Kroniki Jakuba Wędrowycza.pdf

(710 KB) Pobierz
ANDRZEJ PILIPIUK
KRONIKI JAKUBA WĘDROWYCZA
Wydawnictwo FABRYKA SŁÓW
Lublin, 2002
Wydanie II - poprawione
SPIS TREŚCI
ZABÓJCA
Z KSIĄŻKI KUCHARSKIEJ JAKUBA WĘDRYCHOWICZA
NA RYBKI
HORROSKOP NA ROK 2002 WEDŁUG JAKUBA WĘDROWYCZA
GŁOWICA
HOCHSZTAPLER
REWIZJA
ŚWIŃSKA REBELIA
IMPLANT
HOTEL POD ŁUPIEŻCĄ, CZYLI WAKACJE JAKUBA WĘDROWYCZA
Z ARCHIWUM Y
TAJEMNICE WODY
BAJECZKA DLA WNUCZKA
PRZECIW PIERWSZEMU PRZYKAZANIU
PROTOKÓŁ ZATRZYMANIA
„Pawłowi Siedlarowi
i Jarosławowi Grzędowiczowi,
bez których zachęty i pomocy Jakub Wędrowycz
pozostałby tylko nie wykorzystanym
pomysłem...”
ZABÓJCA
Jakub Wędrowycz drgnął nieznacznie, gdy nie wiadomo przez kogo wystrzelona kula
urwała mu kawałek ucha i zagłębiła się w ścianie szopy. Brwi jego uniosły się lekko do góry.
Rzadko się zdarzało, żeby ktoś go chciał zastrzelić, a zwłaszcza w taki piękny, jesienny poranek,
ale skoro ktoś właśnie usiłował to zrobić, nie było czasu do stracenia.
W następnym ułamku sekundy leżał już plackiem na ziemi, a jego własny rewolwer
odbezpieczony tkwił w spracowanej dłoni.
Kolejny pocisk zagłębił się w drzwi dobre pół metra od jego głowy. Jakub wydobył z
kieszeni okulary i założył je na nos. Chwilę później rozbryznęła się ziemia, zasypując je dużą
ilością piasku. Zaklął wściekle i zaczął się czołgać. Strzelec usadowiony nie wiedzieć gdzie, ale
w każdym razie dość daleko, umilał mu czołganie, wystrzeliwując kolejne pociski.
Głucho zabrzęczało trafione wiadro. Rozprysła się szyba w oknie szopy. Zadzwoniła
rynna. Egzorcysta doczołgał się do zapasowego wejścia do piwniczki i tam dopiero odetchnął z
ulgą. Kimkolwiek był ten, który strzelał, z całą pewnością chciał go zabić. Jakub przeżył już tyle
zamachów na swoje życie, że czuł to w kościach. Ściągnął z głowy czapkę i uniósł ją na kawałku
kija przez dymnik. Nic się nie stało. Gdy jednak wysunął ją przez drzwi piwniczki, niewidoczny
snajper znowu dał o sobie znać. Uderzenie kuli przebiło czapkę i wyrwało staruszkowi kij z ręki.
Sądząc z poszarpanego końca kija, strzelec używał wrednego kalibru i paskudnie rozpryskowych
pocisków. Poskrobał się lufą rewolweru za uchem. Następnie zaryglował drzwi i wydobywszy z
kąta butelkę bimbru, pociągnął z lubością solidny łyk.
- Jeśli naprawdę chce mnie zabić, to zaraz tu będzie - wydedukował.
Pół flaszki później usłyszał skradanie. Ktoś majstrował przy drzwiach wiodących do
piwniczki. Jakub czknął, poprawił tkwiący za paskiem majcher i odbezpieczywszy rewolwer,
podkradł się do drzwi. Ten po drugiej stronie wsadził w szczelinę ostrze ładnego, niemieckiego
nożyka, długości dobrych trzydziestu centymetrów i usiłował podważyć nim zasuwę. Egzorcysta
popatrzył na ostrze i poskrobał się z frasunkiem po głowie. Ten tam na zewnątrz to był lepszy
fachowiec. Szkoda tylko, że zezulec.
Jakub zabezpieczył rewolwer i cofnął się w głąb pomieszczenia. Łyknął jeszcze trochę, z
dziury w ścianie wyciągnął lekko zardzewiałą pepeszę. Założył nowy talerz naboi, a potem
wycelował w drzwi i od niechcenia puścił serię. W drzwiach powstały liczne otwory, a skrobanie
nożem ucichło.
Egzorcysta opuścił karabin i pogmerał nieznacznie palcem w uchu. Kanonada ździebko
go ogłuszyła. Łyknął sobie jeszcze łyk bimbru i ogłuszenie stopniowo przeszło. Coś ciekło mu za
kołnierzyk. Krew. Ta z ucha. Zdezynfekował ranę resztką zawartości butelki, a potem wdrapał
się po schodkach i odryglowawszy drzwi, otworzył je z rozmachem.
Za drzwiami nie było nikogo. Było to o tyle dziwne, że biorąc pod uwagę ilość kul, które
w nie wpakował, za drzwiami mogłaby leżeć połowa wioski. A tu nie było ani jednego
zakichanego nieboszczyka. Jakub poskrobał się frasobliwie po głowie. Niespodziewanie przestał
się drapać i przyjrzał się tkwiącemu mu za paznokciem wydrapanemu paprochowi. Paproch
ruszał się. Zidentyfikowawszy go jako wesz, zlazł z powrotem do piwniczki i polał głowę
bimbrem z drugiej butelki. Zapiekło. Popatrzył na swój zegarek. Zegarek stał od kilku lat, ale
przyzwyczajenie pozostało.
Strzelanina z całą pewnością była słyszana we wsi i zaraz mógł się spodziewać wizyty
smerfów. Podniósł z ziemi nóż i obejrzał go uważnie. Nóż miał pokrytą gumą rękojeść i był ostry
jak brzytew. Jakub bez żenady przywłaszczył go sobie.
- To się przyda - powiedział w przestrzeń.
Wylazł z loszku. Zamachowca nigdzie nie było widać. Nie było też śladów krwi. Ba, na
ziemi nie odcisnęły się nawet ślady stóp. Z frasunkiem depnął mocniej nogą. Jego ślad był
wyraźny. Niedawno padało. To było dziwne i nawet coś mu przypominało. Poczłapał do domu.
Zabrał stamtąd siodło i dosiadłszy swoją klacz, pojechał do gospody w Wojsławicach. Po drodze
rozglądał się uważnie, ale nie wypatrzył nic podejrzanego.
W gospodzie siedziało kilku jego kumpli od kieliszka i takich ogólnych. Było też paru
takich, z którymi nie siadał nigdy do kieliszka. Jakub wziął kufel piwa i przysiadł się do stołu.
Akurat mówił niejaki Witkowski.
- ... No i ta skatina włazi mi z wiatrówką do kurnika i bach, bach w moje kury! No to ja za
orczyk, job jewo w łeb, aż się nogami nakrył.
- Fajo fajn - powiedział Semen, którego też tu dzisiaj przyniosło. - A słyszeliście już o
tym nowym piwie? „Perła Mocna” się nazywa.
- Ja tam wolę wino - powiedział Miszczuk, miejscowy rzeźbiarz. - Wino to napój
artystów.
- A mnie dzisiaj rano chcieli zabić - wtrącił Jakub niewinnie.
- A ja wam mówię, że wino jest niczego sobie, ale trzeba je tak jak denaturat przez skórkę
Zgłoś jeśli naruszono regulamin