim pojawiła się także dziewczyna. Nic nie pozostało z jej poprzedniej werwy. Była jaka zakłopotana, jakby oniemielona tym, co widziała przed chwilš, a możeitš stojšcš teraz naprzeciw niej smukłš, lecz silnie zbudowanš, poważnš nad wiek, dziwnie skupionš w sobie postaciš. Znała Karola. Widziała go przed trzema laty, gdy ze swym dziadkiem, Zygfrydem Boenigiem. przyjechali odwiedzić jej ojca. Wtedy wydał się cichym, trochę niezdarnym, spoglšdajšcym jako nieufnie chłopcem, który nie sprawił na niej żadnego wrażenia. Dzi był to młodzian siedemnastoletni, opanowany wprawdzie w ruchach, ale sprężysty, nie szafujšcy zbytnio gestami, a mimo to znajdujšcy od razu posłuch. I oczy też były inne. Zniknęła z nich ta niepokojšca dawniej nieufnoć. Dzisiaj spoglšdały miało i jasno. 
Karol wycišgnšł do niej rękę na powitanie. 
Ty tutaj, Zosiu?  zdziwił się.  Co za niespodzianka! Jak do nas trafiła? 
Było w jego głosie tyle szczerej radoci, że całe jej oniemielenie natychmiast prysło. 
Przedstawiła mu Kurta, nie omieszkała wspomnieć, że jest dla niego ciotkš, i poprosiła, aby ich oprowadził po polach grunwaldzkich. Karol przywitał się z gociem i powiedział kilka uprzejmych słów. W odpowiedzi usłyszał niemniej uprzejme słowa niemieckie. Na jego czole zarysowała się zmarszczka. 
 Możesz mi przetłumaczyć, co on mówi?  zwrócił się do Zosi. 
Dziewczyna przetłumaczyła, w jej oczach rozbłysło wielkie zdziwienie. 

 Byłam przekonana, że znasz język niemiecki...  przemówiła niepewnie.  Rozumiesz, jego ojciec jest Niemcem... On się tam urodził. Chyba ci nie przeszkadza, że go tutaj przywiozłam? 
Karol oderwał od niej wzrok i utkwił go w dachu najbliższego namiotu. 
 
Nie  odparł powoli  nie przeszkadza... Na długo przyjechał? 


 
Na kilka tygodni. 
Dlaczego więc nie przybylicie nieco póniej? Dzi odbędzie się tylko próba tego, co 



moglibycie zobaczyć na wielkich uroczystociach niedzielnych. 
---Ale dzi jest 15 lipca 1960 roku, pięćset pięćdziesišta rocznica bitwy. Kurt uważa, że wystarczy dla niego, gdy zobaczy pobojowisko włanie w tym dniu. Podejrzewam, że on się po prostu boi  Zosia ciszyła głos i umiechnęła się porozumiewawczo.  Sšdzi, że gdyby w takim tłumie, jaki tu będzie w niedzielę, odkryto przypadkiem, że jest Niemcem, mogłoby mu się co stać... 
Karol popatrzył na niš z niedowierzaniem. 
 
Tak przypuszczasz?  zapytał.  W takim razie ten Kurt nie zna nas, chociaż ma matkę Polkę. Jeli czuje się Niemcem, wolno mu mówić po niemiecku nawet na polach Grunwaldu. 

Zosia przetłumaczyła te słowa Kurtowi, nie szczędzšc mu przy okazji docinków. 

 
A widzisz  zakończyła z przekšsem.  Polacy nie hitlerowcy. Nie wywożš do Owięcimia. 


Kurt dobrodusznie pokiwał głowš. Nie wydawał się wcale dotknięty tak obcesowš odprawš, nawet próbował się usprawiedliwiać i wreszcie przypomniał, że zrobiło się póno. Karol już nie zwlekał i po minucie wyruszył z całš drużynš. Tym razem szedł każdy jak chciał, szyk nie było obecnie potrzebny. Karol, idšcy z goćmi na końcu, rzucił okiem na pozostajšcš za nimi t...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin