Michael Tsokos - Fred Abel 01 - Smak śmierci.pdf

(1618 KB) Pobierz
Redaktor serii
Małgorzata Cebo-Foniok
Redakcja stylistyczna
Ryszard Turczyn
Korekta
Renata Kuk
Hanna Lachowska
Projekt graficzny okładki
Małgorzata Cebo-Foniok
Zdjęcie na okładce
© Małgorzata Cebo-Foniok
Zdjęcie autora
© Andreas Franke
Tytuł oryginału
Zerschunden
Copyright © 2015 by Verlagsgruppe Droemer Knaur GmbH & Co. KG, Munich,
Germany
The book has been negotiated through AVA international GmbH,
Germany (www.ava-international.de).
All rights reserved.
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Żadna część tej publikacji nie może być reprodukowana
ani przekazywana w jakiejkolwiek formie zapisu
bez zgody właściciela praw autorskich.
For the Polish edition
Copyright © 2016 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
ISBN 978-83-241-6125-6
Warszawa 2016. Wydanie I
Wydawnictwo AMBER Sp. z o.o.
02-954 Warszawa, ul. Królowej Marysieńki 58
www.wydawnictwoamber.pl
Konwersja do wydania elektronicznego
P.U. OPCJA
juras@evbox.pl
Prolog
D
okładnie
we właściwym momencie pchnął mocno drzwi od strony kierowcy
peugeota, furgonetki koloru ochry. Metal uderzył o metal, a młoda kobieta po
prostu wywróciła się razem z rowerem. Żwir i kurz rozprysły się na boki, kiedy jej
ciało upadło na wąską, nieutwardzoną drogę. Dokładnie tak, jak to sobie wcześniej
wyobrażał. Setki razy, w dzień i w nocy.
Wysiadł powoli, a na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech, który nawet w
jego odczuciu musiał wyglądać jak wyszczerzone kły. Bicie serca miał mocno
przyśpieszone, odczuwał lekkie zawroty głowy. Wróciła adrenalina. Nareszcie.
Powoli,​
upomniał sam siebie,
bo inaczej wszystko zaraz z powrotem zniknie.
Wielki kop, jak po narkotyku, o czym już od dawna marzył.
Mierzył wzrokiem plątaninę gołych nóg i ramion, szprych i dwóch kół, które
obracały się w pustce. W myślach już rozcinał na niej ubranie.
Będzie po niej pisał, starannie i powoli, będzie pokrywał każdy najmniejszy
fragment jej ciała. Udało mu się skompletować spory zestaw noży, co nie było
łatwe. Wszyscy bez przerwy się wściekali, że znowu zginął gdzieś kolejny nóż. A to
nóż do siekania warzyw, a to wielki przypominający topór nóż rzeźnicki, którym w
razie potrzeby dałoby się z pewnością rozrąbać kości.
W razie potrzeby,
pomyślał.
A taka potrzeba zawsze może się pojawić.
Wąska droga prowadziła przez środek lasu, z dala od miasta. O tej porannej
godzinie nikt tędy nie jeździł. Pochylił się nad młodą kobietą i chwycił rower za
kierownicę i ramę. Pod wygiętymi szprychami jej twarz, młoda, o jasnej cerze,
ubrudzona. Coś jęczała, ale tego nie słuchał. Przyszła pora, aby ją stąd zabrać.
Rower wrzucił do zarośniętego przydrożnego rowu. Leżało tam mnóstwo śmieci,
nikt nie będzie go tu szukał.
A jeśli nawet,
to co,
pomyślał.
Kiedy znów odwrócił się do dziewczyny, właśnie próbowała się odczołgać.
– Chciałabyś,​ skarbie! – zawołał.
W trzech susach był przy niej. Odwróciła głowę, patrząc przez ramię w jego
stronę. Czoło i policzki czarno-czerwono-szare, miała ubrudzone smarem, krwią i
kurzem. Szeroko otwarte oczy pełne strachu. Panicznego strachu przed tym, co
miało nastąpić.
Nie musiał brać specjalnie dużego zamachu, kiedy chciał mocno uderzyć. Ludzie
często się temu dziwili. Nie był wprawdzie zbyt wysoki, ale rekompensował to z
powodzeniem siłą pięści. Trafił ją z boku w szyję. Jej ciało w jednej chwili stało się
bezwładne.
Wrzucił kobietę do furgonetki, potem sam wspiął się do środka i przykucnął obok
niej. Kobieta zaczęła znów się ruszać i jęczeć z bólu, tak że na moment prawie
wpadł w panikę. Do diabła, nie pomyślał o tym, że musi ją w jakiś sposób
unieszkodliwić. Nie zabić, ale unieszkodliwić. W końcu nie może podczas jazdy co
chwila przechodzić na tył i na nowo walić ją pięścią.
Przeszukiwał wzrokiem wnętrze furgonetki. W podłodze zauważył klapę, kiedy ją
otworzył, ujrzał pomarańczową linę. Lina holownicza, trochę za sztywna jak na to,
do czego chciał jej użyć, ale w końcu udało mu się zawiązać pętlę na rękach i
nogach dziewczyny.
Broniła się, jęczała jeszcze głośniej i przewracała oczami. Ale kiedy wymierzył
jej jeszcze jeden cios pięścią, tym razem w skroń, znów zwiotczała. Kawałkiem
plastra opatrunkowego, który wyjął z apteczki pierwszej pomocy, zakleił jej jeszcze
na koniec usta.
Gotowa do drogi,
pomyślał i wygramolił się na zewnątrz. Dopiero kiedy otwierał
drzwi do szoferki, zauważył wgniecenie pod zamkiem. Cholera jasna, jego brat da
mu popalić. Lakier był całkowicie zdrapany, a wgniecenie było tak głębokie, że
mógł w nie wsadzić pół kciuka.
Aż się zagotował z wściekłości.
Wszystkiemu winna ta przeklęta mała zdzira!
Zaczął sobie wyobrażać, jak dusi ją gołymi rękami. Jak ona leży pod nim, wije się i
jęczy niczym w miłosnym akcie. Przez dobrą chwilę walczył z pokusą, żeby ją z
miejsca uśmiercić.
Tylko żebyś znów tego nie spieprzył,
upominał sam siebie.
Przygotowałeś
wszystko perfekcyjnie, a więc trzymaj się planu.
Odetchnął jeszcze kilka razy głęboko, po czym znów wziął się w garść.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin